, Terry Pratchett Zbrojni 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.to znaczy ojciec lady Sybil.wymagał, żeby szorować mu plecy - wyjaśnił kamerdyner.- Lepiej pomóż staremu gejzerowi przy palenisku - odparł stanowczo Vimes.Kiedy został sam, ściągnął hełm i cisnął w kąt.Za hełmem poleciał napierśnik i kolczuga, sakiewka oraz rozmaite skórzane i płócienne drobiazgi oddzielające zwykle strażnika od zewnętrznego świata.Potem Vimes zanurzył się - z początku ostrożnie - w pianę.***- Spróbować mydło.Mydło pomaga - zaproponował Detrytus.- Nie ruszaj się, dobrze? - poprosił Marchewa.- Odkręcasz mi głowę!- Namydlić mu głowa!- Sam sobie namydl!Zabrzmiał głośny brzęk i głowa Cuddy’ego została uwolniona z hełmu.Mrugając mocno, Cuddy wynurzył się na światło dnia.Popatrzył na bibliotekarza i warknął.- On mnie walnął po głowie!- Uuk.- Mówi, że wyszliście z podłogi - przetłumaczył Marchewa.- To nie powód, żeby mnie walić po głowie.- Niektóre stwory wychodzące z podłogi na Niewidocznym Uniwersytecie w ogóle nie mają głów.- Uuk!- Albo mają ich setki.Dlaczego się podkopaliście?- Wcale się nie podkopaliśmy.Chcieliśmy się wykopać.Marchewa uważnie wysłuchał opowieści.Przerwał tylko dwa razy.- Strzelał do was?- Pięć raz - odparł z satysfakcją Detrytus.- Muszę zameldować uszkodzenie napierśnik, ale nie naplecznik, bo szczęśliwie moje ciało go zasłoniło, ratując cenną własność miasto wartą trzy dolary.Marchewa słuchał jeszcze chwilę.- Kanały? - zapytał.- To całe podziemne miasto.Widzieliśmy korony i różne takie wyrzeźbione na ścianach.Marchewie błysnęły oczy.- To znaczy, że pochodzą z czasów, kiedy mieliśmy królów! A potem tyle razy odbudowywaliśmy miasto, aż zapomnieliśmy, że są pod nami.- Ehm.- chrząknął Cuddy.- To nie wszystko, co tam jest pod nami.Znaleźliśmy.coś.- Tak?- Coś niedobrego.- Nie spodoba ci się - uzupełnił Detrytus.- Niedobre, niedobre, niedobre.Albo jeszcze gorsze.- Uznaliśmy, że lepiej to zostawić na miejscu.Z takiej przyczyny, że to jest Dowód.Ale powinniście to zobaczyć.- To wszystko zmieni - dodał troll, nabierając zapału.- Co to było?- Jak powiemy, wy mówić: Głupi etniczni ludzie, naciągacie mnie.- Naprawdę lepiej, żebyście sami zobaczyli.Sierżant Colon zmierzył wzrokiem swych strażników.- My wszyscy? - upewnił się nerwowo.- Tego.może kilku starszych funkcjonariuszy powinno zostać tutaj? Na wypadek gdyby coś się stało.- Znaczy, na wypadek gdyby coś się stało tu na górze? - spytała kwaśnym tonem Angua.- Czy na wypadek gdyby coś się stało tam na dole?- Pójdę ja, z młodszym funkcjonariuszem Cuddym i młodszym funkcjonariuszem Detrytusem - zdecydował Marchewa.- Reszta nie będzie potrzebna.- Ale to może być niebezpieczne - zaprotestowała Angua.- Jeśli znajdę tego, kto strzelał do strażników, na pewno bezpiecznie nie będzie.***Samuel Vimes wysunął z wody wielki palec u nogi i przekręcił kurek z gorącą wodą.Ktoś z szacunkiem zastukał do drzwi i krokiem starego sługi wszedł Willikins.- Czy jaśnie pan czegoś sobie życzy? Vimes zastanowił się chwilę.- Lady Sybil uprzedziła, że nie będzie pan sobie życzył alkoholu - zaznaczył Willikins, jakby czytał mu w myślach.- Naprawdę?- Empatycznie.Mam jednak doskonałe cygara.Skrzywił się lekko, gdy Vimes odgryzł koniec i splunął obok wanny, jednak wyjął zapałki i podał mu ognia.- Dziękuję ci, Willikins.Jak ci na imię?- Na imię, sir?- No, jak się do ciebie zwracają ci, którzy już cię lepiej poznali?- Willikins, sir.- Aha.No tak.Oczywiście.Możesz odejść, Willikins.- Tak, sir.Vimes zanurzył się w ciepłej wodzie.Starał się nie zwracać uwagi na wewnętrzny głos, który wciąż gdzieś tam się odzywał.Mniej więcej teraz, mówił ów głos, przechadzałbyś się ulicą Pomniejszych Bóstw, akurat obok tego kawałka miejskich murów, gdzie można przystanąć i mimo wiatru zapalić skręta.Żeby go zagłuszyć, Vimes zaczął śpiewać.Bardzo głośno.***Rozlegle kanały pod miastem rozbrzmiewały echami ludzkich i prawie ludzkich głosów - po raz pierwszy od tysięcy lat.- Hej-ho.-.hej-ho.- Uk, uuk, uk, uk, uk [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl