, George Sand Grzech pana Antoniego 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pan de Boisguilbault, który rzadko odważał się zapuszczać tak daleko poza granice swejrozległej rezydencji, nie mógł się teraz zdobyć na to, by iść uczęszczanymi drogami, wobawie, że spotka jakąś niezwyczajną postać.Poszedł więc na przełaj łąkami, nie tracącwszakże z oczu drogi, którą mógłby jechać Emil.Posuwał się zwolna, krokiem, który mógł175 się zdawać chwiejny, ale który dzięki właściwej mu ostrożności i przezorności byłpewniejszy, niż to na pierwszy rzut oka wyglądało.Zbliżając się do odnogi rzeki, która przepłynąwszy przez jego park wiła się po dolinie,usłyszał huk siekiery oraz kilka pomieszanych głosów; zwróciło to jego uwagę.Zwykłzawsze oddalać się od hałasów zdradzających obecność człowieka i nadkładać drogi, byuniknąć jakiegokolwiek spotkania, lecz teraz zaprzątała go myśl, która go skłoniła, by tymrazem postąpić odwrotnie.Namiętnie kochał drzewa, jeśli tak powiedzieć można, i niepozwalał swoim dzierżawcom ich ścinać, o ile nie były całkowicie uschnięte.Toteż huksiekiery drażnił zawsze jego ucho, nie mógł wówczas oprzeć się chęci przekonania się nawłasne oczy, czy jego rozkaz nie został złamany.Wyszedł więc śmiało na łąkę, gdzie pracowali robotnicy, i ze zdziwieniem i bólem ujrzałze trzydzieści wspaniałych, pokrytych liśćmi drzew, powalonych, a nawet już częściowoporąbanych.Dzierżawca przy pomocy parobków zajęty był ładowaniem kilku pni na wózzaprzężony w woły.Siekiera, która pracowała z takim rozmachem, że aż echo rozlegało się wcałej dolinie, spoczywała w pracowitych rękach Jana Jappeloup.Pan de Boisguilbault nie przechwalał się wówczas, kiedy oświadczył Emilowi lodowatymtonem, że jest bardzo popędliwy.Charakter jego był pełen sprzeczności.Na widok cieśli,którego postać, a nawet sam dzwięk nazwiska sprawiały mu dotkliwą przykrość, zbladł; kiedyzaś zobaczył, że Jan rąbie jego piękne, młode i całkowicie zdrowe drzewa, wstrząsnął nimdreszcz gniewu.Zaczerwienił się, wybełkotał jakieś niezrozumiałe słowa i podbiegł ku niemuz gwałtownością, o którą nikt by go nie posądził, kto go widział idącego miarowym krokiem,wspartego na lasce o złotej rzezbionej gałce.XIISTARCIEWyrąb drzew, który tak boleśnie dotknął pana Boisguilbault, dokonany został nadbrzegiem rzeczki; smukłe topole, stare wierzby i majestatyczne olchy, padając jedna za drugą,utworzyły niby most zieleni nad wąskim nurtem.Woły odciągały część drzew na sznurach iwlokły ku stojącym w pogotowiu wozom, a tymczasem silny cieśla biegł od jednego zzagradzających jeszcze rzekę pni do drugiego i starannie obciosywał krzyżujące się konary,których opór hamował wysiłki zwierząt pociągowych.Gorliwy w pracy, dawał się porwaćpasji niszczycielskiej, którą zawód jego obraca na pożytek ludziom, rozwijał całą swą energięi zręczność, pracując jakby w uniesieniu.Rzeczka była tu dość wartka i głęboka, toteż Jannarażał się na takie niebezpieczeństwo, że nikt nie śmiał mu sekundować.Przebiegając zezwinnością i młodzieńczą pewnością siebie aż do wiotkich czubów drzew leżących w poprzekwody, odwracał się czasem, by odciąć pień, na którym właśnie stał, i dopiero kiedygłośniejszy trzask ostrzegał go, że oparcie usunie mu się zaraz spod nóg, przeskakiwałzręcznie na sąsiednią kłodę, podniecony niebezpieczeństwem i podziwem towarzyszy.Lśniące ostrze siekiery wirowało dokoła niego, rzucając błyskawice, zaś jego doniosły głospobudzał innych do pracy; nie mogli się nadziwić, że roztropność i energia jednego176 człowieka, dowodzącego całą gromadką, czyniły zadanie tak łatwym i prostym, jakby działsię tu jakiś cud.Gdyby pan de Boisguilbault miał w tej chwili więcej zimnej krwi, byłby i on patrzył zpodziwem, a nawet z szacunkiem na człowieka, który wkładał całą potęgę swego geniuszu wwykonanie tej grubej roboty.Lecz widok pięknego drzewa, pełnego soków żywotnych,podciętego ostrzem siekiery w chwili największego rozkwitu, oburzał go i ranił mu serce, jakgdyby był świadkiem morderstwa, a że to drzewo do niego należało, bronił go, jakby chodziłoo kogoś z jego rodziny. Co wy tu robicie, durnie, niezdary?  krzyczał ze złości cienkim jak flet falsetem,potrząsając laską. A ty, zbóju  huknął na Jana Jappeloup  czyś przysiągł sobie, żebędziesz mnie ranił i znieważał nieustannie?Wieśniak miewa zawsze dość nieczułe ucho, a zwłaszcza wieśniak z Berry.Wolarze,pracując z niezwykłym jak na nich zapałem, nie usłyszeli głosu swego pana, zwłaszcza żeskrzypienie lin, trzask łamanych gałęzi oraz potężne i władcze okrzyki cieśli zagłuszały jegonikły dzwięk.Zbierało się na burzę, horyzont zaścielały fiołkowe chmury szybko wznoszącesię w górę.Jan, choć zlany potem, zatrzymywał całą gromadkę, klnąc, że trzeba skończyć z tąrobotą przed deszczem, inaczej rzeka przybierze i porwie ścięte drzewa.Ogarnęła go jakaśpasja i choć był w duszy bardzo pobożny, klął niczym poganin, tak jakby miało mu to dodaćsił.Krew szumiała mu w uszach; za każdym podniesieniem krzepkiego ramienia z piersi jegowydzierał się okrzyk wściekłości i radości zarazem, wtórowały mu grzmoty i trzaskaniepiorunów.Gwałtowne podmuchy wiatru zasypywały go liśćmi i rozwiewały srebrzystekosmyki gęstych włosów na jego czole [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl