, Crowley John Pozne lato 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zachęcał mnie, żebym wyobraził sobie, jakprzemierzają wielkie odległości, któ-rych nie pokonałby dzisiaj nawet człowiekposiadający wiele żywotów, i wszędzie znajdująidentyczne osiedla, bo takie jest ich życzenie.Nie jestem pewny, czy to wszystko prawda.Możejest inne wyjaśnienie.A jeśli prawo regulowało tesprawy?Pewnego zimowego dnia, gdy wszystko było oszronione, dotarliśmy do ru-in wielkiego budynku, gdzie rozrzucone bezładniekamienne bloki pogrążyły się w gruncie; można bypomyśleć, że ziemia chciała połknąć anielskiewytwory, ale 161chwyciła zbyt duży kęs Trafiło mi się tam cenneznalezisko: duża skrzynka, pełna błyszczącychnowiutkich śrub. Nowiusieńkie  mruknął Teeplee, drżąc zchłodu i zawiści.W drodze po-wrotnej nieustannie wypytywał, czy nie zgubiłemskrzynki; sugerował, że naszskarb byłby u niego bezpieczniejszy i tak dalej.Gdy wróciliśmy do zatęchłej kryjówki,postawiłem skrzynkę na stole między nami.Teeplee zdjął rękawicę i za-nurzył dłoń w brzęczących metalowych detalach.Wodził opuszkami palców po gwintach i badał paznokciem głębokośćżłobkowania. Zruby  rzucił w zadumie. Wiesz, mały,można wbić gwózdz albowiązać sznurkiem, ale to zupełnie inna sprawa.Zruba. zacisnął pięść.Zruba ma w sobie moc. Po chwili dodał zudaną obojętnością:  Co chcesz zatę skrzynkę? Czy ja wiem? Przydałoby się coś na ręce odparłem.Teeplee pospieszniewsunął rękawicę na dłoń. Jasne.Byle grzało  wymamrotał.Uniósłramiona i pomachał palcami.Ciekawe, dlaczego na mankietach czarnychrękawic wymalowano gwiazdy. Te nie dają ciepła. Mnie się podobają  odparłem. Wyglądająna niezniszczalne. Chcesz mieć rękawiczki  powiedział.Dobra.Znajdę ci takie, przy któ-rych moje wyglądają jak naga skóra. Spojrzał zukosa. Sam wiesz.Trudnodobrać parę. Podniósł dłoń, jakby przewidziałmoje argumenty i nie zamierzałich wysłuchiwać.Poszedł do sąsiedniego pokoju,by szukać towaru.Wrócił, trzymając jakiś przedmiot owinięty wbrudną szmatę. Różne bywają rękawice  stwierdził.Odwinąłgałgan i położył na stolesrebrzystą rękawiczkę lśniącą jak bryła lodu. Czy dasz wiarę, aniele, że dopiero na widok tegoprzedmiotu  połyskliwegocienia ludzkiej dłoni  dotarło do mnie, żezapomniałem, jak Zhinsinura użyła identycznejrękawicy do manipulowania doktor Boots; takąsamą musiał stracićokradziony święty Andy, abym po latach ja sięzatracił, ustępując miejsca Bo-ots? Taka była kolej rzeczy.W chwili, gdyTeeplee rzucił rękawicę na zniszczony blat stołu,powróciło wspomnienie o tej drugiej.Nie,inaczej.Na jej widok po-wróciła tamta chwila;niczego nie uroniłem; znów byłem zdumiony iprzerażony.Ujrzałem ciasne pomieszczenie, jasną kulę ipostument, na którym spoczywała;ukazała mi się wkładająca rękawiczkę Zhinsinura iusłyszałem znów, że mam za- mknąć oczy.Zbyt wiele cudów nastąpiło wkrótkim czasie; zapomniałem wszyst-ko. Widziałem już taką rękawiczkę  oznajmiłem,gdy obraz zniknął.a ra-czej zbladł. Widzieć i mieć to zupełnie inna sprawa odparł Teeplee.162 Znam opowieść dotyczącą podobnej rękawicy.A może chodzi o tę. Mo-je życie wkroczyło w fazę.a może był to jedyniemoment.w której wszystkie wątki siękrzyżowały.W głowie mi się mąciło; zupełniejakbym dostał oczopląsu. Co ze śrubami?  zapytał Teeplee.  Racja.Wez je  mruknąłem.Wolno przysunąłdo siebie pudełko, zbityz tropu moją obojętnością i niepewny, czy zrobiłdobry interes. Gdzie znalazłeś rękawicę? zapytałem. Jest takie miejsce. Nie było tam gałki.srebrnej kuli? Nie tylesrebrnej, co lśniącej jak rękawiczka? Nie. Jesteś pewny? Może jednak była.Wybieraszsię znów w tamte strony?Chętnie z tobą pójdę. Co to za gałka?  Teeplee zerknął na mniepodejrzliwie. Sam nie wiem  odparłem, wybuchającśmiechem, ponieważ obaj byli- śmy zakłopotani. Nie mam pojęcia, alechciałbym wiedzieć.Szczerze mówiąc,oddałbym wszystko, byle ją mieć, chociażniewiele jest warta.Teeplee podrapał się po głowie, łysej jak u sępa,spojrzał ponuro na rękawicę i mruknął: Szkoda, że nie mam drugiej.xxxMoje myśli odtąd krążyły wokół tajemniczegoprzedmiotu.Długo nie śmia-łem włożyć rękawicy; leżała wśród moich rzeczy,nieskazitelna i absurdalna.Ilekroć zwijałem ją wrulonik albo składałem w kostkę, natychmiastodzyskiwaławłaściwy kształt ludzkiej dłoni była przyjemna wdotyku i lekka jak piórko.Gdy naciągnąłem ją wkońcu, zachłannie objęła palce i nadgarstek, jakby od wielu lat łaknęła ludzkiego dotknięcia.Natychmiast się od niej uwolniłem z obawy przedmocą, jaką mogła zyskać moja dłoń.Od tamtejchwili patrzyłem tylko na połyskliwe cudo; myśli zuporem krążyły wokół niej.Gdy zapadała noc, inne odczucia nie dawały mispokoju.Moje drugie ja po-wiedziałoby na pewno, że nie mają sensu, bopotem będę jej pragnął jeszcze bardziej.Ledwiepamiętałem kilka łagodnych wizji, które śniliśmyrazem w półmro-ku.Czasami, leżąc na posłaniu,podwijałem długą koszulę, by niecierpliwiedotykać tego, co bezużyteczne, a jednocześnieocierałem łzy spływające na darmo po zimnychpoliczkach.Twój śmiech jest nie na miejscu.TRZECIA FASETAPewnego dnia zrozumiałem, że zima będzie trwaławiecznie; nadejdą ciepłe i słoneczne dni, zawsze jednak będzie wracaćchłód i deszcz.Tamten dzień zaczął się przy ładnej pogodzie, alepo południu chmury przesło-niły niebo i zaczęły wylewać rzęsiste łzy.Podwieczór ulewa przeszła w mżawkę, lecz chmurynadal wisiały nisko ponad ziemią; lada chwilamógł spaść deszcz.Siedziałem i paliłem, strzepując popiół dozagłębienia w mojej czaszce, aż w gał-ce ocznej powstała spora kupka różowegopopiołu; rozwiewał go wiatr niosącykrople wody.Nie, w tym roku nie będzie wiosny.Melancholia zasnuła las, który przemarzł nawskroś.Nie był martwy ani skuty mrozem; przezcałą zimę śniegledwie prószył.Mimo to nadzieja przepadła. Na szczęście ten drugi powiedział mi, żedziewczyny nie ma w pobliżu i chybajuż nie wróci.Wiedziała, że po wizycie u doktorBoots będziesz inny niż ona, że staniesz siężałosnym kaleką; stracisz dawnego siebie, anowego nie zyskasz; przestaniesz być jejukochanym i staniesz się nikim.Tłumaczyłem, że nie rozumiem, w czym rzecz.Trudno mi było to ogarnąć,i dlatego nic mi nie pozostało.Odrzuciłem, przezwzgląd na nią, wszelką mądrość i zmieniłem się wlustro wody, by ukazać jej odbicie.Teraz miałemtylko puste niebo.A on na to: Nie pojmujesz?Chciałeś być przezroczysty, a tymczasem ona zwłasnej woli matowiała.Jak mur przechodni, dodałem.Musiała stać się matowa, a tobie pisana byłaprzezroczystość.Na tej ziemi nie ma siły większejniż miłość, ale. Matowa.Tak.Przyznałem mu rację.Przezroczysty.Tak, powiedział ten drugi.Ilekroć się przed nią otwierałem, zamiast pokazaćmi siebie korzystała z oka-zji, by ukryć się jeszcze głębiej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl