, Dick Philip K Oko Sybilli 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Załatwimy panu.szczeniaka, tak to się nazywa?- Kociaka - poprawił Milt.W drodze powrotnej na Marsa Milt Biskle siedział z zamkniętym w pudełku rudym kotkiem na kolanach i obmyślał plany na przyszłość.Za kwadrans statek wyląduje na Marsie i doktor DeWinter - bądź też istota, która się za niego podawała - wyjdzie mu na spotkanie.Niestety, będzie już za późno.Ze swego miejsca widział czerwone światełko wyjścia awaryjnego.Jego plany skupiły się wokół tych właśnie drzwi.Trudno było nazwać je ideałem, lecz doskonale spełnią swoje zadanie.Rudy kotek wyciągnął łapę i trącił dłoń Milta.Mężczyzna poczuł na skórze ostre drobne pazurki i z roztargnieniem uwolnił rękę, odsuwając ją z dala od łapy kotka.I tak nie spodobałoby ci się na Marsie, pomyślał, wstając z miejsca.Z pudełkiem w ręku zwinnie skierował się ku wyjściu awaryjnemu.Zanim stewardesa zdążyła zareagować, szarpnięciem otworzył właz.Ruszył do przodu i właz zatrzasnął się za jego plecami.Na chwilę znalazł się w ciasnej komorze, po czym przystąpił do otwierania ciężkich drzwi zewnętrznych.- Panie Biskle! - doleciał przytłumiony pierwszymi drzwiami głos stewardesy.Usłyszał szamotaninę; kobieta otworzyła drzwi i rzuciła się w jego stronę.Gdy otwierał właz, z pudełko dobiegło prychnięcie kota.Ty też? - pomyślał Milt Biskle i zawahał się.Przez szparę drzwiach do środka wtargnęła śmierć, pustka i przejmujący chłód przestrzeni kosmicznej.Wciągnął je w płuca i coś w nim, podobnie jak u kota, cofnęło się instynktownie.Zamarł, ściskając w rękach pudełko i nie próbując szerzej otworzyć drzwi.W tym momencie ręka stewardesy zacisnęła się na jego ramieniu.- Panie Biskle - wydusiła, na wpół szlochając - czy pan zwariował? Boże, co też pan wyprawia? - Z wysiłkiem zatrzasnęła drzwi i zasunęła właz wyjścia awaryjnego.- Dobrze pani wie, co robię - odparł Milt Biskle, pozwalając zaprowadzić się z powrotem na miejsce.I nie myśl sobie, że mnie powstrzymałaś, dokończył w duchu.To wcale nie twoja zasługa.Swobodnie mogłem dopiąć swego, ale zdecydowałem się tego nie robić.Zastanawiał się dlaczego.Później, na marsjańskim lotnisku numer 3, zgodnie z przewidywaniami powitał go doktor DeWinter.Skierowali się w stronę czekającego helikoptera.- Właśnie poinformowano mnie, że w czasie podróży.- zaczął zatroskanym tonem doktor DeWinter.- Tak jest.Przeprowadziłem próbę samobójczą.Ale zmieniłem zdanie.Może pan wie dlaczego.Ostatecznie jest pan psychologiem, autorytetem w kwestiach tego, co się w nas dzieje.- Wsiadł do helikoptera, chroniąc przed wstrząsem pudełko z terrańskim kotkiem.- Czy ma pan zamiar wyznaczyć granice parceli, na której zamieszkacie z Fay? - zapytał doktor DeWinter, gdy helikopter leciał ponad zielonymi, wilgotnymi polami wysokobiałkowej pszenicy.- Mimo że.wie pan, co?- Tak.- Kiwnął głową.O ile dobrze się zorientował, nie pozostawało mu nic innego.- Wy Terranie.- DeWinter potrząsnął głową.- Niesamowite.- Zwrócił uwagę na pudełko w rękach Milta.- Co pan tam chowa? Istotę z Terry?- Zmierzył kotka podejrzliwym spojrzeniem; najwyraźniej wydawało mu się, że ma przed sobą manifestację obcej formy życia.- Dziwaczne stworzenie.- Dotrzyma mi towarzystwa - odrzekł Milt Biskle.- Podczas gdy będę kontynuował swoją pracę, czy to przy zabudowie mojej działki, czy.Czy przy rekonstrukcji Terry, pomyślał.- Czy to właśnie on nosi nazwę „grzechotnika"? Słyszę, jak brzęczy.- Doktor DeWinter odsunął się nieznacznie.- Mruczy.- Milt Biskle pogłaskał kotka, gdy tymczasem autonomiczny obwód prowadził helikopter po matowej powierzchni czerwonego marsjańskiego nieba.Kontakt ze znajomą formą życia utrzyma mnie przy zdrowych zmysłach, pomyślał.Dzięki niemu będę trwał dalej.Poczuł wdzięczność.Być może moja rasa uległa zagładzie, lecz nie wszystkie istoty terrańskie wyginęły.Po zakończeniu rekonstrukcji Terry może uda się namówić władze, by pozwoliły nam podjąć starania w kierunku ochrony zwierząt.Stanie się to częścią naszego zadania, postanowił w duchu i delikatnie poklepał kotka.Przynajmniej na tyle możemy liczyć.Siedzący obok niego doktor DeWinter również pogrążył się w myślach.Doceniał techniczny kunszt inżynierów stacjonujących na trzeciej planecie, którego efekty spoczywały w pudełku na kolanach Milta Biskle'a.Rezultat ich starań był godny najwyższego podziwu, nawet dla niego.Milt oczywiście niczego nie podejrzewał.Ten eksponat, potraktowany przez Terran jako autentyczny organizm pochodzący ze znajomej przeszłości, stanowił oś, dzięki której mężczyzna zachowa równowagę psychiczną [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl