, Masterton Graham Manitou (2) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Śpiewająca Skała chwycił mnie za ramię i dziwne uczucie zniknęło.- Już rzuca czary - szepnął szaman.- Wie, że tu jesteśmy i że spróbujemy się z nim zmierzyć.Będzie robił wieledziwnych rzeczy z twoim umysłem.Może sprawić, że będziesz się czuł tak, jakbyś naprawdę nie istniał.Zrobił to przed chwilą.Może wzbudzić uczucie strachu, rozpaczliwej samo­tności, chęć samobójstwa.Ma moc, by to uczynić.Ale to tylko sztuczki.Naprawdę musimy uważać na manitou, które przy­woła, ponieważ są niemal niepokonane.Ciało Karen Tandy przesuwało się z jednej strony łóżka na drugą.Jest już martwa, albo prawie martwa - pomyślałem.Od czasu do czasu otwierała usta i chwytała powietrze, lecz tylko dlatego, że wijący się na jej karku szaman uciskał płuca.Śpiewająca Skała ścisnął mnie za rękę.- Patrz - powiedział cicho.Biała skóra w górnej części guza napięła się, jakby od środka ktoś naciskał ją palcem, napierał wciąż mocniej i moc­niej próbując przebić się na zewnątrz.Stałem jak skamieniały.Nie czułem nóg i zdawało mi się, że za chwile runę na podłogę.Patrzyłem nieprzytomnie, jak palec skręca się i pcha w szaleń­czej próbie wyjścia.Wreszcie długi paznokieć przebił skórę, a z otworu trysnęła żółta, wodnista ciecz zmieszana z krwią.Rozszedł się ostry, obrzydliwy odór gnijących ryb.Bąbel na karku Karen opadł i zmalał, gdy wody porodowe Misquamacusa wylały się na pościel.- Dzwoń do Hughesa.Ściągnij go tutaj jak się da najszyb­ciej - polecił Śpiewająca Skała.Podszedłem cło aparatu na ścianie, wytarłem go z krwi chustką do nosa i nakręciłem numer centrali.Głos telefonistki był tak spokojny i obojętny, jakby dobiegał z innego świata.- Moje nazwisko Erskine.Czy może pani wezwać doktora Hughesa do pokoju panny Tandy - możliwie szybko? Proszę mu powiedzieć, że się zaczęło i że to pilne.- Oczywiście.- Proszę dzwonić do niego jak najszybciej.Dziękuje.- Do usług.Znowu spojrzałem na ohydną scenę rozgrywającą się na łóżku.Z otworu w skórze wysunęła się smagła ręka.rozrywając coraz bardziej ścianki guza, pękające z trzaskiem dartego plastiku,- Nie można teraz czegoś zrobić? - szepnąłem do Śpie­wającej Skały.- Nie możesz rzucić czaru zanim wyjdzie na zewnątrz?- Nie - odparł.Był bardzo spokojny, choć jego napięta twarz wskazywała, że także się boi.Trzyma! w pogotowiu swoje kości ł proszki, ale ręce mu drżały.Długie na metr rozdarcie pojawiło się na karku Karen.Jej twarz była teraz blada i martwa, pokryta skrzepłą krwią i lepką żółtą cieczą.Trudno było uwierzyć, że da się ją jeszcze przywrócić do życia.Zdawała się tak wyniszczona i okaleczo­na, zaś istota, która się z niej wydobywała tak silna i zła.Z rozdarcia wysunęła się druga ręka.Potem z poszerzonej szczeliny wynurzyły się wolno głowa i tors.Poczułem zimny dreszcz strachu widząc tę samą twarz, jaka pojawiła się na wiśniowym blacie stołu.To był Misquamacus, dawny szaman, odradzający się do życia w nowym świecie.Jego długie czarne włosy oblepiały czaszkę.Oczy miał zamknięte, a miedziana skóra lśniła od cuchnących wód poro­dowych.Błony płodowe zlepiały wydatny nos i wysokie kości policzkowe, nitki śluzu zwisały z warg i podbródka.Śpiewająca Skała i ja staliśmy w milczeniu, gdy szaman zdarł sflaczałą skórę guza ze swej nagiej, błyszczącej piersi.Potem uniósł się na rękach i uwolnił biodra.Genitalia miał nabrzmiałe jak noworodek płci męskiej, lecz widać było ciem­ne owłosienie łonowe, lepiące się do pooranego bliznami brzucha.Z obrzydliwym chlupnięciem, jak przy wyciąganiu gumow­ca z błota, Misquamacus wyrwał jedną nogę.Potem drugą.Wtedy zobaczyliśmy, jakie szkody wyrządziły mu promienie rentgena.Nogi nie były silne i muskularne, kończyły się obie poniżej kolan maleńkimi, zdeformowanymi stopami z niekształtnymi, karłowatymi palcami.Współczesna technika okaleczyła szamana nim wyszedł z łona.Stopniowo, wciąż nie otwierając oczu, Misquamacus odsunąl się od rozdartego ciała Karen Tandy.Chwycił poręcz łóżka i usiadł, spuszczając swe karłowate nogi.Głośno wciągał powietrze w pełne jeszcze wód porodowych płuca.Biała fleg­ma spływała mu z kącika ust.W tym momencie żałowałem tylko, że nie mam broni, by rozwalić tę szkaradę na kawałki.Znałem jednak jego magicz­ną moc i wiedziałem, że nic by to nie pomogło.Misquamacus potrafiłby ścigać mnie przez resztę życia, a po śmierci jego manitou zemściłby się straszliwie na moim.- Potrzebuję twojej pomocy - powiedział ze spokojem Śpiewająca Skała.- Za każdym razem, gdy rzucę zaklęcie, skoncentruj się mocno i myśl o jego powodzeniu.Jest nas dwóch, więc może uda nam się go przytrzymać.Okaleczony Misquamacus, jakby nas słyszał, otworzył naj­pierw jedno żółte oko, potem drugie i spojrzał na nas z budzą­cą chłód mieszaniną ciekawości, pogardy i nienawiści.Potem popatrzył na podłogę, na magiczny krąg z kolorowych pro­szków i kości.- Gitche Manitou - zawołał głośno Śpiewająca Skała.- Usłysz mnie teraz i ześlij na pomoc swą potęgę - prze-stępował z nogi na nogę, tańczył i kreślił kośćmi figury w powietrzu.Starałem się skoncentrować na powodzeniu zaklęcia, jak mnie prosił.Ciężko było jednak oderwać oczy od mrocznej, nieruchomej istoty na łóżku, patrzącej na nas mściwie.- Gitche Manitou - zawodził Śpiewająca Skała.- Ześlij swych posłańców z zamkami i kluczami.Ześlij swych stra­żników i dozorców.Powstrzymaj tego ducha, uwięź Misquamacusa.Zamknij go za kratami i zakuj w łańcuchy.Zamroź mu umysł i zatrzymaj jego czary.Zaczął recytować długą indiańską inwokację, której nie rozumiałem, ale modliłem się i modliłem, by jego zaklęcia odniosły skutek i magiczne moce spętały odrodzonego sza­mana [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl