, Stephen King Pokochala Toma Gordona (4) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Łani nie obszedł specjalnie hałas, który Trisha robiła wśród krzaków, a krzyk najwyraźniej też jej nie przeraził, nawet nie zaniepokoił - później dziewczynka pomyślała, że ten szczególny jeleń będzie miał szczęście, jeśli przeżyje jesienny sezon łowiecki.Tyle że zwierzę poruszyło uszami i wykonało dwa taneczne kroki - wydawały się raczej skokami - z powrotem na polankę, poprzecinaną promieniami zielonozłotego światła.Nieco dalej, z chwalebną ostrożnością, scenie tej przyglądały się dwa jelonki na niezdarnych, cienkich nóżkach.Łania odwróciła łeb, zerknęła na Trishę i w nieprawdopodobnie lekkich podskokach podbiegła do dzieci.Obserwująca ją z takim samym zachwytem, z jakim obserwowała bobry, dziewczynka pomyślała, że łania porusza się tak, jakby kopytka pokryte miała cienką warstewką lagumy[5].Trzy jelenie stały na polance wśród bukowego zagajnika, pozując niemal do rodzinnego portretu.Potem łania trąciła jedno ze swych dzieci (a może nawet ugryzła je w bok) i wszyscy razem ruszyli swoją drogą.Trisha dostrzegła tylko mignięcie białych ogonków i już miała polankę dla siebie.- Do widzenia! - krzyknęła za nimi.- Dzięki za odwiedziny i.Przerwała, dopiero teraz bowiem zorientowała się, co jelenie robiły w tym miejscu.Na ziemi leżało pełno orzechów bukowych, buczyny.Wiedziała o nich na odmianę nie od matki, lecz z lekcji przyrody w szkole.Piętnaście minut temu umierała z głodu, a teraz nagle znalazła się przy czymś w rodzaju stołu zastawionego w Święto Dziękczynienia na wspaniałą ucztę.Cóż z tego, że była to jej wegetariańska wersja?Przyklęknęła, podniosła buczynę i spróbowała rozłupać skorupkę tym, co zostało jej z paznokci.Nie spodziewała się zbyt wiele, ale skorupka dala się rozłupać równie łatwo jak u orzeszków ziemnych.Orzeszki miały wielkość mniej więcej kostki palców, jądro zaś było rozmiarów ziarenka słonecznika.Spróbowała go, trochę niepewnie, ale okazało się równie wspaniałe jak golteria, i jej ciało przyjęło je tak samo radośnie.Najgorszy głód zaspokoiła jagodami; nie miała pojęcia, ile ich właściwie zjadła, żeby już nie wspomnieć o liściach, zęby miała teraz pewnie tak zielone jak Arthur Rhodes, ten przerażający dzieciak, mieszkający przy tej samej ulicy co Pepsi, a poza tym żołądek chyba się jej skurczył, teraz więc powinna.- Zbierz zapasy - powiedziała cicho.- Tak, kochana, zbierz tyle zapasów, ile się da.Zdjęła plecak, świadoma tego, jak wiele energii już odzyskała - było to zdumiewające, wręcz cudowne - i otworzyła go.Pełzała po polance, zgarniając buczynę brudnymi dłońmi.Brudne włosy opadały jej na oczy, brudna bluzka powiewała w podmuchach wiatru, od czasu do czasu Trisha musiała podciągać dżinsy, które pasowały na nią doskonale, kiedy wkładała je mniej więcej tysiąc lat temu, ale teraz wciąż się zsuwały.Cały czas nuciła pod nosem reklamówkę z radia: “1-800-54-GIANT”.Kiedy wypełniła już orzechami dno plecaka, jeszcze raz przeszła przez polankę jagód, zbierając część ich do plecaka, część do ust.Kiedy wróciła aa miejsce, od którego wszystko się zaczęło, na miejsce, w którym stała wcześniej, zbierając odwagę, by dotknąć pierwszego krzaczka, zdała sobie nagle sprawę z tego, że czuje się niemal sobą.Nie całkiem, ale i tak było nieźle.Czuła się cała; o tym słowie pomyślała przede wszystkim i spodobało się jej ono tak bardzo, że dwukrotnie powtórzyła je głośno.Wróciła na brzeg strumienia, ciągnąc za sobą plecak.Przysiadła pod drzewem, w wodzie dostrzegła małą plamiastą rybkę, płynącą w dół strumienia, zapewne małego pstrąga.Być może była to szczęśliwa wróżba?Siedziała pod drzewem przez dłuższą chwilę, wystawiając twarz do słońca.Następnie wciągnęła plecak na kolana, wsadziła rękę do środka i wymieszała jagody z buczyną.Pomyślała przy tym o Scrooge'u McDucku, igrającym pieniędzmi w skarbcu, i roześmiała się radośnie.Obraz ten był całkowicie absurdalny, a jednak w pewien sposób doskonale pasował do rzeczywistości.Wyłowiła kilkanaście buczyn, zmieszała je z mniej więcej tą samą ilością jagód, tym razem wprawnie i z akuratnością godną prawdziwej damy odrywając jagody od łodyżek, po czym wrzuciła tę mieszankę do ust w trzech garściach; było to coś w rodzaju deseru, który smakował bosko, zupełnie jak wysokoenergetyczna mieszanka płatków śniadaniowych z orzechami, czekoladą i rodzynkami, którą mama tak chętnie jadała na śniadanie.Po trzeciej garści poczuła się nie tyle najedzona, ile wręcz obżarta.Nie wiedziała, jak długo potrwa to uczucie, buczyna i jagody mogły przecież przypominać chińskie dania, które wprawdzie doskonale wypełniają żołądek, ale po godzinie człowiek czuje się tak głodny, jakby nie zjadł nic, na razie jednak brzuch miała niczym skarpetkę wypchaną świątecznymi prezentami.Jak cudownie było czuć się najedzoną! Dziewięć lat przeżyła, nie wiedząc, jakie to cudowne uczucie, a teraz miała nadzieję, że nigdy go nie zapomni.To cudownie być najedzoną.Rozsiadła się wygodnie, oparła o drzewo i spojrzała na plecak z uczuciem szczęścia i głębokiej wdzięczności.Gdyby nie była tak syta (“zbyt ciężka, by skakać” - przyszło jej do głowy kolejne powiedzenie ze świata dorosłych), wsunęłaby głowę do plecaka niczym klacz wsadzająca łeb do worka z owsem, tylko po to, by nasycić się cudownym zapachem golterii i buczyny.- Ocaliłyście mi życie, kochane - powiedziała głośno.-Ocaliłyście moje cholerne życie.Po drugiej stronie bystrego strumienia znajdowała się mała polanka, zasłana sosnowymi igłami.Oświetlały ją promienie słoneczne, w których tańczyły pyłki kwiatów i leśny kurz, w blasku słońca pląsały motyle, to nurkując ku ziemi, to wznosząc się w powietrze.Trisha skrzyżowała dłonie na żołądku, który nie sprawiał jej teraz nawet najmniejszych problemów, i przyglądała się im leniwie, w tej jednej chwili nie tęskniła za matką, ojcem, bratem, najlepszą przyjaciółką, w tej jednej chwili nie pragnęła nawet wrócić do domu, choć nadal czuła się obolała, a pupa swędziała ją i dokuczała przy każdym ruchu, w tym momencie była spokojna, więcej niż spokojna, w tym momencie była tak zadowolona, jak jeszcze nigdy w życiu.“Jeśli uda mi się jakoś stąd wydostać, nigdy nie zdołam wyjaśnić im tego, co czuję” - pomyślała.Przyglądała się tańczącym po przeciwnej stronie strumienia motylom i oczy powoli jej się zamykały.Były tam dwa białe i jeden aksamitny, ciemnobrązowy, a może czarny?“Wyjaśnić im czego?” - spytała twarda ślicznotka, ale jej głos tym razem wcale nie był chłodny, zaledwie ciekawy.“Tego, co prawdziwe.Tego, co takie proste.Najeść się.nawet nie to, mieć coś do jedzenia, a potem nie czuć głodu”.- Niesłyszalne - powiedziała głośno.Przyglądała się motylom.Dwa białe, jeden ciemny, polatujące to w górę, to w dół w blasku popołudniowego słońca [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl