, Hobb Robin Czarodziejski Statek t.1 (SCAN 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wprawdzie był o krok od nieszczęścia, niemniej miał po­czucie triumfu.Okpił przedstawicieli Innego Ludu, odniósł nad ni­mi zwycięstwo w ich własnej grze.Szczęście go nie opuściło.Kosz­towny talizman ożył i udowodnił, że jest wart swojej ceny.I co naj­ważniejsze, Kennit otrzymał wróżbę - Inny potwierdził, że młody kapitan osiągnie to, co zamierzył.A zatem zostanie pierwszym kró­lem Wysp Pirackich!2.ŻYWOSTATKIWąż płynął przez wodę, bez wysiłku sunął za pozostawianym przez statek śladem.Łuskowate ciało stworzenia lśniło jak skóra delfina, było jednak bardziej opalizująco błękitne.Głowę, którą stwór podniósł nad wodę, zdobiło mnóstwo kolców i długie niczym u suma wąsy.Intensywnie błękitne oczy wpatrzyły się w Brashena, po czym rozszerzyły się i znieruchomiały w charakterystycznym dla flirtującej kobiety oczekiwaniu.Potem szeroko otworzyła się pasz­cza, olśniewająco purpurowa i pokryta rzędami nachylonych do wnętrza zębów.Paszcza pozostała rozdziawiona.Była tak wielka, że mogła pomieścić stojącego mężczyznę.Wiszące dotąd wąsy pod­niosły się nagle, tworząc podobną lwiej grzywę jadowitych żądeł.Wąż pochwycił Brashena w szkarłatną paszczę i pochłonął go.Mężczyznę otoczyła ciemność.Z gardzieli docierał chłodny smród przywodzący na myśl odór padliny.Brashen rzucił się dziko w tył, przeraźliwie krzycząc.Jego ręce napotkały drewno i chwyciły je, a wtedy powrócił spokój.Na szczęście był to tylko koszmarny sen.Drżąc, mężczyzna zaczerpnął oddechu.Przed chwilę słuchał znajo­mych dźwięków: skrzypienia drewnianych belek “Vivacii”, oddechu śpiących towarzyszy i plusku uderzającej w kadłub wody.Nad głową Brashen słyszał tupot bosych stóp; któryś z marynarzy wypełniał ofi­cerski rozkaz.Wokół wszystko było znajome i bezpieczne.Młody że­glarz głęboko wciągnął w płuca powietrze, niemal gęste od aromatu smołowanego drewna, smrodu przebywających od dłuższego czasu w zamkniętych kwaterach mężczyzn oraz słabiutki niczym kobieca woń zapach ładunku statku.Przeciągnął się, rozpychając się ramio­nami i stopami o brzegi ciasnej drewnianej koi, a następnie ponownie się zawinął w koc.Do wachty zostało jeszcze kilka godzin.Jeśli teraz się nie prześpi, później będzie tego żałował.Zamknął oczy, po chwili jednak znowu je otworzył i wpatrzył w półmrok dziobówki.Czuł, jak kusi go senny koszmar, jak się czai, by znowu zawładnąć jego umysłem i ciałem.Zaklął cicho pod no­sem.Wiedział, że musi się przespać, jeśli jednak jego myśli zaprząt­nie sen o wężu, nie wypocznie odpowiednio.Koszmar ten śnił mu się już od jakiegoś czasu i Brashenowi wy­dawał się niemal bardziej rzeczywisty niż niektóre wspomnienia.Dręczył go w najdziwniejszych chwilach, zwykle wtedy, gdy zamie­rzał podjąć jakąś ważną decyzję.W takich sytuacjach wąż wyłaniał się z czeluści jego snu, wbijał się długimi zębami w jego duszę i pró­bował nim zawładnąć.Niewiele znaczył fakt, że Brashen był już czło­wiekiem dorosłym, świetnym marynarzem, lepszym niż dziewięćdzie­siąt dziewięć procent znanych mu ludzi morza.Kiedy ten sen spadał na niego, mężczyzna cofał się do czasów, gdy był chłopcem, do okre­su, gdy wszyscy - nawet on sam - słusznie nim pogardzali.Zastanowił się, jaki problem najbardziej go niepokoi.Tak, jego kapitan go lekceważył.Taka była prawda, choć opinia Kyle'a w ni­czym nie umniejszała jego marynarskich umiejętności.Jeszcze do niedawna Brashen był na tym statku pierwszym oficerem, zastępcą kapitana Vestrita.I dobrze się na tym stanowisku sprawował.Kie­dy Vestrit zachorował, Brashen ośmielał się mieć nadzieję, że obej­mie po nim dowództwo “Vivacii”.Zamiast tego starzec przekazał statek swojemu zięciowi, Kyle'owi Havenowi.No cóż, rodzina to ro­dzina i młody marynarz musiał się z tym faktem pogodzić.Nieste­ty kapitan Haven postanowił sam sobie wybrać pierwszego oficera i nie został nim on, Brashen Treli.Nie było w tym jego winy, o czym wiedział każdy członek załogi na statku i każdy człowiek w Mieście Wolnego Handlu.Brashen nie miał się czego wstydzić; Kyle po pro­stu chciał mieć na stanowisku zastępcy własnego człowieka.Bra­shen przemyślał tę sprawę i doszedł do wniosku, że woli służyć jako drugi oficer na “Vivacii” niż jako pierwszy na innym statku.To by­ła jego decyzja i ponosił za nią całkowitą odpowiedzialność.Na nie­szczęście, gdy statek wypłynął z doków, Haven postanowił wprowa­dzić zaufanego marynarza również na stanowisko drugiego oficera.Brashen zacisnął zęby i pozostał posłuszny decyzji kapitana.Jed­nak mimo wielu lat spędzonych na “Vivacii” i mimo wdzięczności wobec Ephrona Vestrita, podejrzewał, że będzie to jego ostatni rejs na tym statku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl