,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Piękny Cezary rzucił okiem za mnie i dookoła w sposób tak błyskawiczny i niedo-strzegalny, że gdyby nie moja wieloletnia egzystencja kryminalistki, w ogóle bym tegonie zauważyła.60 Sama jestem, sama uspokoiłam go. Mojej współscenarzystki nie ma, dziecidawno mieszkają gdzie indziej i przeważnie daleko.Ruszyłam flachę czerwonego winaz rozpaczy twórczej, jeśli chce pan ze mną rozmawiać, musi mi pan potowarzyszyć, boinaczej wracam do klawiatury.Z młodości wiem, że przedstawiciele władz śledczychmają obowiązek być utalentowani wszechstronnie.To jak będzie?Z wiekiem przeciętnie przyzwoity człowiek nabiera, jak wiadomo, tolerancji.Mniew tym momencie wiek jakoś odbiegł na stronę i chyba dało się to zauważyć. Z przyjemnością wypiję kieliszek czerwonego wina odparł piękny Cezary cał-kiem jak istota ludzka, a nie jak pień. Czegokolwiek w ogóle pani sobie życzy.Gdybym miała w domu pomyje.Albo bodaj mydliny po moczeniu paznokci.Cholera, chociaż jakieś ziółka.Ciekawe, jak by zareagował.? Niestety, nic z tych rze-czy, poza tym było to mgnienie, bo nagle zaczął budzić sympatię.Z kamienia przeisto-czył się w człowieka i nawet oczom pozwolił mieć jakiś ludzki wyraz.Zaintrygowałomnie to natychmiast. Niech pani powie możliwie dokładnie, co pani widziała w tym Marriotcie po-prosił smętnie i pokornie. I co powiedziała pani ta przyjaciółka z Danii, AnitaLarsen.Nie będę ukrywał, rozmawialiśmy z nią, musimy porównać.Trzeba przyznać, że dawno nic mnie tak nie ucieszyło, nie zaintrygowało, nie zainte-resowało i nie ruszyło ogólnie.Bez najmniejszych oporów powtórzyłam mu każde sło-wo i każdy przecinek, z otwartym mostem na Amager włącznie.Słuchał w skupieniui nie miałam najmniejszych wątpliwości, że też się od niego czegoś dowiem.Czy namsię to przyda do scenariusza, tego nie byłam pewna.Słodki Kocio, nawet po śmierci,mógł bruzdzić tak samo, jak za życia. Wiem z pewnością rzekł, a szczerość tryskała z niego niczym gejzer że paniLarsen nie powie nam nawet jednej setnej tego, co może powiedzieć pani.Panie obie.no dobrze, powiem, wszystkie policje świata kierują się podstawową zasadą: nie wierzyćnikomu.Ale po tylu latach i po tak wnikliwym sprawdzaniu przeszłości można się zo-rientować, kto jest kim i kto nigdy nie brał udziału w żadnym przestępstwie. Kto jest całkiem głupi i łatwowierny, a kto nie dołożyłam.Ominął moje niezmiernie genialne stwierdzenie..kogo można ewentualnie prosić o współpracę i komu coś wyjawić.Pan Górniakjest trudnym rozmówcą.Oto mi wielką nowość zdradził.Postarałam się nie zachichotać jadowicie. Konstanty Ptaszyński był swymi czasy wmieszany w wiele najrozmaitszych afer.Czy może pani przypomnieć sobie kogokolwiek, kto miał z nim cokolwiek wspólnegokiedyś, przed laty, oczywiście poza panem Górniakiem?Zaczęłam strasznie uczciwie myśleć.61Słodki Kocio.Wyścigi.Z kimś rozmawiał, z kimś się kontaktował.Idiotyzm, terzekomo intratne kontakty znałam lepiej niż własne nazwisko.Takie one były intrat-ne, jak ja Maria Callas.Akta prokuratora.Co mi, do licha, w pamięci z tego zosta-ło, pamięć mam wyłącznie wzrokową, na niej trzeba bazować.O Boże, było coś.!Prokurator, młody facet, ledwo po aplikanturze, ten mój krzywił się, że mu to dali, cośtam bąkał pod nosem.Jak mu.takie pozornie łatwe nazwisko, coś od jarzyny, produktjadalny, witamina, groszek.burak.? Fasola.? Grocholski! krzyknęłam nagle strasznym głosem.Nie podskoczył i nie rozlał wina, ale w oku mu błysnęło.Musiał ten Grocholski cośdla niego oznaczać.Usiłowałam przypomnieć sobie trochę więcej. Był takim świeżutkim prokuratorem i właściwie nie miał jeszcze prawa samo-dzielnie prowadzić sprawy, ale dali mu coś.zaraz, on chyba uczestniczył w dochodze-niu, w sądzie nie oskarżał.Jakoś tam namieszał.No i pózniej pan Górniak dołki podnim kopał bardzo usilnie, dając mi do zrozumienia, że to swołocz, więc musiał go znać.Miałby teraz około pięćdziesiątki, może odrobinę mniej.Podobno dziwkarz.Więcej niewiem. Dobre i tyle.Jest pani pewna, że występował w sprawie Ptaszyńskiego? Musiał, w oczach mi stoi jego nazwisko, w aktach się plątało.A, zaraz, tę pózniej-szą sprawę, tę idiotyczną pyskówkę.Też coś tam chachmęcił, ale szczegółów nie znam,bo sam pan już wie, jaki Bożydar wyrywny do zwierzeń. Istotnie.Wypowiada się bardzo powściągliwie.Ale rozumiem, że ten prokuratorGrocholski był raczej jego przeciwnikiem.Nie zna pani kogoś, kto współpracował z pa-nem Górniakiem? Osobiście nie znam, ale wiem, że to były baby.Co najmniej dwie, zakochanew nim śmiertelnie, przy czym jedna z tych dwóch prowadziła kolekturę toto-lotka naChełmskiej, koło apteki.Pani Celinka.Przypuszczam, że miała też jakieś nazwisko, więczdoła pan do niej dotrzeć.Pan Górniak obdarzał ją wielkim zaufaniem, znacznie więk-szym niż mnie, bo ja, jego zdaniem, byłam nieodpowiedzialna.Uprawiałam hazard,grywałam w karty, na wyścigach i w kasynie.I nie chciałam przestać.Jak zwykle, wspomnienie Bożydara wytrąciło mnie z równowagi i rozzłościło.Prawiezapomniałam, o czym rozmawiamy.Na szczęście piękny Cezary pamiętał i nie dał sięzepchnąć z tematu.Dolał mi wina, zapewne w nadziei, że stracę wszelki umiar i powy-jawiam rozmaite tajemnice, po czym znów uczepił się Słodkiego Kocia.Wino wywar-ło na mnie wpływ odwrotny, mianowicie wzmogło mi jakoś bystrość umysłu, co do ta-jemnic zaś, i tak nie zamierzałam niczego przed nim ukrywać.Skoro zatajenie obecno-ści trupa w Marriotcie przeszło mi ulgowo, mogłam się niczym nie przejmować.Z pytań udało mi się wywnioskować, że Kocio Ptaszyński przystosował się do zmianustrojowych bardzo zręcznie, z rozbojów całkowicie nielegalnych przerzucił się na roz-62boje niejako dopuszczalne, może właśnie te szantaże.I chyba znów dysponował uro-czą grupą młodych goryli.Piękny Cezary nie powiedział tego wprost, ale udało mi się wydedukować, że zwło-ki Kocia gdzieś im zniknęły i gdyby nie potwierdzenie Anity, zapewne przysłane z Da-nii, w ogóle by w jego śmiertelne zejście nie uwierzyli.A i tak jeszcze brzęczały mi naduszami ich subtelne podejrzenia, że może jednak nie był to trup, tylko zwyczajny niedo-bitek, który sam sobie gdzieś poszedł na własnych nogach.Bo niby skąd ja tak dokład-nie wiedziałam, że trup?Zgniewało mnie to w końcu. Chyba nie było tam wgłębienia w podłodze? warknęłam ze złością. A o ilepamiętam, Słodki Kocio łeb miał normalnie kulisty, nie przypłaszczony.Gdzie mu siępodziała tylna połowa tego łba? Nie miał jej, a w życiu nie uwierzę, że tylko się tak nie-szczęśliwie przewrócił.I co niby miała oznaczać ta śliczna kropka na czole, w arysto-kratkę hinduską się przemienił czy jak? Te samochody pan sprawdził?Nie udawał głupio, że nie wie, o jakich samochodach mówię, ale porządnie odpowie-dzieć nie chciał.Chyba im to sprawdzanie wyszło nie najlepiej.Pomyślałam, że kiedyśsama poleciałabym do wydziału komunikacji i do glin, a teraz mi się nie chce, w dodat-ku nie mam czasu.Może zwalę na Martusię.Za to wyraznie wyszło, że ów drugi nieboszczyk, Antoni Lipczak, ze Słodkim Kociemmiał coś wspólnego.Węszyłam między wierszami z całej siły i wyszło mi, że mógł z nimbyć nawet umówiony, widziano go zaś, jako gościa, jeszcze wcześniej niż mnie.Obaj zo-stali zwabieni w pułapkę? Do Marriotta [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|