, Cortazar Julio Gra w klasy 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Możesz się nie denerwować - Talita szybko wyciąga­ła paczuszkę.- Nawet jeżeli nie wpadnie ci prosto w rękę, to i tak trafi w okno.- Pewno, i rozleci się na podłodze, która jest brudna, i będę pił ohydną mate pełną kłaków.- Nie zwracaj na niego uwagi - powiedział Traveler - ciskaj paczuszkę i wracaj.Talita odwróciła się ku niemu i spojrzała pytająco, niepe­wna, czy mówi poważnie.Traveler patrzył na nią w sposób, jaki dobrze znała, i odczuła jego spojrzenie jak po­głaskanie po plecach.Ścisnęła paczuszkę w ręku i od­mierzyła dystans.Oliveira opuścił ręce i zdawał się nie zwracać uwagi na to, co Talita zrobi, czy też czego nie zrobi.Ponad nią, nieruchomo, patrzył na nieruchomo patrzącego nań Trave­lera.„Tych dwóch przeciągnęło między sobą drugi most - pomyślała Talita.- Nie zauważyliby nawet, gdybym spadła na ulicę”.Popatrzyła na chodnik, zobaczyła małą na posyłki wpatrzoną w nią z otwartą gębą; o dwie ulice dalej szła jakaś kobieta, podobna do Gekrepten.Talita zatrzyma­ła się, położyła paczuszkę na pomoście.- No i proszę - powiedział Oliveira.- Musiało się tak skończyć, ciebie nic na świecie nie zmieni.Dochodzisz do brzegu spraw i człowiek myśli, że w końcu coś zrozumiałeś, ale szkoda gadać, zaczynasz je obracać, odczytywać etykie­tki.Nie wychodzisz poza prospekty, chłopie.- No to co? - odparł Traveler.- Dlaczego mam iść na twoją grę, bracie?- Gra idzie swoją drogą, ty tylko wsadzasz kije w szprychy koła.- Które ty zrobiłeś, jeżeli już o tym mowa.- Nie mam wrażenia - odparł Oliveira.- Nie zrobiłem nic, po prostu stworzyłem okoliczności, jak to określają wtajemniczeni.Należało grać uczciwie.- To zdanie przegrywającego, stary.- Łatwo jest przegrać, jeżeli partner ma znaczone karty.- Brawo - powiedział Traveler.- Zdanie godne prawdziwego gracza.Talita zdawała sobie sprawę z tego, że w jakiś sposób mówią o niej, i nie spuszczała wzroku z małej, nieruchomo siedzącej na krześle z otwartymi ustami.„Nie wiem, co bym dała za to, żeby nie słyszeć tej rozmowy - pomyślała.- O czymkolwiek mówią, zawsze w gruncie rzeczy idzie o mnie, chociaż to też nie to, jakkolwiek prawie to”.Przyszło jej do głowy, że byłoby zabawnie wycelować tak paczuszkę, żeby wpadła prosto w gębę małej, ale właściwie i to nie ubawiło jej, czuła nad sobą ten drugi pomost, słowa wędrujące tam i z powrotem, śmiechy, parne mil­czenia.„To jest jak rozprawa sądowa - pomyślała.- Jak jakiś rytuał”.Poznała Gekrepten, która dochodziła do sąsiedniego ro­gu spoglądając w górę.„Kto cię sądzi?” - kończył Olivei-ra.Ale to nie Travelera, to ją sądzono.Uczucie czegoś lepkiego, jakby słońce na karku i nogach.Dostanie poraże­nia słonecznego, może to będzie karą.„Myślę, że nie masz żadnego tytułu, żeby mnie sądzić” - mówił Manu.Ale to nie jego, to ją sądzono.A przez nią Bóg wie co jeszcze, podczas gdy ta głupia Gekrepten machała ręką dając jej znaki, jakby miała spaść na ulicę, skazana bez ratunku.- Dlaczego tak się kołyszesz? - zapytał Traveler przy­trzymując deskę obiema rękami.- Słuchaj, nie trzęś nią tak, bo nas wszystkich szlag trafi.- Wcale się nie ruszam - powiedziała żałośnie Talita.- Chciałabym tylko rzucić mu wreszcie tę paczuszkę i wró­cić do domu.- Przecież słońce pada ci prosto na głowę, biedulko- użalił się Traveler.- Okropność.- Twoja wina - zirytował się Oliveira.- Z najdrob­niejszej rzeczy zawsze zrobisz burdel.- Ty tylko zawsze na mnie - wściekł się Traveler.- Spiesz się, Talita.Daj mu tą yerbą w łeb i niech się odpierdoli od nas raz na zawsze.- Trochę późno - odezwała się Talita.- Już nie jestem taka pewna, czy trafię w okno.- A nie mówiłem - wyszemrał Oliveira, który szemrał bardzo rzadko i tylko wtedy, kiedy był o krok od zrobienia jakiejś potworności.- O proszę, jeszcze i Ge­krepten z kupą paczek.Nie miała baba kłopotu, kupiła sobie prosię.- Ciskaj, Talita, tę yerbę, byle już - zniecierpliwił się Traveler.- Jak nie trafisz, to nie trafisz.Talita pochyliła głowę i włosy spłynęły jej po czole aż do ust.Mrugała bezustannie oczami, do których wlewał się pot.Język miała pełen soli i jeszcze czegoś podobnego do iskier, maleńkich gwiazdeczek przebiegających po dziąsłach i języku.- Zaczekaj - powiedział Traveler.- Do mnie mówisz? - zapytał Oliveira.- Nie.Zaczekaj no, Talita.Trzymaj się mocno, podam ci kapelusz.- Nie schodź z deski - poprosiła Talita.- Nie schodź, bo spadnę na ulicę.- Encyklopedia i komoda świetnie ją trzymają.Nie ruszaj się, już wracam.Deski pochyliły się trochę ku dołowi, a Talita uchwyciła się ich rozpaczliwie.Oliveira gwizdnął z całej siły, jakby chciał tym zatrzymać Travelera, ale już nie było w oknie nikogo.- Co za bydlę - powiedział Oliveira.- Nie ruszaj się, najlepiej wstrzymaj oddech.Mówię ci, to sprawa życia i śmierci.- Wiem - głos Tality był cieniusieńką niteczką.- Za­wsze tak było.- A na dodatek Gekrepten już jest na schodach.Matko, jak zacznie mędzić! Nie ruszaj się.- Nie ruszam się - powiedziała.- Ale myślę.- Nie masz co myśleć - doradził Oliveira.- Masz się nie ruszać, to jedyne, co można zrobić.„Już mnie osądzili - pomyślała Talita.- Teraz powinnam spaść, a oni będą dalej pracować w cyrku, dalej żyć”.- Dlaczego płaczesz? - zainteresował się Oliveira.- Ja nie płaczę.Tylko strasznie się pocę.- No wiesz - Oliveira poczuł się dotknięty.- Mogę być ostatnim bydlęciem, ale jeszcze mi się nigdy nie zdarzy­ło pomylić potu ze łzami.To dwie różne rzeczy.- Ja nie płaczę - powtórzyła Talita.- Prawie nigdy nie płaczę, przysięgam ci.Płaczą tacy ludzie jak Gekrepten, która cała obładowana paczkami właśnie wchodzi na górę, a ja jestem jak łabędź, który śpiewa, kiedy ma umrzeć.Tak jakoś było na płycie Gardela.Oliveira zapalił papierosa.Deski znowu trochę się wy­równały.Zaciągnął się z zadowoleniem.- Wiesz, póki nie wróci ten idiota Manu z kapeluszem, moglibyśmy sobie pograć w „wagę”.- Zaczynaj - zgodziła się Talita.- Jeżeli chcesz wie­dzieć, wczoraj przygotowałam sobie kilka kawałków.- To świetnie.Ja zaczynam i każde zadaje jedno pyta­nie.Więc: Operacja polegająca na zalaniu stałego ciała warstwą roztopionego metalu za pomocą prądu elektrycz­nego.Czy to nie jest dawna fregata o trójkątnych żaglach, o wyporności jakichś stu ton?- No przecież, że jest - Talita odrzuciła w tył włosy.- A wałęsać się, włóczyć się, odbić cios, uperfumować piżmem i przeliczyć dziesięcinę z owoców „na pniu”- czyż to nie to samo, co jakiekolwiek soki owocowe, przeznaczone do konsumpcji, jak wino, oliwa i tak dalej?- Bardzo dobre - uznał Oliveira.- Soki owocowe, jak wino, oliwa.Nigdy mi nie przyszło do głowy myśleć o winie jako o soku owocowym.Wspaniałe! Ale posłuchaj tego: powtórnie zakwitnąć, zazielenić pole, splątać włosy, wełnę, pobudzać do kłótni, do bójki, zatrzeć wodę naparstnicą albo inną rośliną o podobnych właściwościach, ażeby oszołomić ryby i potem je złowić.Czyż to nie jest zakończenie poematu dramatycznego o tragicznym zacięciu?- Jak cudownie! - zachwyciła się Talita.- Naprawdę przepięknie, Horacio.Ty rzeczywiście umiesz wyłowić z cmentarzy sam smak!- Roślinny smak - uzupełnił Oliveira.Drzwi do pokoju otworzyły się i weszła zdyszana Ge-krepten, która była farbowaną blondynką, posiadała łat­wość wymowy i nie dziwiła się już byle przewróconej szafie ani facetowi siedzącemu okrakiem na desce.- Ale upał! - powiedziała rzucając paczki na krzesło.- Najgorsza pora na zakupy, możesz mi wierzyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl