, Masterton Graham Zakleci (2) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jack przechylił się przez szezlong, by dokładniej przyjrzeć się jednemu z nich.Był to dyplom doktoratu honoris causa Uniwersytetu Edynburskiego, przyznanego w zakresie psychologii klinicznej Elmerowi J.Estergomy dnia dwunastego marca tysiąc dziewięćset dwudziestego pierwszego roku.Na kominku słabo tliły się polana drewna.Olive Estergomy szturchnęła je pogrzebaczem, a potem odezwała się:- Drewno jest bardzo mokre.- Nazywam się Jack Reed - przedstawił się.- Jestem tym facetem, który negocjował kupienie Dębów.- Rozumiem - powiedziała Olive Estergomy.Spojrzała pytająco na Helenę Mansfield, obracając w palcach długi, bursztynowy naszyjnik.- W jaki sposób spotkał pan pannę Mansfield? - W jej głosie zabrzmiało coś osobliwego, jakby chciała dać do zrozumienia, że Jack i Helena uknuli między sobą jakiś spisek.- Olive, spotkaliśmy się zupełnie przypadkowo w „Times-Dis-patch” - powiedziała Helena.- Wklejałam wycinki, a pan Reed próbował znaleźć coś na temat Dębów.- Pana propozycja zrobiła na mnie duże wrażenie, panie Reed - rzekła Olive Estergomy.- Byłoby wspaniale, gdyby to miejsce zostało odrestaurowane.- Czy pan Bufo skontaktował się z panią? - spytał Jack.- Powiedział mi, jaką cenę pan zaproponował, a ja ją przyjęłam.- Ale czy kontaktował się dzisiaj?Olive Estergomy stała przy kominku, lekko przechylona na bok, jak nauczyciel gimnastyki, powstrzymujący się od pokazu praktycznego.- Nie dzisiaj, nie.Czy coś jest nie w porządku?- Powiedziałem mu, że muszę rozmówić się bezpośrednio z panią.Powiedziałem, że jeśli tego nie zorganizuje, cała umowa zostanie anulowana.Olive Estergomy powoli usiadła.Ogień zaczął trzeszczeć i pryskać.- Pan Bufo nie wspomniał mi na ten temat ani słowa.Ani słowa.- Podkreślałem, że to bardzo pilne - dodał Jack.- Może myślał, że to mnie zaniepokoi.I prawdę powiedziawszy, zaniepokoiło.Czemu musi pan rozmawiać ze mną osobiście?Jack mocno splótł palce.Hic Rhodus, hic salta.- Panno Estergomy, muszę wiedzieć, co się zdarzyło tej nocy, gdy Dęby zostały zamknięte.Olive Estergomy patrzyła na Jacka z nieruchomą twarzą.Dopiero w tej chwili dostrzegł leciutki tik jej lewej powieki, nieustanne drżenie tłumionego niepokoju.- Nic się nie zdarzyło.Zamknęliśmy je, i to wszystko.- Z jakiegoś szczególnego powodu?- Nie mieliśmy dość pacjentów, by nadal prowadzić zakład, to wszystko.Zwykła kalkulacja handlowa.Jack wyciągnął chusteczkę i wytarł nos.- Powiedziano mi, że owego wieczoru, gdy zamknęliście zakład, mieliście stu trzydziestu siedmiu pacjentów.Więcej niż kiedykolwiek wcześniej.- Kto panu to powiedział?- Joseph Lovelittle, dozorca.- Och, on.Jak sądzę, wie pan, że Joseph też był tam leczonym psychiatrycznie pacjentem?- Miał co do tego całkowitą pewność, niezależnie od tego, czy był pacjentem, czy nie.Olive Estergomy spuściła wzrok i nie odpowiedziała.- Panno Estergomy.- rzekł Jack.- Mój dziewięcioletni syn zaginął.Wczoraj wieczorem zabrałem go do Dębów i zniknął.Jestem do szaleństwa zdecydowany, że go odnajdę.- Zabrał go pan do Dębów? - zapytała głucho.- Panno Estergomy, w tym budynku dzieje się coś dziwnego.Sam tego doświadczyłem.Hałasy, głosy, halucynacje.- Zamilkł nie chcąc, by uznała, że on także jest kandydatem do domu wariatów.Olive Estergomy zachowała głuche milczenie prawie przez minutę.A potem, jak gdyby nagle podejmując przełomową, osobistą decyzję, wyrzuciła z siebie:- Zniknęli.Oni wszyscy zniknęli.Jack stał zakłopotany.- Kto znikł, panno Estergomy?- Pacjenci, oczywiście.- Podniosła głowę.- Co do jednego.W jednej chwili wszyscy byli na miejscu, w następnej zniknęli.Znów zapadła w bardzo długie milczenie.Przez minutę; więcej niż minutę.- Czy może mi pani opowiedzieć, jak to się stało? - poprosił uspokajającym tonem Jack.Widać było, że owo wspomnienie nadal ją unieszczęśliwia.- Niewiele jest do opowiadania.Tego wieczoru siedzieliśmy w naszym salonie, gdy do drzwi zastukał wrzeszcząc z przerażenia jeden z pielęgniarzy i oznajmił, że wszyscy pacjenci uciekli.Oczywiście mój ojciec nie mógł w to uwierzyć.Ale gdy poszliśmy na pierwsze piętro, przekonaliśmy się, że wszystkie pokoje są puste.Helena Mansfield także usiadła.- Olive - powiedziała - nigdy mi o tym nie mówiłaś.- Nikt by mi nie uwierzył, kochanie, nawet ty.- Ale jeśli ci wszyscy szaleńcy się wydostali.- Zniknęli, tak.Ale nie wydostali się na zewnątrz.Nie w taki sposób, by otworzyli drzwi czy wyszli przez okna.Wszystkie pokoje, co do jednego, nadal były pozamykane na klucz.Wszystkie okna, co do jednego, pozostały nie naruszone, zakratowane i nie stłuczone.W świetlicy stały filiżanki kawy, ciągle jeszcze gorącej, tylko do połowy wypitej.Gazety leżały rzucone na podłodze.Tak, jakby wszyscy nagle wyparowali.- Przecież było ich ponad sto osób - zaprotestowała Helena Mansfield.- Dokąd by poszli?Olive Estergomy potrząsnęła głową.- Po dziś dzień, Heleno, po prostu nie wiem.Mój biedny ojciec szukając ich sam prawie postradał zmysły.Dokąd mogli pójść? Wezwano policjantów i oczywiście znaleźli drzwi pozamykane na klucz i okna nie naruszone.Początkowo przypuszczali, że mój ojciec doznał jakiegoś rozstroju nerwowego i sam powypuszczał wszystkich pacjentów.Policja nigdy nie była mu szczególnie przychylna, ponieważ ojca można nazwać wielkim czempionem sprawy rehabilitacji obłąkanych zbrodniarzy.Autentycznie wierzył, że mogą zostać wyleczeni i przywróceni społeczeństwu; policja natomiast życzyła sobie jedynie ich wytępienia.- Co nastąpiło potem? - zapytał Jack.- Przeszukali cały teren.Ale nie potrafili znaleźć nawet pojedynczego śladu stóp, ani jednego, a także żadnego znaku, że z Dębów uciekło ponad sto osób.Zastali wezwani w czasie krótszym niż godzina od zniknięcia pacjentów, a przecież niektórzy leczeni byli inwalidami nie tylko umysłowymi, ale i fizycznymi, poza tym większość za jedyną odzież miała szpitalne szlafroki, niektórzy zaś byli zupełnie nadzy, ponieważ zadusiliby się szlafrokami, tak że szansę, by mogli się przedostać dalej niż do zewnętrznego płotu równały się praktycznie zeru.- Ale? - podpowiedział Jack.- Ale zniknęli - odparła Olive Estergomy.- Stu trzydziestu siedmiu pacjentów rozwiało się jak dym.- I nie wie pani, gdzie się podzieli?- Może Bóg ich zabrał - powiedziała Olive Estergomy.- Może diabeł ich porwał.Nie wiem.- A co zrobiła policja?- Nie było nic, co policja mogłaby zrobić.Nie było pacjentów.Nie było śladów.Żadnego z pacjentów nie widziano na drogach czy w lasach, ani też żaden nie próbował pojechać autostopem.Nie zameldowano żadnych kradzieży ubrań.Żadnych włamań do stodół.Niczego.- przerwała na chwilę.Mały ładny zegar kominkowy ze srebra wydzwonił szóstą.- Tegoż wieczoru o dziesiątej trzydzieści przybyła cała banda dobranych grubych ryb z Departamentu Sprawiedliwości i osobiście zbadała budynek.Rozmawiali z moim ojcem przez dziesięć minut, a potem oficjalnie oświadczyli, że Dęby zostają zamknięte [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl