, Dean R. Koontz Odwieczny Wrog (2) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.U Brookharta było ciasno, ale przytulnie.Stały tu wysokie lodówki o przeszklonych drzwiach z puszkami i butelkami piwa.Na półkach, stelażach, w skrzyniach pełno win i wódek, a inne stelaże uginały się pod książkami, czasopismami i gazetami.Cygara i papierosy spoczywały w pudełkach i kartonach, a puszki z tytoniem fajkowym zalegały lady chybotliwymi stosami.Gdzie się dało upchano przeróżne artykuły: batony, wafle, gumę do żucia, orzeszki ziemne, prażoną kukurydzę, paluszki, chrupki ziemniaczane i tortillowe, zawijane bułeczki.Bryce szedł pierwszy przez opustoszały sklep.Szukał w przejściach ciał.Ale nie znalazł żadnego.Była tu za to ogromnych rozmiarów rozlana na pół podłogi kałuża wody, głęboka na jakiś cal.Obeszli ją na palcach.— Skąd ta cała woda? — zastanawiała się Lisa.— Jedna z odsączarek pod lodówkami z piwem musi przeciekać — powiedział Tal Whitman.Obeszli półkę z winami, skąd mieli dobry widok na wszystkie lodówki.Żadne z cicho szumiących urządzeń nie ciekło.— Może jest dziura w rurach — zasugerowała Jennifer Paige.Szukali dalej.Zeszli do piwnicy, której używano do magazynowania kartonowych pudeł z winem i wódką.Poszli na piętro, do biura.Nie znaleźli niczego, co by odbiegało od normy.Kiedy wrócili do sklepu, idąc do frontowych drzwi Bryce przystanął i kucnął, żeby dokładniej przyjrzeć się kałuży.Zanurzył palec w płynie; był jak woda, bezwonny.— Coś nie tak? — zapytał Tal.Bryce wstał.— Dziwna ta cała woda.— Najprawdopodobniej to nic innego jak to, co mówiła doktor Paige — dziura w rurze.Bryce skinął głową.Ale, nie wiedzieć czemu, wielka kałuża wydała mu się istotna.Apteka Taytona obsługiwała Snowfield i wszystkie dalsze górskie miejscowości.Pomieszczenia mieszkalne obejmowały dwa piętra nad apteką; pomalowano je w odcieniach kremu i brzoskwini, tu i ówdzie dodając akcent szmaragdowej zieleni.Stało tu kilka niebrzydkich antyków.Frank Autry przeprowadził swoich ludzi przez cały budynek i nie znaleźli nic godnego uwagi — poza przemoczonym dywanem w salonie.Woda dosłownie lała się z niego; chlupotało pod stopami.Zajazd Pod Płonącą Świeczką promieniował łagodnym czarem.Wystające okapy i kunsztownie rzeźbione gzymsy, wielodzielne okna oflankowane białymi okiennicami.Dwie powozowe lampy umieszczono na stałe na kamiennych słupach, stojących po obu stronach wyłożonej kamieniem ścieżki.Trzy niewielkie reflektory rzucały dramatyczne wachlarze światła na fasadę hotelu.Jenny, Lisa i porucznik Whitman przystanęli na chodniku przed zajazdem.— Mają gości o tej porze roku? — spytał Hammond.— Tak — powiedziała Jenny.— Poza sezonem udaje im się przetrwać na półkomplecie.Ale turyści zachwycają się obsługą — i jest tu tylko szesnaście pokoi.— Cóż.rzućmy na to okiem.Frontowe drzwi otwierały się na mały, wygodnie urządzony hali: dębowa podłoga, ciemny, orientalny dywan, jasnobeżowe sofy, para fotelików w stylu królowej Anny z tapicerką w róże, przy ścianach stoliczki z wiśniowego drewna, mosiężne lampy.Po prawej recepcja.Na drewnianym kontuarze dzwonek.Jenny uderzyła weń szybko kilka razy.Nie oczekiwała i nie otrzymała odpowiedzi.— Dan i Sylvia mają mieszkanie za biurem — poinformowała, wskazując ciasne pomieszczenia biurowe za kontuarem.— Właściciele? — spytał szeryf.— Tak.Dan i Sylvia Kanarsky.Szeryf przyglądał się jej przez moment.— Przyjaciele?— Tak.Bliscy.— To może lepiej nie zaglądajmy do mieszkania.Sympatia i zrozumienie jaśniały w błękitnych oczach pod grubymi powiekami.Jenny była zaskoczona.Nagle odkryła, że twarz mężczyzny wyraża łagodność i inteligencję.W ciągu ostatniej godziny, przyglądając mu się w działaniu, stopniowo uświadomiła sobie, że jest znacznie bardziej czujny i sprawny, niż sądziła na początku.Obecnie patrząc w jego współczujące oczy, odgadła, że jest wrażliwy, interesujący, pociągający.— Nie możemy odejść jakby nigdy nic — powiedziała.— Ten dom wcześniej czy później musi zostać przeszukany.Całe miasto musi zostać przeszukane.Zajrzyjmy tam, będziemy mieli to za sobą.Podniosła klapę na kontuarze i pchnęła bramkę, za którą było pomieszczenie biurowe.— Pani doktor — rzekł szeryf — niech zawsze ja lub porucznik Whitman idzie pierwszy, proszę.Cofnęła się posłusznie i wszedł przed nią do mieszkania Dana i Sylvii, ale nie natknęli się na nikogo.Nie było ciał.Dzięki Bogu.Szeryf odnalazł klucz uniwersalny na tablicy obok przegródek na listy.Z prawie rutynową przezornością weszli na górę i przeszukali sześć pokoi.W pierwszych pięciu znaleźli bagaże, aparaty fotograficzne, nie dokończone kartki pocztowe i inne dowody, świadczące o gościach, ale samych gości nie znaleźli.—W szóstym pokoju porucznik Whitman spróbował otworzyć drzwi łazienki.Okazało się, że są zamknięte.Uderzył w drzwi i krzyknął:— Policja! Jest tam kto?Nikt nie odpowiedział.Whitman spojrzał na gałkę, potem na szeryfa.— Po tej stronie nie ma otworu na klucz, więc ktoś musi być w środku.Wyważyć?— Wyglądają na grube — powiedział Hammond.— Nie ma potrzeby wybijać sobie barku.Strzel w zamek.Jenny odciągnęła Lisę na bok, poza zasięg odłamków, które mogły odskoczyć.Porucznik Whitman ostrzegł tego, kto mógłby przebywać w łazien­ce.Wystrzelił.Kopnięciem otworzył drzwi na oścież, wpadł do środka.— Nikogo.— Może wyszli oknem — powiedział szeryf od drzwi.— Tu nie ma żadnych okien — zmarszczył czoło Whitman.— Jesteś pewien, że drzwi były zamknięte na klucz?— Tak.A to da się zrobić tylko od wewnątrz.— Ale jak, jeśli nikogo nie było w środku.Whitman wzruszył ramionami.— Poza tym jest coś, na co powinieneś rzucić okiem.W rezultacie wszyscy rzucili okiem, gdyż łazienka była na tyle duża, że pomieściła całą czwórkę.Na lustrze nad umywalką dużymi, tłustymi, czarnymi literami wypisano wiadomość:W innym mieszkaniu, nad innym sklepem, Frank Autry i jego ludzie znaleźli inny ociekający wodą, chlupocący pod stopami dywan.W salonie, jadalni i sypialniach dywany były suche, ale w korytarzu prowadzącym do kuchni pełno wody.A w samej kuchni na trzech czwartych podłogi, wysłanej winylowymi płytkami, stała woda miejs­cami na cal głęboka.Jake Johnson zatrzymał się w korytarzyku i oglądał kuchnię.— Musi być dziura w kanalizacji.— To samo mówiłeś gdzie indziej — przypomniał mu Frank.— To chyba przypadek, co?— To tylko woda — powiedział Gordy Brogan.— Nie łapię, co to ma wspólnego z.tymi wszystkimi morderstwami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl