, Fenix 1'91 Opowiadania 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem znaleźliśmy się w piwnicy.Pachniało starym winem i piwem.Leżeliśmy nieruchomo obok siebie, związani.Czułem pulsujący ból w prawym oczodole, piekły poparzenia.Delone poruszył się nagle.- Umrę, Glorm - powiedział cicho i spokojnie.- Czy wiesz, dlaczego nigdy nie chciałem mówić o swojej przeszłości? Byłem kiedyś.Legionistą.Myślałem, że powie coś więcej, ale nie.Usłyszałem tylko śpiew - Zew Przyjaźni.Spokojne zrazu tony przybierały na sile, szept przechodził w krzyk, ten powoli zaczynał przekształcać się w pieśń, pieśń potężną, jak grzmot.Ukazywała mi się cała dusza przyjaciela, płynęły, zaklęte w dźwięk, tęsknota za przyjaciółmi, trwoga i przeczucie bliskiej śmierci.Delone otwierał przede mną i przed tamtymi dalekimi braćmi całe swoje serce, wypływały z jego głębi rzeczy, o których nawet ja, najbliższy jego druh i towarzysz nie wiedziałem.Huczała pieśń, piwniczka wydawała się dla niej zbyt ciasna.Przesycone Szernią dźwięki wydostawały się przez wąskie, umieszczone pod sufitem okienko i płynęły w świat - ku tym, których kochaliśmy.Śpiew umilkł.Nagle.- Delone?.Cisza.- Delone?!Przetoczyłem się bliżej niego.Nie oddychał.- Delone.- Twój przyjaciel nie żyje.Poruszyłem się gwałtownie.Ból prawie odebrał mi przytomność.Ale zdążyłem jeszcze zobaczyć w mdłym świetle wpadającym przez okienko zarys sylwetki człowieka.Nieznajomy pochylił się nade mną i wyszeptał jakieś zaklęcie.Ból zniknął.- Mam propozycję - powiedział.- Chcesz pomścić swoich przyjaciół.W gospodzie jest teraz kilku zaledwie żołnierzy.Dostaniesz swoją kuszę i nóż, reszta należy do ciebie.Oka już nie odzyskasz, ale rany można błyskawicznie zagoić.To już się stało.Odetchnąłem głęboko.- Czego chcesz w zamian? I kim jesteś?Cisza.- Moldorn-Czarownik.To ja nasłałem na was żołnierzy.Cisza.- Przez rok będziesz mi służył.Wypełnisz każdy mój rozkaz.Gdy rok minie -pójdziesz, dokąd zechcesz.Cisza.- A zatem? Jeśli odmówisz, rany otworzą się i umrzesz w przeciągu pół godziny.- Dobrze, zgadzam się.- Tu masz nóż, kuszę i strzały.A teraz przysięgnij na Największego, że przez rok wypełnisz każdy mój rozkaz.Przysięga na Największego.- Przysięgasz?- Przysięgam.Czarownik rozciął mi więzy.Wstałem.Nie czułem żadnego bólu.Podał mi jakiś przedmiot.Pierścień.- Ten pierścień - rzekł - to jeden z najsłabszych Magicznych Przedmiotów.Będzie ci potrzebny.- Czy.- Słuchaj dalej.Człowiek, który pokaże ci taki sam pierścień, będzie moim wysłannikiem.Wypełnisz jego rozkazy tak, jakbym to ja je wydał.Teraz pytaj.Wsunąłem pierścień na palec.- Dlaczego.dlaczego ja?.Usiadł.I niespodziewanie łagodnie zapytał:- Czy słyszałeś kiedy o Prawach Całości?Milczenie.- Nie słyszałeś.Opowiem krótko: mówią one o naszych czasach.Mówią o zagładzie świata.Mówią o moim zamku i więźniu, którego strzegę.Milczenie.- Rolold-Czarownik.Nie wolno mi czekać w Kraju na jego atak.Jest potężny.Zmierzyć się z nim mogę tylko poza granicami Obszaru.W pilnowaniu więźnia zastąpisz mnie ty, nikt inny by nie podołał.Ty, Basergor-Kragdob.Milczenie.- Tyle.Tylko tyle ci umiem powiedzieć.Sam do końca nie rozumiem Praw Całości.Powstał.- W Rollaynie.to ja przechwyciłem twój list do.Wybacz mi, synu.Dla wielkiej sprawy to robiłem.Pochyliłem się nad przyjacielem i rozciąłem krępujące go sznury.Przymknąłem martwe powieki i pocałowałem chłodne już czoło.Potem naciągnąłem cięciwę kuszy i czekałem.Mijały godziny.Siedziałem otępiały.Nie wierzyłem Moldornowi.I nie dowierzałem swemu poczuciu rzeczywistości.Wiedziałem doskonałe, że wszystko, co się wydarzyło, mogło być prawdą.Ale nie musiało.Mogłem się zaraz obudzić będąc - dajmy na to - w Ciężkich Górach.Albo w Rollaynie.Gdziekolwiek.Delone, Rbit.Doprawdy, ten jeden, jedyny raz wolałem wierzyć, że wszystko było snem, złym snem, majakiem.Nie chciałem przyjąć do wiadomości, że naprawdę mogli zginąć i do tego - w tak głupi sposób.Przez tyle, tyle lat borykaliśmy się w Górach z niebezpieczeństwami, przy których starcie z dwudziestką gwardzistów wydawało się zwykłym żartem.I teraz.Myślałem.I zdarzyła się rzecz najdziwniejsza chyba z tych, jakie dotąd miały miejsce.Zasnąłem.Sen miałem niespokojny i dziwny.Widziałem w nim lepką, różową mgłę zalewającą całe Imperium, roztrzaskaną o skały rybacką łódź, krzyczących ze strachu, opętanych ludzi, walące się góry i wieczne ciemności.A wszystko to splątane z sobą, zmieszane, stopione jak w olbrzymim tyglu.Potem była twarz Iriny, potem Rbita, Army, Tewi, Delone’a i wszystkich, wszystkich, których kiedykolwiek kochałem.I znów od początku: różowa mgła, łódź.Obudził mnie łomot otwieranych drzwi.Oprzytomniałem w jednej chwili.Po stromych, drewnianych schodach zbiegali do piwnicy dwaj legioniści.Rozmawiali głośno po grombelardzku.Przyłożyłem broń do ramienia i zwolniłem cięciwę.Pierwszy żołnierz upadł, w tej samej chwili odrzuciłem kuszę i chwyciłem drugiego za gardło.Trzymałem tak długo, aż przestał się ruszać.Cisnąłem trupa pod ścianę.Powtórnie załadowałem broń i wspiąłem się po schodach.Źle widziałem.Minąłem kilka pomieszczeń i dotarłem do izby, w której znajdowali się żołnierze.Kopnąłem drzwi i wtargnąłem do środka.- Wszyscy pod ścianę! - huknąłem, trzymając w prawej ręce nóż, a w lewej kuszę.Obecni w izbie porwali się z miejsc, dowódca żołnierzy sięgnął po broń, mignął mój nóż.Rozległ się łomot padającego ciała.- Powtarzam, wszyscy pod ścianę! Żołnierze na prawo, reszta na lewo.Usłuchali.Zebrałem całą broń, jaka znajdowała się w izbie, odłożyłem na bok jedną kuszę a resztę wyrzuciłem przez okno.- Panie.- zaczął płaczliwie oberżysta, ale uspokoiłem go lekkim szturchnięciem w żebra.- Gdzie reszta? - zwróciłem się do czterech stojących pod ścianą żołnierzy.Milczeli.- Pytam, gdzie reszta?!- W patrolu - burknął jeden z nich.- Na podwórze!Posłusznie wyszli na zewnątrz.Wyszedłem za nimi, rzucając na odchodnym stojącym pod ścianą podróżnym:- A wy spokojnie.Nic wam nie grozi.Wyszedłem na podwórze rozejrzałem się uważnie dokoła.- Gdzie zwłoki kota? - zapytałem przez ściśnięte gardło.Znów brak odpowiedzi.Podszedłem do pierwszego z brzegu i z całej siły rąbnąłem pięścią w skroń.Trzasnęła pękająca czaszka.Ponowiłem pytanie.- Uciekł, panie - odpowiedzieli jeden przez drugiego.Więc.Szalona radość zaparła mi dech w piersiach.Stłumiłem ją.Wyprowadziłem żołnierzy na tyły otaczającej zajazd palisady i kazałem kopać dół [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl