, Conan Doyle A. Przygody Sherlocka Holmesa (2) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Co do tego, pomożemy nieco policji  rzekł Holmes, wskazując na złoczyńcę, wciążjeszcze siedzącego w dawnej pozycji. Dziwny to twór  człowiek, prawda, Watsonie? Nawet łotr i zabójca może wzbudzić wswym bracie tyle przywiązania, że ten na wieść o jego ujęciu z rozpaczy targnie się na sweżycie.Nie mamy tu już nic więcej do roboty.Ja i doktor zostaniemy na straży, a pan, paniePickroft, zbiegnie na dół i sprowadzi policję.184 Rozdział 4Stały pacjentBył dżdżysty dzień wrześniowy.Rolety w naszym pokoju do połowy zasłaniały okno.Holmes leżał zwinięty na kanapie i po raz kolejny odczytywał list, który otrzymał rano.Odupału prawie omdlewał.Ja czułem się znacznie rzezwiejszy, a to dzięki mej kilkuletniej służ-bie w Indiach  przyzwyczaiłem się tam do jeszcze większej spiekoty.Gazeta, którą czyta-łem, była mało ciekawa  parlament miał wakacje.Znajomi się rozjechali, a mnie po prostuciągnęło gdzieś do lasu czy nad morski brzeg.Sprawy finansowe tak się jednak ułożyły, żeurzeczywistnienie tego marzenia musiałem odłożyć na przyszłość.Co się tyczy mego towa-rzysza, nie nęciły go ani las, ani woda; lubił leżeć u siebie w domu, czuć się częścią gwarnejpięciomilionowej ludności i rozwiązywać jakieś tajemnicze, zagmatwane sprawy.Umiłowa-nie przyrody było dlań rzeczą obcą; miasto opuszczał tylko wtedy, kiedy złoczyńca jako terendziałania przekładał wieś nad miejskie mury.Widząc, że Holmes nie kwapi się do rozmowy, odrzuciłem natrętną gazetę, wtuliłem sięgłębiej w fotel i dałem folgę myślom.Naraz obudził mnie z zadumy głos mego przyjaciela. Masz rację, Watsonie  rzekł  nierozsądnie jest w ten sposób załatwiać sprawy. Nierozsądnie!  zawołałem i aż wstałem z podziwu, tymi bowiem słowami wypowie-dział głośno to, co myślałem w tej chwili po cichu. Cóż to takiego, mój drogi? Wiesz, to już przechodzi wszelkie granice wyobrazni.Holmes roześmiał się, widząc moje zdumienie. Czy pamiętasz? Niedawno czytałem ci jeden z utworów Poego, w którym subtelny ob-serwator i myśliciel śledził ruch myśli swego towarzysza, chociaż ów nie wypowiadał ich nagłos.Zmiałeś się wtedy z tego i nazywałeś to fantazją literacką.A gdym ci oświadczył, iżzazwyczaj trzymam się tej samej zasady obserwacyjnej, zwątpiłeś w słuszność moich słów. Cóż znowu! Tak jest, Watsonie! Nie powiedziałeś mi tego otwarcie, lecz wyczytałem to wyraznie ztwoich oczu.Gdy spostrzegłem obecnie, że odrzuciłeś gazetę i pogrążyłeś się w zadumie,185 byłem wielce rad, że mogłem śledzić bieg twoich myśli i uwagą w porę dać ci dowód, że sięnie chełpiłem bez podstaw.Jednak to oświadczenie nie usatysfakcjonowało mnie w pełni. W utworze, który mi wówczas czytałeś  rzekłem  obserwator wyprowadził wnioski zczynności człowieka, któremu towarzyszył; o ile pamiętam, ów potknął się o stos kamieni,spojrzał do góry w gwiazdy itp.Ja zaś siedziałem całkiem bez ruchu w fotelu, skąd więcmiałeś przesłanki do wniosków? Jesteś niesprawiedliwy względem siebie.Rysy twarzy wybornie zdradzają myśli czło-wieka, a ty pod tym względem jesteś okazem doskonałym. Chcesz przez to powiedzieć, że odgadłeś moje myśli z rysów i wyrazu twarzy? Nie inaczej; osobliwie zaś z wyrazu twych oczu.Prawdopodobnie sam już nie pamiętasz,o czym myślałeś na początku? Nie pamiętam, rzeczywiście. A więc ci powiem.Odrzuciwszy gazetę  a ruch ten, muszę ci powiedzieć, zwrócił mojąuwagę i popchnął do obserwacji  siedziałeś z pół minuty, nie myśląc o niczym.Następnietwoje oczy zatrzymały się na wizerunku generała Gordona, który niedawno oprawiłeś w ram-kę; wtedy rozpoczął się bieg myśli.Nie trwało to długo.Wkrótce spojrzałeś na wizerunekHenryka Beechera, który bez ramki stoi na książkach.Potem na ścianę i wyraznie błysnęła ciw głowie myśl, że gdyby portret Beechera był w ramce, doskonale pasowałby na ścianie doportretu generała Gordona. Nadzwyczajnie!  wykrzyknąłem. Dotychczas nie chybiłeś ani na jotę. Dotychczas trudno by nawet chybić.Następnie myśli twoje zwróciły się ku Beecherowi;wpatrzyłeś się uporczywie w jego wizerunek, jakby studiując te rysy; potem się zamyśliłeś.Przypomniałeś sobie szczegóły z jego czynnego życia.Byłem pewny, że nie możesz sobieprzypomnieć misji, jaką wziął na siebie podczas wojny domowej.Potem zauważyłem, żeprzestałeś patrzeć na portret; miałem podejrzenie, żeś się zamyślił o losach tej wojny.Tweusta zacisnęły się, oczy rozbłysły  na pewno pomyślałeś o męstwie, jakie obie strony oka-zały w tej rozpaczliwej walce.Potem jednak twoja twarz posmutniała, pokiwałeś głową,przyszła ci na myśl cała bezsensowna strata ludzkich sił i energii.Ręka mimo woli spoczęłana twej dawnej ranie, a ledwie dostrzegalny uśmiech zakwitł w kącikach ust.Dało mi to po-wód do myślenia, że ten sposób załatwiania problemów międzynarodowych wydał ci się ab-solutnie nierozsądny.Nie mogłem nie zgodzić się z tobą; rad jestem, że moje spostrzeżeniasprawdziły się w całości. Od a do z; są najzupełniej słuszne  rzekłem na to  i teraz muszę wyznać ci otwarcie, żejestem wprost zbity z tropu twą przenikliwością. Cóż znowu! To drobiazg i nie byłbym nawet zaprzątał twej uwagi, gdybyś parę dni te-186 mu nie powątpiewał w taką możliwość.No, ale zdaje się, że się nieco ochłodziło.Może by-śmy się przeszli trochę?Sprzykrzyło mi się siedzieć w domu i chętnie zgodziłem się na przechadzkę.Chodziliśmyblisko trzy godziny po mieście, podczas których dowcipne uwagi Holmesa i jego dar spo-strzegania rzeczy nowych i ciekawych budziły we mnie niekłamany zachwyt.Wróciliśmykoło dziesiątej wieczorem.Przed naszym domem stał powóz. Aha! widocznie jakiś doktor  zauważył Holmes  praktyka nowa, lecz dosyć już częsta.Przyjechał, zdaje się, po poradę do nas; dobrze, że na czas wróciliśmy.Byłem już dostatecznie obznajmiony z metodami Holmesa, mogłem bez trudu śledzić biegjego myśli, toteż, obejrzawszy uważnie wnętrze karety, dostrzegłem w nim pudełko z narzę-dziami, na które padał blask latarni; dało to najwidoczniej Holmesowi podstawę do sformu-łowania powyższych uwag.Nasze oświetlone okna, informowały z kolei o wizycie i czekają-cych na nas gościach.Co też mogło sprowadzić o tak póznej porze nieznajomego kolegę zastanawiałem się idąc po schodach z Holmesem.Gdy weszliśmy, podszedł ku nam jegomość blady, wysokiego wzrostu, z jasnym zarostem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl