, Lumley Brian Nekroskop IV (SCAN dal 1055) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Gogosu - zabulgotał myśliwy gardłowo, waląc się w skórzaną kurtę na piersi.- Emil Gogosu.A wy? Touristi jesteście?Mówił po rumuńsku z charakterystycznymi dla tych stron wę­gierskimi naleciałościami.Wszyscy trzej odwzajemnili jego uśmiech, choć dwóch z niejakim niepokojem.Trzeci przetłuma­czył.- Tak, turyści.Z Ameryki, USA.Siadaj, Emilu Gogosu, poga­damy - odrzekł.- Ech, ech? Wy znacie język, panie? Jest pan przewodnikiem dla tych dwóch? I jak, opłaca się?Młody człowiek odpowiedział śmiechem.- Mój Boże, nie.Jestem z nimi, jestem jednym z nich, Amery­kaninem.- Niemożliwe - zawyrokował Gogosu siadając.- Co? Jakżesz to, nigdy niczego takiego nie słyszałem.Cudzoziemcy mówiący naszym językiem? Żarty sobie ze mnie stroicie, no nie?Gogosu całe życie był rumuńskim wieśniakiem.Miał brązową, ogorzałą twarz, siwe, opadające w dół wąsy, zażółcone pośrodku od fajki, długie bokobrody zakręcające w kierunku kącików warg i żywe szare oczy pod krzaczastymi, jeszcze bardziej szarymi brwiami.Nosił skórzaną, połataną kurtę z wysokim kołnierzem, a pod nią białą koszulę, której mankiety ciasno opinały nadgarstki.Je­go futrzana caciula, czapka, tkwiła mocno pod prawym naramienni­kiem kurty.W połowie wypełniona ładownica wychodziła spod le­wego naramiennika, przebiegała przez pierś, nikła pod prawym ra­mieniem i zamykała się na plecach.Szeroki, skórzany pas podtrzymywał pochwę z nożem myśliwskim, kilka skórzanych wo­reczków i szorstkie spodnie, wetknięte w wysokie, przystosowane do wspinaczki buty.Mały człowieczek, wyglądał jednak na krzepkiego.Niewątpliwie był malowniczym okazem.- Mówiliśmy właśnie o tobie - powiedział tłumacz.- Ech? Och? - Gogosu kolejno przyjrzał się każdemu z nich.-O mnie? Więc wzbudzam waszą ciekawość, czy tak?- Nasz podziw - odparł sprytnie Amerykanin.- Z daleka widać, że jesteś myśliwym jak się patrzy.Na pewno znasz dobrze te oko­lice?- Nikt nie zna ich lepiej - odparł dumnie Gogosu.Ale on także był sprytny i jego oczy zwęziły się.- Szukacie przewodnika, co?- Może, może.- Pokiwał wolno głową tamten.- Ale są prze­wodnicy i przewodnicy.Poprosisz takiego, aby pokazał ci stary zamek na górze, a on obieca ci wszystko.Zamek samego Drakuli, powie.A później prowadzi cię do kupy kamieni wyglądającej jak rozwalona obora.Tak, ruiny, Emilu Gogosu, oto, co nas interesu­je.Dla zdjęć, obrazów.nastroju i atmosfery.Barman przyniósł zamówione napitki i Gogosu natychmiast wypił swój.- Ech? Ech? Chcecie zrobić te obrazki? Znaczy, filmy? Stary wampir w swoim zamku, goniący dziewuchy z podskakującymi cyckami? Mój panie, widziałem ja takie rzeczy! Znaczy, filmy, na dole, w starym Lugoj, gdzie jest kino.Nie, nie dziewczyny.tutaj nie uświadczysz rozkołysanych piersi.W najlepszym razie wy­schnięte brodawki na kłodzie drzewa, chłopcy.Ale widziałem fil­my.I to jest to, czego szukacie, tak? Ruiny.Na przekór całej wypitej wódce, stary wydawał się jakby trzeźwieć.Jego oczy uważniej skupiały się na przybyszach, gdy badawczo przypatrywał się kolejno każdemu z nich.Zaczął od tłumacza.Ten niewątpliwie wzbudzał największą ciekawość gó­rala, z tą swoją znajomością języka i w ogóle.Był wysoki, długo­nogi, wąski w biodrach i szeroki w ramionach.A kiedy Rumun przyjrzał mu się bliżej, zorientował się, że tamten nie jest po pro­stu Amerykaninem.Nie tylko Amerykaninem, w każdym razie.- Jak się nazywasz, ech? Jak się nazywasz? - Myśliwy ujął dłoń młodego człowieka i zacisnął na niej pięść, ale tamten natych­miast wyrwał rękę i schował ją pod stół.- George - szybko odpowiedział, jakby chcąc uspokoić gwał­townie pobudzoną uwagę Gogosu - George Vulpe.- Vulpe? - zarechotał myśliwy i walnął otwartą dłonią w stół, aż zatańczyły kieliszki.- Swojego czasu znałem kilku Vulpów.Ale George? Cóż to za imię “George” do takiego nazwiska jak Vulpe, co? No, bądźmy z sobą szczerzy.masz na myśli Gheorghe, czyż nie?Czarne oczy tamtego ściemniały jeszcze bardziej i przez mo­ment wydawały się nachmurzone.- No, ostry jesteś, Emilu - powiedział w końcu przybysz.- Tak, kiedyś byłem Rumunem.To cała historia, ale nie ma dużo.Stary myśliwy przeszył go wzrokiem.- Jednak opowiedz - nalegał.Tamten wzruszył ramionami i oparł się wygodniej na krześle.- No więc, urodziłem się tutaj - rozpoczął głosem łagodnym jak jego zwodniczo spokojna twarz.Uśmiechnął się, błyskając dosko­nałym uzębieniem.“Takim, jak powinno być - pomyślał Gogosu - u człowieka dwudziestosześcio- czy siedmio- letniego”.- Tak, urodziłem się tutaj - powtórzył Vulpe - ale to tylko od­ległe, zamglone wspomnienie.Moi krewni byli podróżnikami, co tłumaczy mój wygląd.Rozpoznałeś mnie po smagłej cerze, pra­wda? I po ciemnych oczach?- A jakże - Gogosu skinął głową - i po delikatnych płatkach uszu, jakby stworzonych do złotego kółka.Po wysokim czole i wilczych szczękach, które nie są rzadkością pomiędzy Cyganami.Och, twoje pochodzenie jest całkiem oczywiste dla kogoś, kto umie patrzeć.Więc, co się stało dalej?- Stało się? - Wzruszył ramionami.- Moi rodzice przenieśli się do miasta, osiedli tam, zostali robotnikami zamiast pasożytami, jakimi zawsze byli.- Pasożytami? Naprawdę w to wierzysz?- Ja nie, ale władze tak uważały.Dano im mieszkanie w Craiowa, obok nowej trasy kolejowej.Ściany były zniszczone i popę­kane od tych pociągów.Tynk odpadał, ubikacja u kogoś na górze przeciekała.ale powiedzieli, że to i tak za dużo dla takich brzy­dzących się pracy pasożytów.Do jedenastego roku życia tam się właśnie bawiłem, obok szyn.A wtedy.pewnej nocy pociąg się wykoleił.Trafił prosto w nasz dom, rozwalił ścianę, przeorał cały teren.Ja szczęśliwie przeżyłem, ale wszyscy moi bliscy zginęli.Żałowałem wtedy, że nie zginąłem razem z nimi.Zmiażdżyło mi kręgosłup i stałem się kaleką.Ktoś jednak o mnie usłyszał, a w tamtym czasie, w ramach współpracy, odbywała się wymiana le­karzy i pacjentów między zajmującymi się rehabilitacją klinikami rumuńskimi i amerykańskimi.Ponieważ byłem sierotą, miałem pierwszeństwo.Nieźle, jak na pasożyta, co? Tak więc.pojecha­łem do USA.I oni postawili mnie na nogi.Więcej, dwoje ludzi adoptowało mnie nawet.A że byłem tylko małym chłopcem i ni­kogo tu nie zostawiłem, więc pozwolono mi z nimi zamieszkać.- Aha - mruknął Gogosu - i tak zostałeś Amerykaninem.Do­bra, wierzę ci.ale to dziwne, że Cyganie opuścili bezkresne szla­ki.Czasem zostają wyrzuceni i wędrują własnymi drogami, ale rzadko kiedy osiedlają się w miastach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl