,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Śpiewająca Skała chwycił mnie za ramię i dziwne uczucie zniknęło.- Już rzuca czary - szepnął szaman.- Wie, że tu jesteśmy i że spróbujemy się z nim zmierzyć.Będzie robił wieledziwnych rzeczy z twoim umysłem.Może sprawić, że będziesz się czuł tak, jakbyś naprawdę nie istniał.Zrobił to przed chwilą.Może wzbudzić uczucie strachu, rozpaczliwej samotności, chęć samobójstwa.Ma moc, by to uczynić.Ale to tylko sztuczki.Naprawdę musimy uważać na manitou, które przywoła, ponieważ są niemal niepokonane.Ciało Karen Tandy przesuwało się z jednej strony łóżka na drugą.Jest już martwa, albo prawie martwa - pomyślałem.Od czasu do czasu otwierała usta i chwytała powietrze, lecz tylko dlatego, że wijący się na jej karku szaman uciskał płuca.Śpiewająca Skała ścisnął mnie za rękę.- Patrz - powiedział cicho.Biała skóra w górnej części guza napięła się, jakby od środka ktoś naciskał ją palcem, napierał wciąż mocniej i mocniej próbując przebić się na zewnątrz.Stałem jak skamieniały.Nie czułem nóg i zdawało mi się, że za chwile runę na podłogę.Patrzyłem nieprzytomnie, jak palec skręca się i pcha w szaleńczej próbie wyjścia.Wreszcie długi paznokieć przebił skórę, a z otworu trysnęła żółta, wodnista ciecz zmieszana z krwią.Rozszedł się ostry, obrzydliwy odór gnijących ryb.Bąbel na karku Karen opadł i zmalał, gdy wody porodowe Misquamacusa wylały się na pościel.- Dzwoń do Hughesa.Ściągnij go tutaj jak się da najszybciej - polecił Śpiewająca Skała.Podszedłem cło aparatu na ścianie, wytarłem go z krwi chustką do nosa i nakręciłem numer centrali.Głos telefonistki był tak spokojny i obojętny, jakby dobiegał z innego świata.- Moje nazwisko Erskine.Czy może pani wezwać doktora Hughesa do pokoju panny Tandy - możliwie szybko? Proszę mu powiedzieć, że się zaczęło i że to pilne.- Oczywiście.- Proszę dzwonić do niego jak najszybciej.Dziękuje.- Do usług.Znowu spojrzałem na ohydną scenę rozgrywającą się na łóżku.Z otworu w skórze wysunęła się smagła ręka.rozrywając coraz bardziej ścianki guza, pękające z trzaskiem dartego plastiku,- Nie można teraz czegoś zrobić? - szepnąłem do Śpiewającej Skały.- Nie możesz rzucić czaru zanim wyjdzie na zewnątrz?- Nie - odparł.Był bardzo spokojny, choć jego napięta twarz wskazywała, że także się boi.Trzyma! w pogotowiu swoje kości ł proszki, ale ręce mu drżały.Długie na metr rozdarcie pojawiło się na karku Karen.Jej twarz była teraz blada i martwa, pokryta skrzepłą krwią i lepką żółtą cieczą.Trudno było uwierzyć, że da się ją jeszcze przywrócić do życia.Zdawała się tak wyniszczona i okaleczona, zaś istota, która się z niej wydobywała tak silna i zła.Z rozdarcia wysunęła się druga ręka.Potem z poszerzonej szczeliny wynurzyły się wolno głowa i tors.Poczułem zimny dreszcz strachu widząc tę samą twarz, jaka pojawiła się na wiśniowym blacie stołu.To był Misquamacus, dawny szaman, odradzający się do życia w nowym świecie.Jego długie czarne włosy oblepiały czaszkę.Oczy miał zamknięte, a miedziana skóra lśniła od cuchnących wód porodowych.Błony płodowe zlepiały wydatny nos i wysokie kości policzkowe, nitki śluzu zwisały z warg i podbródka.Śpiewająca Skała i ja staliśmy w milczeniu, gdy szaman zdarł sflaczałą skórę guza ze swej nagiej, błyszczącej piersi.Potem uniósł się na rękach i uwolnił biodra.Genitalia miał nabrzmiałe jak noworodek płci męskiej, lecz widać było ciemne owłosienie łonowe, lepiące się do pooranego bliznami brzucha.Z obrzydliwym chlupnięciem, jak przy wyciąganiu gumowca z błota, Misquamacus wyrwał jedną nogę.Potem drugą.Wtedy zobaczyliśmy, jakie szkody wyrządziły mu promienie rentgena.Nogi nie były silne i muskularne, kończyły się obie poniżej kolan maleńkimi, zdeformowanymi stopami z niekształtnymi, karłowatymi palcami.Współczesna technika okaleczyła szamana nim wyszedł z łona.Stopniowo, wciąż nie otwierając oczu, Misquamacus odsunąl się od rozdartego ciała Karen Tandy.Chwycił poręcz łóżka i usiadł, spuszczając swe karłowate nogi.Głośno wciągał powietrze w pełne jeszcze wód porodowych płuca.Biała flegma spływała mu z kącika ust.W tym momencie żałowałem tylko, że nie mam broni, by rozwalić tę szkaradę na kawałki.Znałem jednak jego magiczną moc i wiedziałem, że nic by to nie pomogło.Misquamacus potrafiłby ścigać mnie przez resztę życia, a po śmierci jego manitou zemściłby się straszliwie na moim.- Potrzebuję twojej pomocy - powiedział ze spokojem Śpiewająca Skała.- Za każdym razem, gdy rzucę zaklęcie, skoncentruj się mocno i myśl o jego powodzeniu.Jest nas dwóch, więc może uda nam się go przytrzymać.Okaleczony Misquamacus, jakby nas słyszał, otworzył najpierw jedno żółte oko, potem drugie i spojrzał na nas z budzącą chłód mieszaniną ciekawości, pogardy i nienawiści.Potem popatrzył na podłogę, na magiczny krąg z kolorowych proszków i kości.- Gitche Manitou - zawołał głośno Śpiewająca Skała.- Usłysz mnie teraz i ześlij na pomoc swą potęgę - prze-stępował z nogi na nogę, tańczył i kreślił kośćmi figury w powietrzu.Starałem się skoncentrować na powodzeniu zaklęcia, jak mnie prosił.Ciężko było jednak oderwać oczy od mrocznej, nieruchomej istoty na łóżku, patrzącej na nas mściwie.- Gitche Manitou - zawodził Śpiewająca Skała.- Ześlij swych posłańców z zamkami i kluczami.Ześlij swych strażników i dozorców.Powstrzymaj tego ducha, uwięź Misquamacusa.Zamknij go za kratami i zakuj w łańcuchy.Zamroź mu umysł i zatrzymaj jego czary.Zaczął recytować długą indiańską inwokację, której nie rozumiałem, ale modliłem się i modliłem, by jego zaklęcia odniosły skutek i magiczne moce spętały odrodzonego szamana [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|