, Czechow Antoni Historie zakulisowe 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystkie kieszenie podarte, nie ma gdzie schować.Ale już szósta dochodzi, czasna dworzec.Tigrow wstał ociężale i zaczął wciągać na swe kuliste ciało przykrótkie i przyciasne palto. Nie mów, Wasieńka, naszym, że wyjechałem  powiedział. Nasz podlec będzie sięawanturować, jak się dowie, że wyjechałem nie uprzedziwszy.Niech myślą, że się zapiłem.Mógłbyś mnie odprowadzić, Wasieczka, na dworzec, bo jeszcze złe mnie podkusi, po drodzewstąpię do traktierni i wszystkie twoje talary przepuszczę.Znasz moją słabość! Odprowadz,kochasiu! Dobra.Aktorzy wstali, ubrali się i wyszli na ulicę. Co by tu kupić?  mruczał Unyłow zatrzymując się po drodze przed wystawami magazy-nów i sklepów. Spójrz, Maksymie, jaka piękna szynka! Gdyby na przedstawieniu był kom-plet, to jak Boga kocham, kupiłbym.A wiesz, dlaczego nie było kompletu? Bo u kupca Czu-dakowa było wesele.Cała plutokracja tam była.Także coś  zachciało się żenić nie w porę!Popatrz, jaki cylinder na wystawie! Może kupić? Zresztą, niech go diabli.Przyszedłszy na dworzec przyjaciele usiedli w poczekalni pierwszej klasy i zapalili cygara. Niech to diabli!  zmarszczył się Unyłow. Pić mi się zachciało.Napijemy się piwa.Kelner, piwa! Nie było jeszcze pierwszego dzwonka, nie masz co się spieszyć.I pamiętaj,grubasie, żebyś tam nie siedział długo.Zedrzyj z umarłego wujka, co się da, i z powrotem.Ta ak, pro.pana!.Nie trzeba piwa! Podaj butelkę  Nuit ! Napijemy się czerwonego.napożegnanie i jedz sobie!W pół godziny pózniej aktorzy kończyli już drugą butelkę.Podparłszy pałającą głowę pię-ściami, Unyłow patrzył rozrzewnionym wzrokiem w tłustą twarz Tigrowa i mamrotał skoło-waciałym językiem: Największe zło w naszym świecie to impre.pre.sario.Dopiero wtedy aktorzy stanąmocno na nogach, kiedy będą w swej pracy powodować się zasadą zbiorowości. Masz na myśli udziały? Tak, udziały.Parr szywe wino.Wiesz co, napijmy się reńskiego! Wasieczka, drugi dzwonek. Nakichaj.Pojedziesz nocnym pociągiem, a teraz ja ci.wytłumaczę.Prroszę butelkę reń-skiego! Imprres.sario.widzi w aktorze rzecz.mię so armatnie.Impresario to kułak.Nierozumie artysty.Na przykład mówmy o tobie.Nie masz talentu, ale.jesteś dla teatru poży-62 teczny.Trzeba cię cenić.Czekaj, nie pchaj się z całowaniem, nie wypada!.Za co cię lubię?Za twoją duszę.Za prawdziwie artystyczne serce.Maksymie, jutro zamawiam ci nowe ubra-nie! Wszystko dla ciebie.I nawet lisa.Niech uścisnę twą dłoń!Minęła godzina.Artyści wciąż jeszcze siedzieli i rozprawiali. Niech tylko stanę na nogi  mówił Unyłow. A zobaczysz.Pokażę wtedy, co to jestscena! U mnie będziesz otrzymywał dwieście miesięcznie.%7łebym tylko na początek miałtysiąc rubli.wynająłbym letni teatr.Może byśmy zjedli coś niecoś? Głodny jesteś? Powiedzszczerze.Prawda? Panie star.szy! Parkę pieczonych bekasów! O tej porze nie bywa bekasów  odpowiedział kelner. Niech to diabli, wy nigdy nic nie macie! No, to podaj, bałwanie.jaką macie dziczyznę?Wszystką podaj! Przywykli, psiekrwie, karmić kupców byle świństwem i myślą, że artystabędzie jeść to świństwo! Dawaj wszystko, co jest! Przynieś likiery! Maksymie, chcesz cyga-ro? Podaj cygara!Po jakimś czasie do przyjaciół przysiadł się komik Dudkin. Także macie gdzie pić!  zdziwił się Dudkin. Jedzmy do  Bellevue.Tam są terazwszyscy nasi. Płacić!  zawołał Unyłow. Trzydzieści sześć rubli dwadzieścia kopiejek. Masz tu.nie trzeba reszty! Jedzmy, Maksymie! Pluń na wuja! Niech biedny Yorickobywa się bez spadkobierców! Dawaj dwadzieścia rubli! Jutro pojedziesz!W  Bellevue przyjaciele zażądali ostryg i reńskiego. Buty ci kupię jutro  mówił Unyłow nalewając wino Tigrowowi. Pij! Kto kocha sztukę,ten.Niech żyje sztuka!I poszło! Sztuka, zasada zespołowości, udziały, jednomyślność, solidarność i inne ideałyaktorskie.Wyjazd do Jelca, zakup herbaty, tytoniu i ubrania, wykupienie zastawionych rze-czy i opłaty jakoś się przesunęły na dalszą.bardzo daleką przyszłość.Rachunek w  Bellevu-e zjadł cały dochód z benefisu.Przełożyła Zofia Kaczorowska63 KALCHASKomik Wasilij Wasiliewicz Swietłowidow, tęgi, krzepki, pięćdziesięcioletni starzec, obu-dził się i ze zdziwieniem spojrzał dokoła siebie.Po obydwu stronach stojącego przed nimniewielkiego lustra dopalały się dwie stearynowe świece.Nieruchome, leniwe płomyczkimętnie oświetlały niewielki pokoik o malowanych drewnianych ścianach, pełen dymu tyto-niowego i mroku.Dokoła widniały ślady niedawnego spotkania Bachusa z Melpomeną, spo-tkania tajemniczego, lecz burzliwego i potwornego jak występek.Na krzesłach i na podłodzeponiewierały się surduty, spodnie, arkusze gazetowe, palto z kolorową podszewką, cylinder.Na stole panował dziwny chaotyczny nieporządek: tłoczyły się bezsensownie puste butelki,szklanki, trzy wieńce, pozłacana papierośnica, podstawka do szklanki, bilet loteryjny z zamo-czonym rożkiem, futerał ze złotą szpilką.Cała ta mieszanina była obficie obsypana niedopał-kami, popiołem, drobnymi strzępkami podartego listu.Sam Swietłowidow siedział w fotelu wstroju Kalchasa23. O, rety! Przecież jestem w garderobie!  powiedział komik rozglądając się. A to cichryja! Kiedyż to zdążyłem zasnąć?Zaczął nasłuchiwać.Cisza grobowa.Papierośnica i bilet loteryjny żywo przypomniały mu,że dziś jego benefis24, że miał powodzenie, że podczas każdego antraktu razem ze swoimiwielbicielami, którzy szturmem zdobywali jego garderobę, pił dużo koniaku i czerwonegowina. Kiedyż to ja zasnąłem?  powtórzył. Ach, stary pierniku, stary pierniku! Stary z ciebiekundel! Takeś się uchlał, żeś na siedząco zasnął.A to dobre!Zrobiło mu się wesoło.Wybuchnął pijackim śmiechem przechodzącym w kaszel, wziąłjedną świecę i wyszedł z garderoby.Scena była pusta i ciemna.Z jej głębi, z boków i widowniwiał lekki, ale wyczuwalny wiaterek.Powiewy, jak duchy, swobodnie hulały po scenie, spy-chały się wzajemnie, krążyły, igrały z płomieniem świecy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl