,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nowi kupcy stawali przed Aozem Roonem z petycjami o specjalne przywileje, łącznie z prawem bicia monety.Sprawa ta zaprzątała ich umysły daleko bardziej niż jakiekolwiek problemy z akademią, którą uważano za stratę czasu.Grupa takich oldorandzkich kupców w liczbie sześciu, wygodnie rozpartych w siodłach, wracała do Oldorando z udanej wyprawy.O wschodzie Freyra zatrzymali mustangi na wzgórzu od północy, w pobliżu brassimipowego zagonu, skąd widać było skraj miasta w szarówce chłodnego świtu.W nieruchomym powietrzu dolatywały do nich głosy z oddali.- Patrzcie - wykrzyknął jeden z młodszych kupców, osłaniając oczy.- Jakieś zamieszanie pod bramą.Lepiej jedźmy inną drogą.- Chyba nie fugasy, co?Wszyscy wytężyli wzrok.Widać było gromadę ludzi, mężczyzn i kobiet, wysypujących się z miasta.Za bramą część z nich niezdecydowanie przystanęła, powodując rozdział na dwie grupy.Reszta podążała dalej.- To nic poważnego - stwierdził młody kupiec i spiął mustanga ostrogami.W Embruddocku miał kobietę, a w kieszeni nową błyskotkę dla niej, i bardzo spieszył się na spotkanie.Odejście Shay Tal nic dla niego nie znaczyło.Wkrótce wzeszła Bataliksa, doganiając swego towarzysza na niebie.Ziąb, blady świt z deszczem wiszącym w powietrzu, dreszcz przygody, ona sama, wszystko wydawało jej się nierealne.W milczącym pożegnaniu przycisnęła do piersi Vry, nie czując żadnego wzruszenia.Usłużna niewolnica Maysa Latra pomogła jej znieść na dół skromny dobytek.Pod wieżą, trzymając za cugle dwa mustangi, swojego i ShayTal, czekała Amin Lim, z wielkim smutkiem żegnająca męża i maleńkie dziecko; oto - pomyślała Shay Tal - poświęcenie większe niż moje.Ja się cieszę, że odchodzę.Dlaczego Amin Lim idzie ze mną, nigdy się nie dowiem.Ale poczuła przypływ sympatii do przyjaciółki - sympatii i zarazem pewnego lekceważenia.Odchodziły z nią cztery kobiety; Maysa Latra, Amin Lim oraz dwie młode uczennice, gorliwe adeptki akademii.Wszystkie na mustangach i w towarzystwie niewolnika, rzezańca Hamadranabaila, który pieszo wiódł dwa juczne musłangi i parę ostrych psów myśliwskich w kolczastych obrożach Orszak ten odprowadzały kobiety i kilku starszych mężczyzn, wykrzykując słowa pożegnania, a nawet rady, poważne lub żartobliwe - co komu przyszło do głowy.Laintal Ay i Oyre, blisko siebie, ale jakby nie widząc się nawzajem, czekali w bramie, żeby po raz ostatni rzucić okiem na Shay Tal.Pod bramą tkwił w swym czarnym futrze Aoz Roon we własnej osobie, z założonymi rękami, z brodą opuszczoną na piersi.Przy nim Siwkę trzymał Eline Tal, który tym razem nie wyglądał weselej niż jego lord.Za swoim milczącym przywódcą stali gromadą mężczyźni, poważni, dłonie wsunąwszy pod pachy.Aoz Roon wskoczył na siodło natychmiast po przejeździe Shay Tal i ruszył stępa nie za nią, tylko obok gościńca, nieco ukosem.Jadąc tak oboje musieliby się spotkać w miejscu oddalonym o kawałek drogi, na skraju lasu.Zanim dotarł do tego miejsca, Aoz Roon odbił od gościńca, obierając niemal równoległą trasę pomiędzy drzewami.Kobieca kawalkada L łkającą bezgłośnie Amin Lim na czele podążała spokojnie gościńcem.Ani Aoz Roon, ani Shay Tal nie próbowali zagadnąć się czy choćby spojrzeć na siebie.Freyr jeszcze nie wyszedł zza chmur poranka, toteż świat był nadal wyprany z barw.Grunt podnosił się, gościniec zwężał, drzewa rosły coraz gęściej.Potem grunt opadł i zjechali na bezdrzewne, grząskie dno kotliny, Żaby uskakiwały z chlupotem przed nadciągającą kawalkadą.Mustangi powoli brnęły p zez mokradła, z obrzydzeniem nurzając kopyta i wzbijając żółty muł, który mącił lustro wody.Las na drugim brzegu moczaru zmusił jeźdźców do zwarcia szyków.Jak gdyby dopiero teraz zauważając Aoza Roona, Shay Tal zawołała dźwięcznym głosem:- Nie musisz nas ścigać.- Konwojuję panią, nie ścigam.Wyprowadzam bezpiecznie z Oldorando.Ten zaszczyt słusznie się pani należy.Na tym zakończyli rozmowę.Posuwając się dalej, wjechali na porośnięte chaszczami wzniesienie.Od jego szczytu mogli podążać wygodnym szlakiem kupców wiodącym w kierunku północno-wschodnim do Chalce i dalekiego Sibornalu - jak dalekiego, tego nikt nie wiedział [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|