, Kenneth Goddard Alchemik 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dlatego profesjonaliści bardzo szybko wyzbywali sięwszelkich zahamowań przed publicznym załatwianiem potrzebfizjologicznych.- Twarzy nie rozpoznaję - przyznał łysiejący detektyw - alechyba nie wynająłbym ich do malowania chałupy.- A to dlaczego? - spytał Koda.Postukując delikatnie w pękkluczyków tkwiących w stacyjce, patrzył, jak dwóch atletyczniezbudowanych "malarzy" odchodzi od okienka i wciąż nie zwracającnajmniejszej uwagi na Sandy i Piszczyka, siada dwa stoliki zanimi; najwyraźniej czekali na zamówioną kawę i pączki.Ręka Kodyopadła na miękki woreczek zawieszony po prawej stronie fotela,dotknęła nabitej i zabezpieczonej czterdziestki piątki i wróciłado kluczyków w stacyjce.- Przyjrzyj się ich kombinezonom i butom - podpowiedziałDeLaura.Koda musnął palcami pokrętło obiektywu lunetki zamocowanejtuż nad deską rozdzielczą, przytknął oko do pojedynczego okularui nagle wszystko zrozumiał.- Jakby trochę za schludni, co? - spytał cicho.- W życiu nie widziałem malarza, który nie byłby zbryzganyfarbą od stóp do głowy.Kurde, przecież ilekroć otwieram puszkę,ręce mam uwalane jak cholera - mruknął DeLaura.Otworzył na wpółwykorzystany zeszyt z napisem: " Zdjęcia" na okładce i zanotowałw nim datę, godzinę oraz numer rejestracyjny półciężarówki.Wreszcie sięgnął między nogi i podniósł z podłogi obtłuczonyaparat fotograficzny z długoogniskowym obiektywem.- Powiadają, że ten wasz Pilgrim ma na liście płac trzechostrych.bawidamków - dodał w zadumie.Oparł obiektyw na descerozdzielczej, przytknął go osłoną filtra do przyciemnionej szybyi skierował na głowę kierowcy w szoferce.- Może to ci sami,którzy zabawiali się niedawno na urwisku, co?- Może - mruknął Koda obserwując przez lunetkę twarzemężczyzn.- Charley, chcesz rzucić na nich okiem?- Chwila - burknął Shannon.Zaczekał, aż aparat DeLauryprzestanie trzaskać i warkotać, po czym ostrożnie, żeby nierozkołysać furgonetki, przeszedł do szoferki.Uklęknął między przednimi fotelami, zdjął słuchawki, podałje Benowi, wziął lornetkę DeLaury i skierował ją na przyciemnionąszybę.Przyglądał się mężczyznom przez pięć sekund, po czym zwymijającym wzruszeniem ramion oddał lornetkę detektywowi.- Możliwe - rzucił biorąc od Kody słuchawki.- Wtedy byłociemno i nie widziałem dokładnie twarzy.Ten niższy siedzącyprzodem do nas, mógł tam być, i to spokojnie.Jeśli chodzi osylwetki i budowę ciała, pasują obydwaj.Co do kierowcy, trudnopowiedzieć.- Za mało na pełne potwierdzenie? - spytał DeLaura.- Za mało, ale jeszcze ich nie skreślaj - odburknął brodatyagent.Nałożył słuchawki i zajął się nasłuchem rozmowy międzyPiszczykiem i Sandy.Tuż za przednimi siedzeniami, w zasięgu ręki Kody i detekty-wa, leżała nabita i odbezpieczona strzelba typu pump-action orazwyposażony w celownik optyczny karabinek DeLaury.Na pierwszyznak od Charleya Ben i Martin byli gotowi otworzyć ogień izapewnić Sandy osłonę zarówno z bliska jak i z daleka.- Ruszyli się - szepnął detektyw.Wyższy mężczyzna wstał i podszedł do okienka, żeby odebraćzamówione pączki i kawę.Niższy, najszczuplejszy z całej trójki,powoli obszedł budynek, najwyraźniej w poszukiwaniu ubikacji.- Wybrał najdłuższą drogę - zauważył Koda.- Sprawdzaokolicę, szuka ogona.- Już wraca, z drugiej strony - dodał DeLaura i kiedymężczyzna obrócił głowę w ich stronę, szybko zwolnił migawkęaparatu.- Dobrze, że nie zaparkowaliśmy obok sklepu.Te sukinsynynatychmiast by nas zwąchały.Spójrz tylko, jak ten skurwielsprawdza samochody.Niby tylko przechodzi, a wszystko widzi.Mężczyźni spotkali się na rogu sklepu i z obojętnymi minamiruszyli w stronę półciężarówki.Minęli stolik Sandy i Piszczyka.Ręka Charleya spoczęła na rękojeści pistoletu tkwiącego w kaburzeu pasa.Jednocześnie usiłował wyłowić z głosu Bylightera coś, cowskazywałoby na jakąś niezwykłą nerwowość - bardzo trudnezadanie, bo kiedy Piszczyk przebywał w towarzystwie dojrzałejseksualnie dziewczyny, zawsze mówił tak, jakby za chwilę miałnarobić w spodnie.DeLaura spokojnie odłożył aparat i wyjąłdługolufy rewolwer typu magnum, który mógł być teraz narzędziembardziej użytecznym.Palce Bena zacisnęły się na kluczykutkwiącym w stacyjce.Półciężarówka drgnęła, kubły na dachu zaklekotały i samochódwyjechał powoli z parkingu.- Odjeżdżają - szepnął Koda.- Jedziemy za nimi? - spytał detektyw wydając z siebie cichewestchnienie ulgi i wkładając broń do kabury pod ramieniem.Koda potrząsnął głową.- Nie - powiedział stanowczo.- Mogą sobie jechać do samegoLocotty albo wracać w cholerę tam, skąd przyjechali.Dopóki Sandynie spotka się z Bartem, pilnujemy jej, i kropka.Mamy od gromaczasu, zdążymy się z tymi dupkami zabawić.- Obrócił się wfotelu.- No i jak to wygląda? - spytał.- Zaraz się z nim dogada - wymamrotał Charley, wskazującpracujący bezszelestnie magnetofon.Podniósł wzrok, spojrzał naprzyjaciela, a na jego wyraźnie odprężonej twarzy zagościł wesołyuśmiech.- O ile tylko nie zapomnisz włożyć obcisłych dżinsów,kiedy pójdziemy na akcję - dodał z błyskiem niezrozumiałegorozbawienia w oczach.Tęcza zatelefonował do Jimmy'ego Pilgrima około wpół dodziewiątej rano.- Jesteś pewny, że była czysta? - spytał Pilgrim, wysłucha-wszy pięciominutowej relacji Rayneego na temat poczynań ich żywejprzynęty, Bylightera.- Nie całkiem - odparł Tęcza.- Chłopcy nie mieli czasu,żeby sprawdzić, czy nie naszpikowali jej nadajnikami.Alepstryknęli jej kilka zdjęć i przeczesali teren.Nie zauważyli nicpodejrzanego.Jechali za nią aż do Newport i potwierdzają, żelalka mieszka na jachcie z jakimś facetem.Jacht cumuje w porcie.Prawdziwe cacko, gość musi być szmalowny.Kapitan portu mówi, żeczłowiek nazywa się Bart Harrington.Przypłynął ze dwa tygodnietemu.Miejsce w basenie portowym jest wynajęte na inne nazwisko.Za kilka dni zdobędziemy więcej danych o całej grupie.- Dobrze.Osobiście tego dopilnuj - rozkazał Pilgrim.- Je-śli to przypadkowy kontakt, jeśli dziewczyna i jej przyjaciele sączyści, przekażemy sprawę Generałowi.Ale najpierw chcę zdobyćpewność, że ci ludzie nie mają nic wspólnego z tą Mueller.Absolutną pewność, rozumiesz?- Jasne.Chcesz jeszcze na trochę przywarować? - spytałTęcza.- Dopóki nie zyskamy pewności, z kim mamy do czynienia -odrzekł zimno Pilgrim.- Powiadają, że Locotta się wnerwił.Chce z nami gadać, ztobą i ze mną.Zwłaszcza z tobą.- Czego chce?- Chyba słyszał coś o naszym nowym produkcie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl