, Gordon R. Dickson Taktyka bledu 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kultańska dżungla wybuchnęła kakofonią protestów, a łoskot spadającego drzewa, ściętego trzecią miną, dołączył się do ogólnego zgiełku właśnie wtedy, gdy strzelanina zaczęła słabnąć.W tym czasie Cletus znalazł się już poza linią pozostałych, nie wysadzonych jeszcze min, w dole rzeki, nieco dalej od partyzantów.Po kilku minutach rozbrzmiały krzyki komend i partyzancki ogień ustał.Cletus nie musiał patrzeć na to, co się dzieje wewnątrz obszaru o promieniu stu metrów, by wiedzieć, że oficerowie omawiają między sobą sytuację, w jakiej się znaleźli.Zastanawiali się pewnie, czy eksplozje i strzały karabinowe, które słyszeli, były dziełem jakiegoś małego patrolu przypad­kiem znajdującego się w tej okolicy, czy też - wbrew wszelkim oczekiwaniom i rozsądkowi - wyszli wprost na większe siły nieprzyjaciela rozmieszczone tutaj specjalnie, aby przeszkodzić im w marszu ku wybrzeżu.Cletus pozwolił im to omówić.Oczywistym posunięciem ze strony takiej grupy partyzan­ckiej jak ta w sytuacji takiej jak ta byłoby pozostanie na miejscu i wysłanie zwiadowców.Napastnicy znajdowali się w tym czasie mniej więcej osiemdziesiąt metrów od przeprawy na rzece i zwiadowcy z łatwością odkryliby, iż faktycznie punkt ten nie był broniony.Nie byłoby to wskazane.Cletus wysadził kilka kolejnych min i zaczął ostrzeliwać teren przylegający bezpośrednio do rzeki.Partyzanci odpowiedzieli natychmiast.Później jednak ta strzelanina zaczęła również słabnąć, stała się bardziej nieregularna, aż w końcu tylko od czasu do czasu rozlegały się pojedyncze wystrzały.Kiedy wreszcie zaległa cisza, Cletus poleciał w górę rzeki, oddalając się od niej nieco, i zajął pozycję jakieś pięćset metrów dalej.Tam zawisł w powietrzu i czekał.I rzeczywiście, po paru minutach dostrzegł w dżungli ruch.W jego kierunku zmierzali ostrożnie partyzanci, ponownie rozciągnięci w tyralierę.Neulandczycy spotkawszy się z do­wodami potwierdzającymi ich przypuszczenia, jakoby przy dolnej przeprawie znajdowały się znaczne siły, wybrali raczej ostrożność niż męstwo.Wycofywali się do wyżej położonej przeprawy, mieli bowiem nadzieję, że albo nikt im tam nie przeszkodzi, albo dołączą do oddziału tam właśnie skierowanego.Cletus wykonał jeszcze jeden manewr, zatoczył wielkie koło i skierował się w górę rzeki do następnej przeprawy.Kiedy zbliżył się do niej, zwolnił, aby zmniejszyć hałas dysz, i leciał dalej ostrożnie, wysoko, tuż pod wierzchołkami drzew.Wkrótce dostrzegł drugą grupę partyzantów, również poruszających się w dwóch liniach bojowych.Byli jeszcze dobre dziewięćset metrów od środkowej przeprawy.Cletus zatrzymał się na jakiś czas, by przymocować do drzew kolejny rząd min biegnących w dół do przeprawy, a później znów udał się w górę rzeki.Kiedy dotarł w rejon najwyżej na rzece położonego brodu, gdzie czekał Jarnki i jego ludzie, odkrył, że trzecia grupa partyzantów zbliżająca się właśnie do tej przeprawy, wy­przedziła dwie pozostałe znajdujące się niżej.Ten najwyżej działający oddziałek był już prawie przy brodzie, niecałe sto pięćdziesiąt metrów od niego.Zabrakło czasu na dokładne rozpoznanie przed akcją.Cletus przeleciał w odległości trzydziestu metrów od pierwszej linii, puszczając długą, świszczącą serię ze swego karabinu, kiedy już ocenił, że znalazł się na wprost środka tej linii.Bezpiecznie dotarłszy do przeciwnego końca tyraliery, poczekał, aż ustanie trzaskanie wystrzałów z partyzanckiej broni, następnie jeszcze raz prześliznął się przed nią, za­trzymując się tym razem czterokrotnie, by rozmieścić miny.Kiedy znalazł się z powrotem w pobliżu rzeki, zdetonował dwie miny i znowu zaczął strzelać.Rezultaty były zachęcające.Partyzanci odkryli się wzdłuż całego frontu.I nie tylko to, gdyż, szczęśliwie, żołnierze zostawieni przy przeprawie, usłyszawszy partyzancki ogień, zaczęli instynktownie odpowiadać z karabinów.Wszystko razem stwarzało wrażenie, iż ostrzeliwują się dwa dość duże oddziały.Spośród tych dodatkowych efektów dźwiękowych, będą­cych rezultatem działania własnych ludzi, Cletus wyłowił pewną niepokojącą rzecz.Jeden z karabinów wydających donośny świst należał do Jarnkiego; najwyraźniej, jak wy­nikało z odgłosu, kapral znajdował się na ziemi jakieś piętnaście metrów przed partyzanckimi liniami, w wyniku czego wymiana strzałów łatwo mogła okazać się dla niego zgubna.Cletus zapragnął zakląć, ale zdusił w sobie tę pokusę.Przez laryngofon ostro polecił Jarnkiemu się wycofać.Nie otrzymał żadnej odpowiedzi, a broń kaprala nadal grała.Tym razem Cletus zaklął [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl