, Grisham John Czas zabijania 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uśmiechnął się do niej i powrócił do lektury.- O której godzinie wstałeś? - spytała.- O wpół do szóstej.- Czemu tak wcześnie? Przecież dziś niedziela.- Nie mogłem spać.- Co cię tak podnieciło?Jake odłożył gazetę.- Mówiąc szczerze, rzeczywiście jestem podekscytowany.I to nawet bardzo.Szkoda tylko, że nikt nie podziela mojego nastroju.- Przepraszam za wczorajszy wieczór.- Nie musisz przepraszać.Wiem, jak się czujesz.Cały problem w tym, że zawsze dostrzegasz we wszystkim same ciemne strony, a nigdy jasnych.Nie masz pojęcia, co ta sprawa może dla nas znaczyć.- Jake, ta sprawa mnie przeraża.Te telefony, pogróżki, płonący krzyż.Nawet jeśli warta jest milion dolarów, cóż nam po pieniądzach, jeśli się coś stanie?- Nic się nie stanie.Wysłuchamy jeszcze kilku pogróżek, będą na nas z ukosa spoglądali w kościele i na mieście.To wszystko.- Ale nie masz pewności.- Dyskutowaliśmy już nad tym wczoraj wieczorem i nie chcę dziś rano znów do tego powracać.Ale mam pewien pomysł.- Wprost drżę z niecierpliwości, by się dowiedzieć, co takiego wymyśliłeś.- Leć razem z Hanną do Północnej Karoliny i do czasu zakończenia procesu zamieszkaj ze swoimi rodzicami.Bardzo się ucieszą, a my nie będziemy się denerwowali tymi płoną­cymi krzyżami, podrzuconymi przez Klan czy kogoś tam.- Przecież proces zacznie się dopiero za półtora miesiąca! Chcesz, żebyśmy spędziły w Wilmington całe sześć tygodni?- Tak.- Kocham swoich rodziców, ale przecież to śmieszne.- Zbyt rzadko ich odwiedzasz, a oni nie za często widują Hannę.- A my obie nie za często widujemy ciebie.Nie wyjadę na sześć tygodni.- Czeka mnie masa roboty.Do zakończenia procesu nie będę miał czasu jeść ani spać.Praca zajmuje mi noce i weekendy.- To dla mnie nic nowego.- Nie znajdę dla was czasu.Będę pochłonięty wyłącznie procesem.- Jesteśmy do tego przyzwyczajone.Jake uśmiechnął się do niej.- I godzisz się na to wszystko?- Tak, to potrafię zaakceptować.Boję się tych fanatyków wokół nas.- Jeśli stanie się to zbyt niebezpieczne, wycofam się, porzucę tę sprawę, gdyby mojej rodzinie miało coś grozić.- Obiecujesz?- Oczywiście.Odeślemy tylko Hannę.- Jeśli nic nam nie grozi, czemu chcesz ją odesłać?- Na wszelki wypadek.Ucieszy się, że będzie mogła spędzić lato z dziadkami.Oni też będą zachwyceni.- Nie wytrzyma beze mnie jednego tygodnia.- Racja.A więc to nie wchodzi w grę.Prawdę mówiąc, nie martwię się o nią tylko wtedy, kiedy jest z nami.Kawa się zaparzyła i Carla napełniła filiżanki.- Jest coś w prasie?- Nie.Myślałem, że może coś napiszą w gazecie z Jackson, ale widocznie nie zdążyli.Potrząsnęła głową i poszukała dodatku z modą i przepisami kulinarnymi.- Idziesz do kościoła?- Nie.- Dlaczego? Przecież znów prowadzisz sprawę.Znów jesteś gwiazdą.- Tak, ale nikt jeszcze o tym nie wie.- Rozumiem.Czyli dopiero w przyszłą niedzielę?- Tak.We wszystkich okolicznych kościołach i kaplicach dla czarnych krążono z tacami, koszyczkami i puszkami, stawiano je na ołtarzach i przy wejściach, by zbierać datki dla Carla Lee Haileya i jego rodziny.W wielu kościołach używano do tego celu wielkich pojemników.Im puszka czy kosz były większe, tym datki okazywały się mniejsze, ginąc gdzieś na dnie, co dawało pastorom podstawę do zarządzenia kolejnej rundki z tacą wśród wiernych.Tę specjalną akcję, zorganizowaną niezależnie od zbierania zwykłej ofiary, niemal w każdym kościele poprzedzała ujmująca za serce opowieść o tym, co przytrafiło się małej dziewczynce Haileyów i co stanie się z jej tatą i całą rodziną, jeśli te koszyki pozostaną puste.Wielokrot­nie powoływano się na otoczone powszechnym szacunkiem NAACP i w rezultacie wierni sięgali do portfeli i portmonetek.Akcja się rozwijała.Puszki opróżniano, pieniądze liczono i cały rytuał powtarzano podczas wieczornego nabożeństwa.W niedzie­lę późnym wieczorem pastorzy sumowali poranne i popołudnio­we datki, by w poniedziałek uzbierane kwoty przekazać wielebnemu Agee’emu.Agee gromadził pieniądze z założeniem spożytkowania sporej ich części na potrzeby rodziny Haileya.W każde niedzielne popołudnie od drugiej do piątej więź­niowie aresztu w okręgu Ford byli wyprowadzani na wielki, ogrodzony dziedziniec na tyłach budynku aresztu.Wszystkim więźniom przysługiwało prawo do godzinnego widzenia z trzema osobami z rodziny lub przyjaciółmi.Na podwórzu rosło kilka drzew, pod którymi ustawiono parę połamanych stolików, ale główną atrakcją była obręcz do koszykówki.Zastępcy szeryfa przechadzali się z psami po drugiej stronie parkanu i uważnie obserwowali aresztantów.Przyjął się już pewien rytuał spędzania niedzielnego popołu­dnia.Gwen razem z dzieciakami opuszczała kościół po błogo­sławieństwie, około trzeciej, i jechała do aresztu.Ozzie pozwa­lał Carlowi Lee wcześniej wychodzić na dziedziniec, żeby mógł sobie zająć najlepszy stolik, ze wszystkimi nogami i w cieniu drzewa.Siedział sam, z nikim nie rozmawiając, i do czasu przybycia rodziny obserwował zmagania pod koszem.Nie była to właściwie koszykówka, tylko połączenie rugby, zapasów, judo i gry w piłkę.Nikt nie śmiał sędziować, ale jakoś obywało się bez krwi, bez fauli i - co najdziwniejsze - bez bójek.Każda bijatyka oznaczała natychmiastowe przeniesienie do separatki i pozbawienie na miesiąc możliwości korzystania ze spaceru.Przychodziło niewielu odwiedzających.Kobiety siadały ze swymi mężczyznami na trawniku wzdłuż ogrodzenia i spokoj­nie obserwowały kotłowaninę pod koszem.Jedna para spytała Carla Lee, czy mogą się przysiąść do jego stołu, by zjeść lunch.Potrząsnął głową, więc zjedli na trawie.Gwen z dzieciakami pojawiała się przed trzecią.Zastępca szeryfa Hastings, jej kuzyn, otwierał furtkę i dzieciaki biegły na spotkanie tatusia.Gwen wyciągała przyniesiony prowiant.Carl Lee zdawał sobie sprawę z krzywych spojrzeń pozostałych aresztantów i rozkoszował się ich zazdrością.Gdyby był biały, albo mniejszy i słabszy, albo może oskarżony o drob­niejsze przestępstwo, domagano by się, by podzielił się jedzeniem z innymi.Ale był Carlem Lee Haileyem i nikt nie śmiał zbyt natarczywie spoglądać w jego kierunku.Po chwili gracze z zapałem powracali do gry, i rodzina Haileyów mogła zjeść w spokoju.Tonya zawsze siedziała obok tatusia.- Dziś rano zaczęli zbiórkę datków dla nas - zakomuniko­wała po lunchu Gwen.- Kto?- Kościół.Wielebny Agee ogłosił, że w każdą niedziele we wszystkich murzyńskich świątyniach w okręgu będą zbierali pieniądze dla nas i na honorarium adwokata.- Ile?- Nie wiem.Powiedział, że zbiórka będzie trwała do samego procesu.- Bardzo ładnie z ich strony.A co mówił o mnie?- Przypomniał jedynie twoją sprawę.Poinformował, ile będzie kosztowała twoja obrona i jak bardzo potrzebna jest nam pomoc.Mówił o chrześcijańskim obowiązku ofiary i takie tam.Powiedział, że jesteś dla naszych ludzi prawdziwym bohaterem.Cóż za miła niespodzianka, pomyślał Carl Lee [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl