, Cervantes Saavedra de Miguel Niezwyke przygody Don Kichota z la Manchy 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. W takim razie niech już będzie jutro  orzekł Sanczo Pansa, opierając się na lewymłokciu i usiłując zgiąć w kolanie prawą nogę. Z okazji korony zapomnimy może o kijach. Nie mówiłem o jutrze dosłownie, tylko przykładowo  wyjaśnił Don Kichot. Czyli że jutro znów powiecie, wasza niechybność, iż kalendarz wskazuje dziś westchnął Sanczo Pansa. I będzie to prawdą.Ale nie martw się, przyjacielu.Każde wspomnienie zatrze czas,każdą boleść ukoi zgon. To prawdziwa pociecha  pokiwał głową stojący już na obu kolanach Sanczo Pansa.Rozmawiali tak jeszcze czas jakiś, bo musieli sobie urozmaicić żmudne wstawanie zpobojowiska.Don Kichot przytaczał różne przykłady dobrych i złych losów rycerskich, aSanczo Pansa każdy przykład lokował, jak umiał, w swej okrągłej głowie, by go wodpowiedniej chwili stamtąd wyciągnąć.Kiedy już ostatecznie wstali, podnieśli teżRosynanta, który, gdyby władał mową człowieczą, na pewno także nie poprzestałby na jękachi skargach, lecz niejedno dorzuciłby do ich rozważań.Choć stojący już na czterech nogach,nie był jednak zdolny do dzwignięcia swojego pana, podobnie jak ów  do tego, by dosiąśćkonia.Sanczo Pansa przerzucił tedy mozolnie Don Kichota przez ośli grzbiet, Rosynantapodwiązał do oślego ogona, sam zaś ujął za uzdę i pokuśtykał, sykając z bólu, w stronękrólewskiego gościńca.38 Rozdział czternasty, w którym okazuje się, iż nie ma dla DonKichota bezpiecznego zajazduGościńcem tym, zostawiwszy za sobą góry, posuwali się czas jakiś, aż dotarli do gospody,którą przerzucony przez ośli grzbiet Don Kichot wziął za.no za co?  znacie już na tylenaszego rycerza, by wykrzyknąć chórem i nie omylić się przy tym wcale, iż Don Kichot wziąłgospodę za zamek.Obaj potłuczeńcy stoczyli z tej okazji małą dyskusję, bo Sanczo Pansa, jego też przecieżznacie, w żaden sposób nie chciał się zgodzić, że to zamek, twierdząc z uporem, że skąd,zwyczajna gospoda.Ale w końcu, zostawszy każdy przy swoim, zdecydowali się wkroczyć wobręb zamku gospody, cokolwiek to bowiem było, miało dach, ściany, ogień na palenisku,żłoby dla czworonogów i zapewne leża, w których rycerz i giermek mogli się spodziewaćwytchnienia dla swoich zbolałych kości.Gospodarz i gospodyni, na widok Don Kichota, przerzuconego jak worek zboża przezgrzbiet osła, zaczęli się ze współczuciem dopytywać, jaka to zła przygoda spotkała przybysza.Zanim otworzył usta, Sanczo szybko odpowiedział, że nic szczególnego, po prostu upadek zeskały, ale ciepłe okłady niechybnie dobrze by bokom jego pana zrobiły.Litościwa karczmarka żwawo zabrała się do dzieła, przywoławszy sobie do pomocy córkę,młodziutką i dość urodziwą, oraz służącą imieniem Maritornes, też młodą, ale tak szpetną, żeaż nie chce się szpetoty jej opisywać, tym bardziej że ani oczy zerkające w dwie różne strony,ani płaska twarz o wklęśniętym nosie, ani karłowatość, ani długie do ziemi ręce, ani innepodobne szczegóły jej powierzchowności nie pozbawiały dziewczyny wielkiego powodzeniau zatrzymujących się w gospodzie podróżnych, a tym bardziej nie powściągały jej samejprzed darzeniem owych podróżnych wszelakimi względami.Wszystkie trzy niewiasty zajęłysię tedy Don Kichotem, szykując mu, po pierwsze, łoże, następnie zaś okładając potłuczonemiejsca, to znaczy praktycznie całe ciało, mokrymi szmatami i plastrami. Wygląda to raczej na skutki uderzeń niż upadku  zauważyła gospodyni, przypatrując sięobrażeniom rycerza. To dlatego  wyjaśnił Sanczo Pansa  że skała, o której mówiłem, wiele miała ostrychkantów i iglic, pozostawiających tego rodzaju ślady.Ale, ale, jakby wam parę przyzwoitychszmatek zostało, to i ja nie wzgardziłbym może okładem. Więc i wy, panie, spadliście ze skały?  zdumiała się gospodyni.39  Ja nie  zaprzeczył Sanczo  ale jako wiernego giermka zawsze mnie boli, ilekroć mójpan, błędny rycerz, ucierpi na ciele. Cóż to jest błędny rycerz?  zapytała córka gospodyni. Naprawdę nie słyszałaś, panienko, o błędnych rycerzach? Jak by ci tu wyjaśnić? Rycerzbłędny to w jednej osobie ten, który dostaje kije i który bierze koronę, co mówię  koronę!Dwie, trzy, cztery korony, żeby i giermkowi swojemu rozdać. Dał ci już, panie, jaką? Jutro  powiedział Sanczo. Za krótko jeszcze jezdzimy po świecie, żeby dziś nasspotkała nagroda, ale jutro z pewnością jej doczekamy.Tu Don Kichot, nie biorący dotąd udziału w rozmowie, uznał za właściwe osobiste do niejwkroczenie. Wierzajcie mi, szlachetna pani  rzekł, chwytając karczmarkę za rękę  iż i was nieominie wdzięczność za gościnę w tym zamku i za czułość, z jaką opatrzyłyście moje rany.Gdyby zaś nie to, że z wyroku niebios na wieki niewolnikiem jestem innej najcudowniejszejistoty, nie pozostałbym też obojętny na niezwykły urok wasz, o pani, tudzież tych łaskawychpanienek.Wszystkie trzy niewiasty bardzo się zmieszały, bo choć przemowa błędnego rycerzawydała im się jakby wygłoszona w obcym i niezrozumiałym języku, tyle przecież siędomyśliły, że zawiera ona komplementy, jakich nigdy od nikogo nie słyszały pod własnymani czyimkolwiek adresem.Zdumione, pochlebione i zawstydzone, rozpierzchły się przeto, ijedynie Maritornes naprędce opatrzyła jeszcze Sancza, poturbowanego przecież nie mniej odDon Kichota [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl