,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Gogosu - zabulgotał myśliwy gardłowo, waląc się w skórzaną kurtę na piersi.- Emil Gogosu.A wy? Touristi jesteście?Mówił po rumuńsku z charakterystycznymi dla tych stron węgierskimi naleciałościami.Wszyscy trzej odwzajemnili jego uśmiech, choć dwóch z niejakim niepokojem.Trzeci przetłumaczył.- Tak, turyści.Z Ameryki, USA.Siadaj, Emilu Gogosu, pogadamy - odrzekł.- Ech, ech? Wy znacie język, panie? Jest pan przewodnikiem dla tych dwóch? I jak, opłaca się?Młody człowiek odpowiedział śmiechem.- Mój Boże, nie.Jestem z nimi, jestem jednym z nich, Amerykaninem.- Niemożliwe - zawyrokował Gogosu siadając.- Co? Jakżesz to, nigdy niczego takiego nie słyszałem.Cudzoziemcy mówiący naszym językiem? Żarty sobie ze mnie stroicie, no nie?Gogosu całe życie był rumuńskim wieśniakiem.Miał brązową, ogorzałą twarz, siwe, opadające w dół wąsy, zażółcone pośrodku od fajki, długie bokobrody zakręcające w kierunku kącików warg i żywe szare oczy pod krzaczastymi, jeszcze bardziej szarymi brwiami.Nosił skórzaną, połataną kurtę z wysokim kołnierzem, a pod nią białą koszulę, której mankiety ciasno opinały nadgarstki.Jego futrzana caciula, czapka, tkwiła mocno pod prawym naramiennikiem kurty.W połowie wypełniona ładownica wychodziła spod lewego naramiennika, przebiegała przez pierś, nikła pod prawym ramieniem i zamykała się na plecach.Szeroki, skórzany pas podtrzymywał pochwę z nożem myśliwskim, kilka skórzanych woreczków i szorstkie spodnie, wetknięte w wysokie, przystosowane do wspinaczki buty.Mały człowieczek, wyglądał jednak na krzepkiego.Niewątpliwie był malowniczym okazem.- Mówiliśmy właśnie o tobie - powiedział tłumacz.- Ech? Och? - Gogosu kolejno przyjrzał się każdemu z nich.-O mnie? Więc wzbudzam waszą ciekawość, czy tak?- Nasz podziw - odparł sprytnie Amerykanin.- Z daleka widać, że jesteś myśliwym jak się patrzy.Na pewno znasz dobrze te okolice?- Nikt nie zna ich lepiej - odparł dumnie Gogosu.Ale on także był sprytny i jego oczy zwęziły się.- Szukacie przewodnika, co?- Może, może.- Pokiwał wolno głową tamten.- Ale są przewodnicy i przewodnicy.Poprosisz takiego, aby pokazał ci stary zamek na górze, a on obieca ci wszystko.Zamek samego Drakuli, powie.A później prowadzi cię do kupy kamieni wyglądającej jak rozwalona obora.Tak, ruiny, Emilu Gogosu, oto, co nas interesuje.Dla zdjęć, obrazów.nastroju i atmosfery.Barman przyniósł zamówione napitki i Gogosu natychmiast wypił swój.- Ech? Ech? Chcecie zrobić te obrazki? Znaczy, filmy? Stary wampir w swoim zamku, goniący dziewuchy z podskakującymi cyckami? Mój panie, widziałem ja takie rzeczy! Znaczy, filmy, na dole, w starym Lugoj, gdzie jest kino.Nie, nie dziewczyny.tutaj nie uświadczysz rozkołysanych piersi.W najlepszym razie wyschnięte brodawki na kłodzie drzewa, chłopcy.Ale widziałem filmy.I to jest to, czego szukacie, tak? Ruiny.Na przekór całej wypitej wódce, stary wydawał się jakby trzeźwieć.Jego oczy uważniej skupiały się na przybyszach, gdy badawczo przypatrywał się kolejno każdemu z nich.Zaczął od tłumacza.Ten niewątpliwie wzbudzał największą ciekawość górala, z tą swoją znajomością języka i w ogóle.Był wysoki, długonogi, wąski w biodrach i szeroki w ramionach.A kiedy Rumun przyjrzał mu się bliżej, zorientował się, że tamten nie jest po prostu Amerykaninem.Nie tylko Amerykaninem, w każdym razie.- Jak się nazywasz, ech? Jak się nazywasz? - Myśliwy ujął dłoń młodego człowieka i zacisnął na niej pięść, ale tamten natychmiast wyrwał rękę i schował ją pod stół.- George - szybko odpowiedział, jakby chcąc uspokoić gwałtownie pobudzoną uwagę Gogosu - George Vulpe.- Vulpe? - zarechotał myśliwy i walnął otwartą dłonią w stół, aż zatańczyły kieliszki.- Swojego czasu znałem kilku Vulpów.Ale George? Cóż to za imię “George” do takiego nazwiska jak Vulpe, co? No, bądźmy z sobą szczerzy.masz na myśli Gheorghe, czyż nie?Czarne oczy tamtego ściemniały jeszcze bardziej i przez moment wydawały się nachmurzone.- No, ostry jesteś, Emilu - powiedział w końcu przybysz.- Tak, kiedyś byłem Rumunem.To cała historia, ale nie ma dużo.Stary myśliwy przeszył go wzrokiem.- Jednak opowiedz - nalegał.Tamten wzruszył ramionami i oparł się wygodniej na krześle.- No więc, urodziłem się tutaj - rozpoczął głosem łagodnym jak jego zwodniczo spokojna twarz.Uśmiechnął się, błyskając doskonałym uzębieniem.“Takim, jak powinno być - pomyślał Gogosu - u człowieka dwudziestosześcio- czy siedmio- letniego”.- Tak, urodziłem się tutaj - powtórzył Vulpe - ale to tylko odległe, zamglone wspomnienie.Moi krewni byli podróżnikami, co tłumaczy mój wygląd.Rozpoznałeś mnie po smagłej cerze, prawda? I po ciemnych oczach?- A jakże - Gogosu skinął głową - i po delikatnych płatkach uszu, jakby stworzonych do złotego kółka.Po wysokim czole i wilczych szczękach, które nie są rzadkością pomiędzy Cyganami.Och, twoje pochodzenie jest całkiem oczywiste dla kogoś, kto umie patrzeć.Więc, co się stało dalej?- Stało się? - Wzruszył ramionami.- Moi rodzice przenieśli się do miasta, osiedli tam, zostali robotnikami zamiast pasożytami, jakimi zawsze byli.- Pasożytami? Naprawdę w to wierzysz?- Ja nie, ale władze tak uważały.Dano im mieszkanie w Craiowa, obok nowej trasy kolejowej.Ściany były zniszczone i popękane od tych pociągów.Tynk odpadał, ubikacja u kogoś na górze przeciekała.ale powiedzieli, że to i tak za dużo dla takich brzydzących się pracy pasożytów.Do jedenastego roku życia tam się właśnie bawiłem, obok szyn.A wtedy.pewnej nocy pociąg się wykoleił.Trafił prosto w nasz dom, rozwalił ścianę, przeorał cały teren.Ja szczęśliwie przeżyłem, ale wszyscy moi bliscy zginęli.Żałowałem wtedy, że nie zginąłem razem z nimi.Zmiażdżyło mi kręgosłup i stałem się kaleką.Ktoś jednak o mnie usłyszał, a w tamtym czasie, w ramach współpracy, odbywała się wymiana lekarzy i pacjentów między zajmującymi się rehabilitacją klinikami rumuńskimi i amerykańskimi.Ponieważ byłem sierotą, miałem pierwszeństwo.Nieźle, jak na pasożyta, co? Tak więc.pojechałem do USA.I oni postawili mnie na nogi.Więcej, dwoje ludzi adoptowało mnie nawet.A że byłem tylko małym chłopcem i nikogo tu nie zostawiłem, więc pozwolono mi z nimi zamieszkać.- Aha - mruknął Gogosu - i tak zostałeś Amerykaninem.Dobra, wierzę ci.ale to dziwne, że Cyganie opuścili bezkresne szlaki.Czasem zostają wyrzuceni i wędrują własnymi drogami, ale rzadko kiedy osiedlają się w miastach [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|