, Donaldson Stephen R Moc ktora oslania 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Maruderzy chcieli zapędzić ludzi w śmiertelną pułapkę na końcu doliny, przedłużając tym samym i powiększając swą radość z czekającej ich rzezi.Ich pełne złośliwości przekonanie było przerażające, ale Covenantowi przyniosło ulgę.Świadczyło bowiem o tym, że celem tego ataku nie było zdobycie czegoś tak rzekomo potężnego jak białe złoto.Wkrótce jednak poznał inne wyjaśnienie.Wytężył oczy, pokonując szarość brzasku, i dostrzegł z drugiego końca wioski ostry błysk zielonego światła.Trwał jedynie sekundę, a wraz z nim powietrze wypełnił łoskot kruszonych skał – dźwięk podobny do wydawanego przez uderzające o siebie głazy.Covenant był tym tak zaskoczony, że niemal poderwał się, aby zobaczyć, co się stało.Opanował się jednak, gdy ujrzał pierwsze stwory wchodzące do centrum Stonedown.Większość z nich z wyglądu przypominała nieco ludzi, ale ich rysy nosiły znamię męczarni, groteskowego wykrzywienia, tak jakby jakaś potężna pięść zgniotła je przy urodzeniu, wykrzywiła nie do poznania.Oczy nie na miejscu, zniekształcone; nosy i usta sterczały ze skóry zmiętoszonej niczym glina ściśnięta mocnymi palcami; niektórym z twarzy i czaszki sączył się płyn, tak jakby cała głowa była jednym ropiejącym wrzodem.Reszta ich ciał nie wyglądała wiele zdrowiej.Niektórzy mieli plecy powyginane pod obłędnymi kątami, inni mieli dodatkowe ręce lub nogi, jeszcze innym głowy wyrastały pomiędzy łopatkami lub na środku piersi.Jedną cechę mieli wspólną: wszyscy cuchnęli zepsuciem, tak jakby było ono samą kwintesencją ich istnienia; z ich wzroku biła nienawiść do wszystkiego co krzepkie i zdrowe.Wyszli nadzy, jeśli nie liczyć sakw na jedzenie i opasek do zatknięcia broni, powarkując i plując na plac w centrum Mithil Stonedown.Tam zatrzymali się, dopóki krzyki ich towarzyszy nie powiedziały im, że połowa wioski była pod ich kontrolą.Wówczas wysoka postać, o twarzy niczym zaciśnięta pięść i trzech masywnych ramionach, rzuciła warkliwą komendę stojącym za nią maruderom.W odpowiedzi na środek wyszła grupa prowadząca ze sobą trzy ogromne, nie podobne do innych stwory.Były one ślepe i bezwłose, jakby spłodzili je ur-podli, nie miały ani uszu, ani nosów.Ich maleńkie główki tkwiły na pozbawionych szyi, ogromnych ramionach.Z tułowi wielkich niczym beczki sterczały krótkie nogi na kształt kleszczy, a ich ciężkie ramiona były wystarczająco długie, aby sięgnąć ziemi.Wewnętrzną powierzchnię ich ramion, od pleców do koniuszków palców, pokrywały przyssawki.Covenantowi zdawało się, że falują w jego oczach, tak jakby nieśli w sobie tyle złej mocy, że jego oczy nie były w stanie wyraźnie dostrzec zarysów ich postaci.Na komendę maruderzy podprowadzili tych trzech do domu na skraju kręgu.Ustawili ich wokół budynku, a tamci natychmiast przysunęli się do ścian, rozłożyli na całą szerokość ramiona i przywarli przyssawkami do kamiennych murów.Przy wtórze chrapliwych pomruków ich moc zaczęła rosnąć.Otoczyła cały dom i powoli zaciskała się wokół niego niczym pętla.Covenant obserwował ich z głębokim przerażeniem.Teraz rozumiał już taktykę maruderów; atakowali tak, aby chronić tych trzech.Wraz z zapachem olejku ich moc rosła, zacieśniała swą pętlę, buczała, aż w końcu Niedowiarek spostrzegł linie zielonej siły przebiegające przez nich wokół domu, ściskające go z nieubłaganą zaciętością.Zdawało mu się, że powinien krzyknąć do stonedownorów, ostrzec ich przed niebezpieczeństwem.Nawet nie zauważył, że podniósł się na czworaki, aby lepiej widzieć.Mijały minuty.Napięcie sięgnęło szczytu, gdy kamienne ściany domu zaczęły cicho skrzypieć pod wpływem rosnącego nacisku.Covenant przyglądał się temu z otwartymi ustami, tak jakby niemy kamień wołał do niego o pomoc.Wtem pętla eksplodowała błyskiem zielonej siły.Dom skruszył się do wewnątrz, zapadł się do środka, aż wszystkie jego pokoje i całe umeblowanie obróciło się w gruzy.Trzech niszczycieli cofnęło się i po omacku szukało wokół siebie nowych kamieni do skruszenia.Nagle rozległ się kobiecy krzyk – wrzask oburzenia.Covenant usłyszał, jak ktoś biegnie pomiędzy domami.Poderwał się i spostrzegł białowłosą kobietę, wypadającą pędem spod okapu jego dachu, z długim nożem zaciśniętym w obu dłoniach.Kobieta rzuciła się ku centrum Stonedown.W tej samej chwili on rzucił się za nią.Dwoma szybkimi krokami przeskoczył na sąsiedni dach i spadł niczym kłębek luźnych kończyn.Przy lądowaniu stracił równowagę, przewrócił się i zsunął po śniegu niemal na skraj dachu.Ale pozbierał się i cofnął, aby rozpędzić się przed skokiem na następny dach.Z tej pozycji ujrzał kobietę pędzącą ku otwartej przestrzeni w centrum wioski.Jej krzyk zaalarmował maruderów, ale nie byli przygotowani na szybkość, z jaką się na nich rzuciła.Kobieta skoczyła, pchnęła z całej siły długim nożem i wbiła go po rękojeść w pierś trzyrękiego stwora, który dowodził atakiem.W następnej sekundzie inny stwór schwycił ją za włosy i odrzucił.Zgubiła swój nóż, zginęła Covenantowi z oczu, upadając przed jednym z domów.Maruderzy ruszyli za nią z podniesionymi mieczami.Covenant skoczył na następny dach.Tym razem utrzymał równowagę przy lądowaniu, przebiegł po kamiennych płytach i ponownie skoczył [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl