,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bill Ferny musiał go rzeczywiście okrutnie traktować, jeżelikucykowi podróż przez pustkowie wydawała się przyjemniejsza od dotychczasowegolosu.Ruszyli na południe.Pociągało to za sobą konieczność przecięcia w poprzekgościńca, lecz stanowiło najkrótszą drogę na tereny zalesione.A wędrowcy potrzebowaliopału, bo Obieżyświat wciąż powtarzał, że dla Froda niezbędne jest ciepło, zwłaszczanocą, kiedy w dodatku ognisko zapewni wszystkim jakie takie bezpieczeństwo.Obieżyświat zamierzał też skrócić podróż ścinając na przełaj szeroką pętlę gościńca,który na wschód od Wichrowego Czuba zataczał wielki łuk ku północy.156osuwali się z wolna i ostrożnie, obchodząc południowe stoki wzgórza, i wkrótceznalezli się na skraju gościńca.Nie było tu ani śladu jezdzców.Kiedy jednakPspiesznie przebiegali na drugą stronę, usłyszeli dwa okrzyki w oddali: jedenzimny głos coś zawołał, drugi mu odpowiedział.Drżąc skoczyli naprzód ku gęstwiniezarośli.Teren opadał, lecz było to dzikie bezdroże; krzaki i karłowate drzewa rosłyzbitymi kępami, ale między nimi ciągnęły się odkryte przestrzenie.Trawa była skąpa,szorstka i szara, liście na krzewach przywiędłe i już przerzedzone.Okolica ziałasmutkiem.Wędrowali przez nią mozolnie i posępnie.Wlekli się nie mówiąc ze sobąwiele.Frodowi serca się ściskało, gdy patrzał na przyjaciół idących ze spuszczonymigłowami, zgarbionych pod brzemieniem.Nawet Obieżyświat zdawał się zmęczony iprzybity.Nim skończył się pierwszy dzień marszu, rana znów bardzo Froda rozbolała, leczprzez długi czas nic o tym nie wspominał towarzyszom.Upłynęły cztery dni, a teren ikrajobraz niewiele się zmieniły, tylko Wichrowy Czub stopniowo malał za nimi, a odległegóry przed nimi majaczyły nieco bliżej.Wszakże od owych dwóch okrzyków nie usłyszeliani nie zobaczyli nic, co by świadczyło, że Nieprzyjaciel zauważył ucieczkę i ścigazbiegów.Lękali się ciemności i czuwali po dwóch na zmianę przez całe noce, w każdejchwili przygotowani na to, że z szarzyzny nocnej w mętnym świetle zasnutego chmuramiksiężyca wyłonią się nagle czarne cienie; nic jednak się nie ukazało i nie złowili słucheminnego szmeru prócz westchnień suchych liści i traw.Ani razu też nie mieli takiegoprzeczucia obecności złych sił, jakie ich nawiedziło przed napaścią w kotlinie.Nadzieja,że jezdzcy już znów zgubili ich trop, wydawała się wszakże nieuzasadniona.MożeNieprzyjaciel tylko czekał, przygotowując zasadzkę w jakimś ciasnym kącie?Pod koniec piątego dnia teren znów zaczął się po trosze wznosić wyprowadzającich z szerokiej, płytkiej doliny, do której zeszli.Przewodnik wytyczył teraz kurs zpowrotem na północo-wschód i w szóstym dniu osiągnęli szczyt wydłużonego łagodnegogrzbietu; stąd zobaczyli w oddali stłoczone bezładnie zalesione wzgórza, u ich stópwijący się dołem gościniec.Po prawej ręce szara rzeka błyszczała blado w nikłymsłońcu.Gdzieś bardzo daleko migotała druga rzeka w kamiennej dolinie na półprzesłoniętej mgłą.- Obawiam się, że będziemy musieli wrócić na pewien czas na gościniec - powiedziałObieżyświat.- Doszliśmy, jak się zdaje, nad rzekę Hoarwell, którą elfy nazywająMitheithel.Wypływa ona z Wrzosowisk Etten, z krainy trollów na północ od Rivendell, idalej na południu wpada do Grzmiącej Rzeki.Niektórzy ją też nazywają Szarą Wodą.Wdolnym biegu jest naprawdę wielką rzeką.Nie można się przez nią przeprawić inaczej,jak przez Ostatni Most, do którego prowadzi gościniec.- A co to za rzekę widać tam dalej? - spytał Merry.- To Grzmiąca Rzeka, rzeka doliny Rivendell - odparł Obieżyświat.- Gościniec biegniejej brzegiem przez wiele mil aż do brodu.Ale jeszcze nie wiem, jak się przez niąprzeprawimy.Na razie wystarczy kłopotu z jedną rzeką.Będziemy mieli wyjątkoweszczęście, jeżeli nie zastaniemy Ostatniego Mostu w ręku wroga.Nazajutrz wczesnym rankiem stanęli znów na skraju gościńca.Sam i Obieżyświatposzli przodem na zwiad, ale nie znalezli ani śladu jakichkolwiek podróżnych, pieszychczy konnych.W cieniu gór najwidoczniej padał niedawno deszcz.Obieżyświat sądził, żemusiało to być przed dwoma dniami i że ulewa zmyła wszelkie tropy.Od tego czasu, jaktwierdził, nie przeszły tędy konie [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|