, Marsden John Kroniki Ellie 02 Nieuleczalna 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dwa zapuszczone budynki, graffiti, które wcalenie było zabawne, tylko odpychające, szkoła otoczona wysokim ogrodzeniem z siatki, którenadawało jej wygląd obozu jenieckiego.A w środku tego wszystkiego była Green Street.Już wcześniej podejrzewałam, że Gavin się boi, ale teraz byłam tego pewna.Złapałmnie za rękę.Gavin trzymający mnie za rękę w miejscu publicznym był zjawiskiem mniejwięcej tak częstym jak psy tańczące z króliczkami.A ściskał mnie tak mocno, że nie byłampewna, czy nazajutrz rano nadal będę miała dłoń.Bo chyba odciął dopływ krwi.Poza tymjego ręka była mokra od potu.Kiedy skręciliśmy w lewo i znalezliśmy się na Green Street,Gavin wyglądał tak fatalnie, że zatrzymałam się i zapytałam:- Jesteś pewny, że chcesz tam iść? Możemy wrócić do domu i jeszcze raz toprzemyśleć.On tylko chwycił mnie za drugą rękę i powiedział: - Nie, miejmy to już za sobą.Potem mnie puścił.Wzruszyłam ramionami i poszłam dalej.Liczyłam numery domów.Sto siedemdziesiątsiedem, sto pięćdziesiąt siedem, sto trzydzieści siedem.Mogłam już mniej więcej oszacować,gdzie będzie numer osiemdziesiąty siódmy.Zauważyłam tam rząd domów z małymiogródkami z przodu.Niektóre były ładne, pełne kwiatów i tego typu rzeczy, a inne porastałychwastami.Numer osiemdziesiąty siódmy musiał być mniej więcej w połowie tamtegoodcinka.Przed domem nikogo nie było, przynajmniej tak mi się wydawało.Mijając domsąsiadów, zauważyłam, że Russellowie mają naprawdę ładny ogródek, w którym rosły fuksjei dwa drzewka, prawdopodobnie rodzące latem jabłka albo gruszki, a od furtki do drzwibiegła ceglana ścieżka.Ale sam dom nie wyglądał najpiękniej.Od dawna nikt nie malowałram okiennych, które zaczynały butwieć, i od dawna nikt nie czyścił biegnącej pod dachemrynny.Może Russellowie nie mieli za dużo pieniędzy.Furtka była otwarta.Miałam nadzieję, że zostawiono ją tak specjalnie na przyjęcieGavina.Po chwili serce zabiło mi mocniej, bo zobaczyłam, że drzwi wejściowe też sąotwarte, a nad nimi wisi płachta białego papieru, na której wśród mnóstwa serduszek,gwiazdek i uśmiechniętych buziek widnieją napisane niewprawną dziecięcą rączką słowa: Witaj w domu, Gavin.Poczułam, że się rozluzniam, a ciepło ciała dociera do mojej twarzy, na której ustaukładają się w szeroki uśmiech.Szybko ruszyłam naprzód, łapiąc Gavina i prawie ciągnąc goza sobą.Myślałam, że za chwilę z domu wyskoczy dziewczynka, a za nią chyba jej przybranirodzice, więc skupiłam się na drzwiach.Niespodziewany ruch z boku naprawdę mniezaskoczył.W mojej głowie zaczęła kiełkować myśl:  Aha, wyszli bocznymi drzwiami , alepotem uświadomiłam sobie, że w tym domu nie ma bocznych drzwi i że najwidoczniej ktośprzyczaił się w cieniu.Odwróciłam się i zobaczyłam mężczyznę.Gavin zauważył gowcześniej.Następne pięć sekund pamiętam tak, jakby trwały półtorej minuty.Gdy zauważyłamtego człowieka, Gavin już odwracał głowę w moją stronę i otwierał usta.Mężczyzna oszczurzej twarzy miał na sobie dres i wyglądał na jakieś trzydzieści pięć lat.- Cześć, Gavin - powiedział.Gavin nie mógł tego usłyszeć, a raczej zobaczyć.Otworzył usta i stało się coś bardzodziwnego: prawie odczytałam z nich słowo, zanim moje uszy zdążyły je usłyszeć.Zupełnie jakby oczy przesłały je mózgowi, ubiegając uszy.No jasne.Przecież prędkość światła jest większa niż prędkość dzwięku.Gavin powiedział tylko jedno słowo:  Uciekaj.Wypuścił moją rękę i pobiegł.Minął otwartą furtkę i skręcił w prawo, na Green Street,wracając tam, skąd przyszliśmy.Pobiegłam za nim, a ten mężczyzna ruszył za nami.Wybiegając na ulicę, przymknęłam furtkę.Próbowałam ją zamknąć do końca, alezamek nie zaskoczył i furtka odbiła się z powrotem, co jednak i tak spowolniło tego faceta oparę sekund.Boże, potrzebowaliśmy tych paru sekund.Nie wiedziałam, czy gość jestuzbrojony, ale jeszcze zanim odezwał się Gavin, zauważyłam w tym człowieku jakieśzagrożenie.Teraz miał zmrużone oczy i minę świadczącą o wielkiej determinacji.Niewyglądał na kogoś, komu zależy na dobru Gavina.Przestałam mu się przyglądać i pobiegłamprzed siebie, pędząc za Gavinem ulicą, którą szliśmy zaledwie kilka minut wcześniej.Biegłam, a w mojej głowie pulsowało pytanie:  O co tu chodzi, do diabła?.Gavin wyprzedzał mnie o jakieś trzydzieści albo czterdzieści metrów.Frunął.Wszystkie tłumione w nim emocje, które narastały dzień po dniu, godzina po godzinie,minuta po minucie, odkąd go zmusiłam do przyjazdu do miasta, i w miarę jak zbliżaliśmy siędo Rosie, zmieniły się teraz w energię.Starałam się biec jak najszybciej, złapać drugi oddech.Znowu obejrzałam się przez ramię i zauważyłam, że facet nas dogania.W zasadzie nawet niemusiałam patrzeć: poznałabym to po coraz głośniejszym tupocie jego nóg.Zastanawiałam się, co będzie, jeśli - albo kiedy - mnie dogoni.Wyprzedzi mnie ipobiegnie za Gavinem? Wyglądał tak, jakby od złapania Gavina zależało jego życie.A cojeśli naprawdę chciał mu zrobić krzywdę? Bo wszystko na to wskazywało.Może byłam dlaniego tylko uciążliwym elementem równania.Z drugiej strony, jeśli rzeczywiście zamierzałskrzywdzić Gavina, to jakie miał plany wobec mnie?Jak na razie chyba nikt nas nie widział.Nie zauważyłam, żeby ktokolwiek wyjrzał zdomu w ciągu tych paru sekund, które spędziliśmy w ogrodzie.A na ulicach Marlon byłocicho.To.chyba niedawny styl życia skłonił Gavina, żeby uciec do lasu.Oczywiściejedynym lasem, jaki tam rósł, był park.Gdyby się nad tym zastanowił, uznałby, że większebezpieczeństwo zapewnia tłoczne miejsce.Centrum handlowe byłoby idealne.A skoro jużpostanowił uciec do parku, niezłym rozwiązaniem byłoby wskoczenie na środek boiskapodczas meczu.Ale w czasie wojny Gavin nauczył się szukać kryjówek, uciekać od ludzi,unikać kłopotów i chować się.Na wojnie nauczył się ufać przyrodzie i właśnie z dala od ludzizdobył pewność siebie.Więc nie przyszły mu do głowy centra handlowe ani boiska pełne zawodników.Minęliśmy biegiem dwie i pól przecznicy.To naprawdę długa droga.Przebiegającprzez skrzyżowanie, Gavin o mało nie wpadł pod taksówkę.Kierowca gwałtownie odbił wbok i wcisnął hamulec, a spod jego kół wzbiło się wystarczająco dużo dymu, by zwrócićuwagę straży pożarnej.Na drugim skrzyżowaniu omal nie stratowałam kobiety na rowerze.Ona też musiała odbić w bok i dość gwałtownie zahamować.Ale mnie wyzywała! Nawet sięnie obejrzałam.Biegnąc dalej, pomyślałam jednak, że zagrożenie, które stworzyliśmy na drodze, możeprzynieść pewną korzyść.Nasz szalony sprint miał dwóch świadków.Nie wiem, czyzauważyli goniącego nas mężczyznę, ale gdybyśmy zostali zamordowani, taksówkarz irowerzystka mogliby zeznawać podczas dochodzenia.Może wtedy zastanowiliby się,dlaczego biegliśmy.Ta myśl jakoś nie podniosła mnie na duchu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl