, Dziedzictwo Gregory Philippa(1) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdobyłam pieniądze, leczwszystko to był ratunek na krótką metę.W klinice doktora Rose'a w Bristolu mój mąż wracał do zdrowia.Ręce już mu się nie trzęsły, a oczystraciły gorączkowy blask.Przez kraty w oknach widział zieleniejące korony drzew.Słyszał krakaniegawronów noszących w dziobach gałązki do budowy gniazda.Słyszał gruchanie leśnych gołębi.Nie wiedziałjeszcze, że jest nędzarzem.Nie wiedział, że go zrujnowałam.Jednak w miarę jak przybierał na wadze imężniał, myślał o mnie z mniejszym lękiem i przerażeniem. Wydaje się nareszcie rozumieć fakt, iż całe nieszczęście minionych miesięcy nie było rozmyślnie spo-wodowane przez panią  pisał mi doktor Rose, jak zawsze bardzo taktownie. Mówi teraz o pani jak o zwy-kłym śmiertelniku, nie zaś jak o wiedzmie.Wiem, ile to pani przysporzyło smutku.Ucieszy się zatem pani, iżte majaki tak szybko minęły".Uśmiechnęłam się, czytając.Powrót Johna do zdrowia mógł się okazać bardzo złudny, jeśli dowie się,że jest żebrakiem zdanym na moją laskę.Nie będzie miał nawet pieniędzy na ofrankowanie listu do ojca, a ja itak dowiem się, co napisał. Sądzę, że wkrótce będzie gotowy do powrotu do domu  pisał doktor Rose. Omawiałem z nim tękwestię.Twierdzi on, że z pewnością może żyć znów w normalnym domu i nie nadużywać alkoholu.Obecniepowstrzymuje się od alkoholu, aczkolwiek widzi w swoim otoczeniu trunki, jednak potrafi im się oprzeć.Wdomu może od czasu do czasu wypić kieliszek z rodziną czy z przyjaciółmi.Jest godny zaufania i zdołasprawować kontrolę nad samym sobą.Wierzę, że może całkiem wyzdrowieć."Tu kiwnęłam głową i przewróciłam stronicę.John może już nie szaleje ze strachu przede mną, lecz dalej mnie nienawidzi i gardzi mną.Poczułamprzerażenie na myśl o tym, do jakiego stopnia mnie teraz znienawidził po tym, jak został związany, uśpiony iRLT zamknięty na moje polecenie.Ja też go nienawidziłam i bałam się.Gdyby to tylko ode mnie zależało, nigdy niewróciłby do domu; mój błyskotliwy mąż o przenikliwych niebieskich oczach.Dysponował władzą, jaką dajemężczyznom prawo i tradycja.Obawiałam się tego.Wiedział, jaki mam charakter, i znał większość moichpostępków.Obawiałam się tej chwili, kiedy ostatecznie przejrzy na oczy.Gdyby to tylko ode mnie zależało,pozostałby w zamknięciu przez resztę życia.Nie wybrałam jednak odpowiedniego lekarza.Doktor Rose był po-czciwym świetnym praktykiem.Brał moją stronę, ponieważ moje opowieści brzmiały przekonywająco, a jabyłam ładna.Mój mąż zaś wyraznie cierpiał na załamanie nerwowe.Nie mogłam jednak prosić doktora, abytrzymał Johna u siebie w nieskończoność.John musiał kiedyś wrócić do domu.I o ile go znałam, miał wrócić tu, aby nienawidzić mnie, kochać natomiast Celię i jej dziecko.Przedjego przybyciem musiałam doprowadzić do końca plan przekazania Wideacre Richardowi.Musiałamdokończyć dzieła, dopóki Celia była zdana tylko na siebie, dopóki John nie mógł udzielić jej wsparcia lub cogorsza informacji.O wiele łatwiej przyszłoby mi zawiadomienie Celii o uchyleniu majoratu i wyznaczeniuRicharda i Julii na równoprawnych spadkobierców.Zaskoczona Celia słysząc tę nowinę, nie miałaby znikądpomocy, nawet ze strony mego męża rekonwalescenta.Wzięłam pióro i arkusz papieru.Napisałam szybką spokojną odpowiedz. Jakaż wspaniała wiadomość! obwieściłam doktorowi Rose'owi. Moje serce napełnia się szczęściem".Radziłam jednak uważać.Mojabratowa, tak martwiąca się chorobą Johna, sama zapadła na zdrowiu.Uważałam, że lepiej będzie, aby Johnzaczekał jeszcze w spokoju w Bristolu, aż cała nasza tak uczuciowa rodzina odzyska równowagę.Nagryzmoliłam swój podpis i zadowolona zapieczętowałam kopertę gorącym woskiem.A potemwygodnie usiadłam na krześle i wyjrzałam przez okno.Nadal pięknie kwitły żonkile.Przyćmiły nawet wiśniowe pąki w ogrodzie różanym.Na wybiegu dlakoni rosły dzikie żonkile, bledsze i delikatniejsze niż te ogrodowe.Spostrzegłam, że Tobermory pochyliłszlachetną głowę i skubał kępę kwiatów.Podniósł łeb, a z pyska wystawała żółta wiązanka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl