, Sfinks 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wie pan, ona ma dziewiętnaście lat i sądzę, iż nadszedł czas, by wyjrzała na świat i nauczyła się postępować z mężczyznami.- Pani Semple, gdybym zaprosił gdzieś Lorie, czy poparłaby mnie pani?- Oczywiście! - zaśmiała się w nieco wymuszony sposób.- Jest pan rzeczywiście jedyny w swoim rodzaju! Dokładnie ten typ mężczyzny, jaki zawsze mi się podobał.- Cóż, jestem bardzo zobowiązany, lecz nie mam pewności, czy w głowie mi małżeństwo.Obawiam się, że ważniejsza jest dla mnie moja kariera.Pani Semple wstała i podeszła do okna.Jesienne słońce jeszcze bardziej ją wyszczuplało; Gene zdziwił się zauważywszy, że włosy miała tego samego koloru, co Lorie.Srebrzysty połysk musiał być efektem użycia lakieru.Odwróciła się i spojrzała na niego hipnotycznie błyszczącymi, zielonymi oczami, charakterystycznymi dla kobiet z rodziny Semple'ów, po czym powiedziała miękko:- Jeśli pan chce, porozmawiam z Lorie i zobaczę, czy uda mi się zmienić jej zdanie.- Wyczuwam w pani głosie jakiś warunek.- Warunek? - spytała pani Semple unosząc brwi.Wymówiła to słowo z francuskim akcentem.Nie wyglądała na zdziwioną jego słowami.Gene uniósł się do wygodnej pozycji.- Załóżmy, że zapomnę o zeszłej nocy? Czy tego rodzaju umowę ma pani na myśli?Twarz pani Semple rozjaśnił leniwy uśmiech.- Nie pracuje pan w Departamencie Stanu bez powodu, prawda? Odczytał pan moje myśli.- W takim razie - stwierdził Gene - umowa stoi.Gdy powrócił ból w ramieniu, pani Semple dała mu kolejną dawkę środka nasennego.Spał, budząc się często, od lunchu do wczesnego wieczora, mamrocząc i rzucając się nerwowo.Czasami wydawało mu się, że widzi panią Semple stojącą w pokoju, a czasami, że jest obserwowany przez dziwne zwierzę przyglądające mu się zimnymi i pozbawionymi emocji oczami.Najdziwniejszy sen dotyczył sprzeczki w przyległym pokoju, długiej i głośnej wymiany zdań, które niezbyt dokładnie słyszał i rozumiał.Dotarły do niego słowa „odpowiedni" i „doskonały", powtarzane wielokrotnie, a potem słowa „rytuał" i „przerażony".Nie był pewien, czy to w tym samym śnie, czy w innym, lecz słyszał potem pomruki i warczenie jakichś zwierząt, a sen zamienił się w koszmar o potężnych bestiach strącających go ze ścian i zatapiających w nim swe kły.Obudził się.Otworzył oczy i ujrzał Lorie siedzącą na krześle przy łóżku, pochylającą się i przykładającą mu zimny kompres do czoła.Zdał sobie sprawę, że poci się i trzęsie, a usta miał suche jak popiół.- Lorie - wymamrotał.- Jestem tutaj, Gene - powiedziała cicho.- Nie martw się.Miałeś tylko jakiś straszny sen.To przez ten środek nasenny.Próbował przekrzywić głowę.- Która godzina? - spytał.- Wpół do ósmej.Spałeś od pierwszej.- Sądzę.- zaczął, napinając muskuły najmocniej, jak mógł -.sądzę, że już ze mną lepiej.- Mama mówi, że powinieneś pozbierać się do jutra.Zadzwoniła jeszcze raz do twojego biura i powiedziała im o tym.Ktoś imieniem Maggie przesyła ci całusy.Gene pokiwał głową.- To moja sekretarka.Miła dziewczyna.Zapadła między nimi krępująca cisza.Lorie uniosła kompres i wykręciła go nad miseczką.Potem polała go zimną wodą, sprawdzając temperaturę koniuszkiem palca.Gene obserwował ją bez słowa.Wyglądała jeszcze piękniej, niż wtedy, gdy zobaczył ją po raz pierwszy.I było mu przyjemnie na myśl, iż ktoś wydaje mu się bardziej pociągający z dnia na dzień.Lorie miała na sobie jedwabną bluzkę w śliwkowym kolorze i wspaniale skrojone spodnie.Na nadgarstkach podzwaniały złote bransolety, a między piersiami zwieszał się złoty naszyjnik.- Lorie - powiedział Gene najdelikatniej, jak mógł.Nie odwróciła się, lecz uchwycił jej wzrok w okrągłym lustrze nad umywalką.Źrenice jej oczu były rozszerzone i czarne.- Czy ty przypadkiem.nie obawiasz się czegoś? - spytał.Zakręciła kran.- Dlaczego miałabym się czegoś obawiać?- Nie wiem.Dlatego pytam.Po prostu sprawiasz takie wrażenie.- Nie ma się czego bać - stwierdziła powracając do łóżka ze świeżym kompresem.- Nie jesteśmy bojaźliwi.- Wygląda na to, że obawiasz się intruzów.Zaczesała mu włosy do tyłu.Jej dotyk był bardzo delikatny.Wargi miała lekko rozchylone i widział, jak oblizuje je koniuszkiem języka równie niewinnie, co szalenie zmysłowo.- To zależy od tego, kim są ci intruzi - rzekła.- Niektórzy są nawet mile widziani.- A ja? Czy jestem mile widziany? Uśmiechnęła się lekko.- Oczywiście, że tak.Mówiłam ci już, że wydajesz mi się atrakcyjny.- Mówiłaś mi również, bym sobie poszedł.Opuściła wzrok.- Tak - stwierdziła.Gene zdjął kompres z czoła.Teraz, gdy efekty działania środka nasennego minęły, myślał o wiele jaśniej.Ramię goiło się, czuł to wyraźnie.Nadal Odczuwał bóle mięśni, lecz były one do zniesienia.Przestawał być bezwolnym inwalidą, a stawał się złożonym chorobą politykiem.- Lorie, czy mogę skorzystać z telefonu? - spytał.Spojrzała na niego uważnie.- Po co?- Muszę zadzwonić do biura.Było dziś kilkaważnych spotkań i chciałbym się dowiedzieć, co się działo.- Matka powiedziała.- Lorie, muszę sprawdzić.To moja praca.Nie mogę po prostu siedzieć tutaj i pozwolić Stanom Zjednoczonym dryfować bez steru i sternika ku trzeciej wojnie światowej.Lorie wyglądała na niezdecydowaną.Nie wiem - powiedziała.- Mama mówiła, że wolałaby, abyś do nikogo nie telefonował.Ściągnął brwi.- Co przez to rozumiała?- Nie jestem pewna.Sądzę, iż chodzi o to pogryzienie.Bardzo jej zależy, byś nie mówił nikomu o tym, co się stało.- Już obiecałem, że tego nie zrobię - zapewnił Gene.Lorie zarumieniła się lekko.- Wiem.Powiedziała ci?- Tak.Kłóciłyśmy się o to.Musiałam obiecać, że w zamian dam ci się gdzieś zaprosić.Gene zaśmiał się smutno.- Słuchaj, nie zamierzam cię zmuszać.Jeśli nie chcesz ze mną nigdzie iść, jeśli naprawdę nie chcesz, to ostatnią rzeczą, jaką zrobię, będzie zmuszanie cię do tego.Chciałbym cię gdzieś zabrać jedynie pod warunkiem, że i ty tego naprawdę chcesz.Spojrzała na niego zawstydzona.- I co ty na to? - spytał.- Jeśli nie, to możemy się z tego wycofać i zostawić wszystko po staremu.Nie wiedziała, co zrobić z rękami.- Myślałam o tobie - powiedziała łagodnym i poważnym głosem.- Nie rozumiem.Wyciągnęła dłoń i ujęła jego rękę.Jej wzrok był skupiony, jakby próbowała mu coś przekazać, jakby przesyłała ostrzeżenie niemożliwe do wyrażenia słowami.- Moja matka wierzy w tradycję, Gene - powiedziała.- Lubi, by wszystko działo się tak, jak zawsze.Niektóre z jej wierzeń i niektóre rzeczy, które robi.cóż, pewnie nie mógłbyś ich zrozumieć.Uścisnął jej dłoń.- Nadal nic nie pojmuję.Jakie tradycje? Co masz na myśli?Potrząsnęła głową [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl