,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Co się paliło? - zaciekawił się natychmiast Lesio.Kierownik pracowni poczuł, że jest mu chyba jakoś niedobrze.- To dlaczego pan lał?! zawołał z rozpaczliwym żalem w głosie.- Ja nie lałem! zaprotestował Lesio z urazą i po chwili namysłu dodał smętnie: Samo się lało.- Boże, Boże! - jęknął nagle naczelny inżynier i chwytając się za głowę wybiegł z korytarzyka.Kierownik pracowni pod wpływem instynktu samozachowawczego chciał wybiec za nim, ale powstrzymywała go straszna myśl, że nie może, bo jednak jest tu kierownikiem i musi jakoś zareagować.Stał więc i bezradnie patrzył na Lesia, niezdolny do wszczęcia żadnych kroków.- A w ogóle co to było? spytał z szalonym zaciekawieniem Karolek.- Skąd się to wszystko wzięło? Tak dużo tego i tak długo.? Z tej jednej gaśnicy?! - Nie wiem - odparł Lesio,który w pierwszej fazie walki miał wrażenie, że w korytarzu szaleje sto gaśnic.- Ja drugiej nie miałem.- Proszę wrócić do pracy powiedział z jękiem kierownik pracowni, który na myśl, że Lesio istotnie miałby przychodzić do biura z gaśnicą przeciwpożarową, poczuł, że znajduje się na progu obłędu.Za żadne skarby świata nie zgadzał się brać nadal udziału w rozmowie na ten temat.- Niech pan się przebierze powtórzył.- I proszę wrócić do pracy.- Nie mam się w co przebrać powiadomił go Lesio życzliwie.- W fartuch - powiedziała zimno Barbara.- I to czym prędzej.W ciągu kwadransa, spędzonego w szatni i umywalni, Lesio zdążył odśpiewać kilka pieśni, przy czym pierwszeństwo dawał ze zrozumiałych względów arii torreadora z Carmen.W nader malowniczym stroju, tanecznym krokiem wszedł do pokoju, gdzie oczekiwali na niego najbliżsi współpracownicy z wyrazem twarzy, nie wróżącym nic dobrego.- No i co? - spytała Barbara złowrogim tonem.- Nic - odparł Lesio radośnie i natychmiast uświadomił sobie, o co Barbara pyta.- A nie, wszystko! To znaczy nie, owszem! - Zwariował - zawyrokował Janusz, przyglądając mu się ze wstrętem.- No to przecież nie dopiero teraz! - zauważył trzeźwo Karolek.- Kupony proszę - zażądała Barbara lodowato.- Pan będzie uprzejmy w tej chwili dać nam kupony! - Nie mam! - zawołał Lesio, bezgranicznie uszczęśliwiony.Nie mam ich przy sobie! Na nic by teraz były! Wszystko mi się zniszczyło!Od chwili opuszczenia poczty zdążył załatwić mnóstwo spraw.Potwierdził stan konta w banku, zawiózł do domu wszystkie, dotyczące tej sprawy dokumenty i wraz z kuponami starannie je ukrył.Na wszelki wypadek wolał nie nosić ich ze sobą.Teraz jego radosne oświadczenie wprawiło zespół w niejaką konsternację.Z jednej strony uciecha, płynąca z mało na ogół radosnego faktu zniszczenia wszystkiego, wydawała się co najmniej dziwna, z drugiej znów myśl, że z tego pogromu kupony jednak ocalały, była ze wszech miar pocieszająca.Nie wiadomo było przy tym, czy mieć do Lesia pretensję za pozostawienie w domu największej atrakcji dzisiejszego dnia, czy też raczej trzeba mu złożyć z tego powodu gratulacje.Niewątpliwy blask, bijący z jego oblicza, pozwalał mniemać, że wszystko jest w porządku, i jakiś okruch przychylności losu spadł na zmaltretowany zespół.- Albo będziesz mówił jak człowiek, albo ja cię pobiję powiedział Janusz z rozpaczą.Weź pod uwagę, że ostatnio jestem nerwowy! - Rezultaty?! - zawołał równocześnie gorączkowo Karolek.- Jakie rezultaty?! - Genialne! - wykrzyknął Lesio z zapałem.- Mamy trochę pieniędzy! - Ile? Co tam padło, do diabła? Ile?! - Trzy czwórki! Na te po dziesięć! Już obliczyłem, to będzie mniej więcej osiemnaście tysięcy! O Carmen, Carmen, czy ty kochasz mnie.!?Bohaterski ryk Lesia zmieszał się z radosnymi okrzykami jego współpracowników.Przy dźwiękach grzmiącej arii pięć osób padło sobie nawzajem w objęcia.Lesio zadowalał się akompaniamentem akustycznym nie biorąc udziału w uściskach, strój bowiem, w jaki był przyodziany, utrudniał mu wykonywanie gwałtownych ruchów.Miał na sobie dwa służbowe fartuchy, jeden normalnie, a drugi tyłem do przodu i ten drugi, umieszczony pod pierwszym, krępował go prawie jak kaftan bezpieczeństwa.Spod fartuchów wystawały mu bose nogi, owinięte służbowymi ręcznikami dla ochrony przed przeziębieniem.- Co się tam dzieje? - spytał nerwowo naczelny inżynier kierownika pracowni, usłyszawszy w jego gabinecie okropne ryki, dobiegające z dalszych pomieszczeń.- Może trzeba zobaczyć? Może go linczują?.- Za nic!!! - krzyknął kierownik pracowni ze zgrozą.Ja w tym nie będę brał udziału! Nic nie słyszę! Nic nie wiem! Ja chcę być normalny jeszcze przez miesiąc! - Dlaczego tylko przez miesiąc? - zdziwił się naczelny inżynier, zaskoczony taką skromnością wymagań.- Wyniki konkursu - wyszeptał słabo kierownik pracowni.- W ciągu miesiąca ogłoszą.W godzinach nadliczbowych zdecydowano się wreszcie uznać Lesia za bohatera.Pozostawienie w domu kuponów przyjęto jako przejaw nadprzyrodzonego natchnienia, który wprawdzie byłby niepotrzebny w wypadku nieużywania gaśnicy, ale znów z drugiej strony działalność gaśnicy niejako uświetniła i upamiętniła ten wielki dzień, tak bogaty w wydarzenia.W chwili kiedy cały zespół, pełen wrażeń i w jak najlepszym nastroju postanowił wcześniej niż zwykle opuścić biuro i udać się do domów, uświadomiono sobie nagle, iż Lesio tego uczynić nie może.Cała jego odzież nadawała się wyłącznie do pralni, a wyjście na ulicę w dwóch fartuchach i z ręcznikami nabosych nogach wszystkim wydało się raczej niestosowne.- Nie bądźcie świnie powiedział Lesio prosząco.Niech kto pojedzie do mnie i przywiezie mi jakie ubranie.Dam wam klucze, bo nie wiem, czy moja żona jest w domu.Bohaterem należało się zaopiekować [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|