, Brenner Mayer Alan Zaklecie katastrofy 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Światło, jakie ujrzeli z dołu, tutaj nie było dużo jaśniejsze.Pochodnia znajdowała się.po lewej, za zakrętem.Shaa zeskoczył na podłogę i zastygł w bojowej postawie, z dłonią na rękojeści rapiera.Nic się nie poruszyło.- Ty znasz ten pałac - wyszeptał w głąb szybu.- W którą stro­nę?Mont, pojawił się w otworze.Zatrzymał się na skraju, zachwiał się i stracił równowagę.Shaa złapał go w locie i bezszelestnie po­stawił na podłodze.Mont potrząsnął głową i zamknął oczy, jakby nasłuchiwał.Shaa pomyślał, że brak zajęcia zdekoncentrował go i sprawił, że chłopak przestał nad sobą panować.Jednak całkiem możliwe, że słyszana przezeń melodia warta była popadania w trans.Mont zagryzł wargi i otworzył oczy.Jego spojrzenie było na wpół przytomne.- Myślę, że lepiej w prawo, z dala od światła - powiedział.Shaa poluzował łom za pasem i ruszył korytarzem w prawo.Rozdział XIPRZEKLEŃSTWO PODSTĘPNEGO MIECZAJestem Oskin Yahlei - powiedział.Mroczna postać w ciemnym płaszczu, z kapturem odrzuconym na ramiona, rozejrzała się po pokoju powoli i z namysłem, przeszywając wzrokiem wszystkich obecnych.W powietrzu, jak kłęby dymu, pulsowały i przeplatały się prądy czarnej aury.Yahlei nie popatrzył między liśćmi palmy na mnie, aleja trwałem nieruchomo, żałując, że nie mogę przestać od­dychać.Na środkowym palcu jego lewej dłoni błyszczał ciężki, zło­ty pierścień.Klejnot przywodził na myśl oko cyklonu: wokół niego koncentrowały się wzburzone pasma mgły.Aura wydawała się zwią­zana bardziej z pierścieniem, niż z samym Oskinem Yahlei.Nie zastanawiałem się, jak ta informacja dostała się do mojego umysłu, może za sprawą połączenia metabolizmów przejąłem pewne umiejętności Gasha, a może chodziło o coś innego.Prze­cież nie zobaczyłbym aury nawet gdyby walnęła mnie w nos, a gdybym przypadkiem zobaczył, to i tak bym nie wiedział, na co patrzę.Byłem najzwyczajniejszym w świecie, w miarę uczci­wym facetem, lecz skoro Gash wpakował mnie w to szambo, nie miałem żadnych skrupułów odnośnie wykorzystywania jego wiedzy w celu wydostania się z opresji.Nawet w czasach gdy bogowie zstępują na ziemię w cielesnych powłokach i sprawiają ludziom kłopoty bez uciekania się do po­średników, trzeba dostrzegać różnicę między faktami a mitem.Nie wszystko, o czym się myśli, jest prawdziwe, nawet jeśli prawdzi­we okazuje się mnóstwo naprawdę niesamowitych rzeczy.Zawsze uważałem śmierć za koncepcję i stan, nie zaś za niezależne istnie­nie.Niestety, w oparciu o obecne fakty doszedłem do przekona­nia, że poważnie się myliłem.Jak już nadmieniłem, ludzcy magowie nie są jednakowi.Różnią się specjalizacją, sposobem kierowania energią, orientacją etyczną związaną z używaniem magii i tak dalej.Bogowie również są wy­specjalizowani.Domyślałem się tego wcześniej, lecz nie zdawałem sobie sprawy z wielkości występujących wśród nich różnic.A były kolosalne, szczególnie dobrze widoczne na przykładzie Śmierci.Śmierć jest naturalnym następstwem życia, występuje na porząd­ku dziennym i nigdy nie można mówić o jej deficycie.I tu jest pies pogrzebany.Nikt nie lubi marnować gotowego źródła mocy.Kiedy ktoś umiera, przejście w stan śmierci i rozkład wyzwalają energię.Bogowie będący Śmiercią, potrafią ją absorbować.Ból, cierpienie, zgon powolny czy szybki - wszystko to dostarczało energii i zwykle w pobliżu czaiła się Śmierć, aby ją wykorzystać.Gdyby w grę wchodziła jedynie absorpcja pasywna, nikt by się tym nie przejmował, istnieje mnóstwo rzeczy o wiele bardziej upior­nych.Niestety, to nie wszystko.Tylko niewielki krok dzieli korzy­stanie ze śmierci od jej powodowania, a malutki kawałeczek dalej znajduje się przejęcie nad nią kontroli.A skoro można kontrolo­wać śmierć, to można również kontrolować kawał życia.Efekt był taki, że nawet bogowie traktowali Śmierć z respektem, a jeśli nie z respektem, to co najmniej z ostrożnością.Nikt nie wiedział dokładnie, ilu jest bogów.Szacunki wahały się od dwudziestu- trzydziestu do kilkuset.Dla mnie istotna była liczba Śmierci, a było ich może z tuzin.Śmierci nie były sobie równe.Gash nie znał ich hierarchii, wiedział tylko, że mają nad sobą jednego wielkiego szefa.Wątpiłem, czy Oskin Yahlei jest Najwyższą Śmiercią.Jakoś nie potrafiłem sobie wyobrazić, by Śmierć Śmierci we własnej oso­bie zadawała się z bandą śmiertelnego motłochu.W gruncie rze­czy nie miało znaczenia, czy tam na dole jest sam Szef, czy tylko jego podwładny.Kłopoty były poważne niezależnie od tego.A ja leżałem na dachu nad głową Yahlei nie mając najbledszego poję­cia, co począć.Tymczasem Oskin Yahlei wbił spojrzenie w Carla Lake.- Ci są najlepsi w twoim mieście? - zapytał.- Ci są jedyni - odparł z naciskiem Carl.- Powiedziałeś, że.- Wiem, co mówiłem - Yahlei stanął na środku pokoju i dzięki zmianie kąta zobaczyłem, że ma czarną łatkę na lewym oku.W pew­nej chwili musnął ją palcami dłoni z pierścieniem.Kiedy pierścień przesuwał się obok łatki, stała się ona przejrzysta.Zobaczyłem skórę o upiornym odcieniu, zapadnięty oczodół i obrzmiałą tkankę.Gdy opuścił rękę, oko zniknęło.Moja własna dłoń zadrżała.Spojrzałem na nią.Laska Gasha za­częła wibrować, a gdy się wsłuchałem, dotarło do mnie ciche za­wodzenie.Poczułem kolejny wstrząs.- Zamknij się - syknąłem możliwie bezgłośnie - bo nas zdra­dzisz.- Wokół laski kotłował się mglisty wizerunek miecza.- Powiem ci, kiedy będziesz potrzebny - dodałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl