,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Może wypadałoby wrócić i pożegnać ją?.Przecież zastępowałamiejsce gospodyni. - myślał, powoli schodząc ze schodów.Nagle drgnął słysząc szelest sukni w wielkiej galerii. Ona.Podniósł głowę i zobaczył damę w brylantach.Ktoś podał mu palto.Wokulski wyszedł na ulicę zatoczywszy sięjak pijany. Cóż mi po świetnej pozycji, jeżeli jej tam nie ma?- Konie pana Wokulskiego! - zawołał z sieni szwajcar, pobożnieściskając trzyrublówkę.Azami zaszłe oczy i nieco zachrypnięty głosświadczyły, że obywatel ten nawet na trudnym posterunku czci jed-nak pierwszy dzień Wielkiejnocy.- Konie pana Wokulskiego!.Konie Wokulskiego!.Wokulski,zajeżdżaj!.- powtórzyli stojący furmani.Zrodkiem Alei z wolna toczyły się dwa szeregi dorożek i powo-zów w stronę Belwederu i od Belwederu.Ktoś z jadących spostrzegłna chodniku Wokulskiego i ukłonił mu się. Kolega! - szepnął Wokulski i zarumienił się.Gdy sprowadzono mu powóz, zrazu chciał wsiąść, lecz rozmyślił się.- Wracaj, bracie, do domu - rzekł do furmana dając mu na piwo.Powóz odjechał ku miastu.Wokulski zmieszał się z przechodniamii poszedł w stronę Ujazdowskiego placu.Szedł z wolna i przypatrywałsię jadącym.Wielu spomiędzy nich znał osobiście.Oto rymarz, któ-ry dostarcza mu wyrobów skórzanych, jedzie na spacer z żoną, grubąjak beczka cukru, i wcale ładną córką, z którą chciano go swatać.Otosyn rzeznika, który do sklepu, niegdyś Hopfera, dostarczał wędlin.Otobogaty cieśla z liczną rodziną.Wdowa po dystylatorze, również mającaduży majątek i również gotowa oddać rękę Wokulskiemu.Tu garbarz,tam dwaj subiekci bławatni, dalej krawiec męski, mularz, jubiler, piekarz,a oto - jego współzawodnik, kupiec galanteryjny, w zwykłej dorożce.151Bolesław PrusWiększa ich część nie widziała Wokulskiego, niektórzy jednakspostrzegli go i kłaniali mu się; lecz byli i tacy, którzy spostrzegł-szy go nie kłaniali się, a nawet uśmiechali się złośliwie.Z całegomnóstwa tych kupców, przemysłowców i rzemieślników, równychmu stanowiskiem, niekiedy bogatszych od niego i dawniej znanychw Warszawie, on tylko jeden był dziś na święconym u hrabiny.%7ładen z tamtych, on tylko jeden!. Mam nieprawdopodobne szczęście - myślał.- W pół roku zro-biłem majątek krociowy, za parę lat mogę mieć milion.Nawet prę-dzej.Dziś już mam wstęp na salony, a za rok?.Niektórym z tych,co przed chwilą ocierali się o mnie, przed siedemnastu laty mogłemusługiwać w sklepie, a nie usługiwałem chyba dlatego, że żaden niewstąpiłby tam.Z komórki przy sklepie do buduaru hrabiny, co zaskok!.Czy aby ja nie za prędko awansuję? - dodał z tajemną trwo-gą w sercu.Był już na rozległym placu Ujazdowskim, w którego południowejczęści znajdowały się zabawy ludowe.Pomieszane dzwięki katary-nek, odgłosy trąb i zgiełk kilkunastutysięcznego tłumu ogarniał gojak fala nadpływającej powodzi.Widział jak na dłoni długi szereghuśtawek, kolyszących się w prawo i w lewo niby ogromne wahadłao potężnym rozmachu.Potem drugi szereg - szybko kręcących sięnamiotów, z dachami w różnokolorowe pasy.Potem trzeci szereg- bud zielonych, czerwonych i żółtych, gdzie przy wejściu jaśniałypotworne malowidła, a na dachu ukazywali się jaskrawo odzianipajace albo olbrzymie lalki.A we środku placu - dwa wysokie słupy,na które teraz właśnie wspinali się amatorowie frakowych garnitu-rów i kilkurublowych zegarków.Wśród tych wszystkich czasowych a brudnych budynków roił sięrozbawiony tłum.Wokulskiemu przypomniały się lata dziecinne.Jakże mu wte-dy, wygłodzonemu, smakowała bułka i serdelek! Jak wyobrażałsobie siadłszy na konia w karuzeli, że jest wielkim wojownikiem!152LALKAJak szalonego doznawał upojenia wylatując do góry na huśtawce!Co to była za rozkosz pomyśleć, że dziś nic nie robi i jutro nic niebędzie robił - za cały rok.A z czym da się porównać ta pewność, żedziś położy się spać o dziesiątej i jutro, gdyby chciał, wstanie takżeo dziesiątej przeleżawszy dwanaście godzin z rzędu! I to ja byłem, ja?.- mówił do siebie zdumiony.- Mnie tak cie-szyły rzeczy, które w tej chwili tylko wstręt budzą?.Tyle tysięcyotacza mnie rozradowanych biedaków, a ja, bogacz przy nich, cóżmam?.Niepokój i nudy, nudy i niepokój.Właśnie kiedy mógł-bym posiadać to, co kiedyś było moim marzeniem, nie mam nic,bo dawne pragnienia wygasły.A tak wierzyłem w swoje wyjątkoweszczęście!.W tej chwili potężny krzyk wydarł się z tłumu.Wokulski ocknąłsię i na szczycie słupa zobaczył jakąś ludzką figurę. Aha, triumfator! - rzekł do siebie Wokulski, ledwie trzymającsię na nogach pod naciskiem tłumu, który biegł, klaskał, wiwatował,wskazywał palcami bohatera, pytał o jego nazwisko.Zdawało się, żezdobywcę frakowego garnituru na rękach zaniosą do miasta, wtem- zapał ostygł.Ludzie biegli wolniej, nawet zatrzymywali się, okrzy-ki cichły, wreszcie zupełnie umilkły.Chwilowy triumfator zsunąłsię ze szczytu i w parę minut zapomniano o nim. Przestroga dla mnie?. - szepnął Wokulski ocierając pot z czoła.Plac i rozbawione tłumy obmierzły mu do reszty.Zawrócił domiasta.Zrodkiem Alei wciąż toczyły się dorożki i powozy.W jednymWokulski zobaczył bladoniebieską suknię. Panna Izabela?.Serce poczęło mu bić gwałtownie. Nie, nie ona.O paręset kroków dalej spostrzegł jakąś piękną twarz kobiecą idystyngowane ruchy. Ona?.Nie.Skądżeby wreszcie ona?153Bolesław PrusI tak szedł przez całe Aleje, plac Aleksandra, przez Nowy Zwiatciągle upatrując kogoś i ciągle doznając zawodu. Więc to jest moje szczęście?.Kto wie, czy śmierć jest takimzłem, jak wyobrażają sobie ludzie.I pierwszy raz uczuł tęsknotę do twardego, nieprzespanego snu,którego nie niepokoiłyby żadne pragnienia, nawet żadne nadzieje.W tym samym czasie panna Izabela, wróciwszy od ciotki dodomu, prawie z przedpokoju zawołała do panny Florentyny:- Wiesz?.był na przyjęciu.- Kto?- No ten, Wokulski.- Dlaczegoż być nie miał, skoro go zaproszono - odparła pannaFlorentyna.- Ależ to zuchwalstwo.Ależ to niesłychane.i jeszcze, wy-obraz sobie, ciotka jest nim oczarowana, książę nieledwie mu sięnarzuca, a wszyscy chórem uważają go za jakąś znakomitość.I ty nic na to?.Panna Florentyna uśmiechnęła się smutnie.- Znam to.Bohater sezonu.W zimie był takim pan Kazimierz,a przed kilkunastu laty nawet.ja - dodała cicho.- Ależ uważaj, kim on jest?.Kupiec.kupiec.- Moja Belu - odpowiedziała panna Florentyna - pamiętam sezony,kiedy nasz świat zachwycał się nawet cyrkowcami.Przejdzie i to.Boję się tego człowieka - szepnęła panna Izabela.154LALKAROZDZIAA DZIESIATY:,PAMITNIK STAREGO SUBIEKTA.Mamy tedy nowy sklep: pięć okien frontu, dwa magazyny,siedmiu subiektów i szwajcara we drzwiach.Mamy jeszcze po-wóz błyszczący jak świeżo wyglancowane buty, parę kasztanowa-tych koni, furmana i lokaja - w liberii.I to wszystko spadło na nasw początkach maja, kiedy Anglia, Austria, a nawet skołatana Turcjauzbrajały się na łeb na szyję!- Kochany Stasiu - mówiłem do Wokulskiego - wszyscy kupcyśmieją się, że tak dużo wydajemy w niepewnych czasach [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|