, Scott Justin Blekitne Bractwo 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Panie poruczniku, panie burmistrzu, panie konstablu, czyż nie zgodzicie się ze mną?- Strunk - powiedział, nie zrażając się, Kent.- Przecież tu naprawdę nie tylko o to chodzi i ty o tym wiesz.- Spokojnie - mówił prawnik.- Wydaje mi się, że w interesie nas wszystkich leży, żeby wysłać tych ludzi do domów, albo przynajmniej odsunąć ich stąd, zanim komuś stanie się krzywda.- A co potem? - zdenerwował się burmistrz.Nie możemy ich tak po prostu stąd odpędzić, póki nie zrobimy czegoś w sprawie ich dzieci.- Aa! To inna sprawa - - zgodził się Strunk.- Słusznie; zobaczmy, co mogę zrobić.Podszedł do bramy i powiedział coś po cichu jednemu z wspierających ją ludzi.Twarz mężczyzny nawet nie drgnęła, ale pozwolił się odsunąć, kiedy przecisnął się koło niego jeden ze świty Michała.Ten drugi wymienił z prawnikiem kilka zdań, po czym wrócił do swojego przywódcy.Porozmawiali chwilę, po czym młody człowiek skierował się znów ku bramie i powiedział coś do Strunka.Wreszcie ten ostatni odszedł i zwrócił się do Kenta i policjantów:- Michał obiecuje, że nabożeństwo skończy się o dziesiątej i o tej samej godzinie młodzież pójdzie do domu.Prawnik wyciągnął z kieszeni kamizelki duży, staroświecki zegarek, otworzył wieczko i ustawił go pod światło.- Za godzinę - stwierdził.- W tym czasie, poruczniku, gdyby pan mógł z łaski swojej cofnąć stąd tych ludzi, albo posłać ich do domu.- Ja się tym zajmę - powiedział Kent.Wziął głośnik, wspiął się, z pomocą doktora, na maskę samochodu Danielsa i przemówił do mieszkańców miasteczka:- Dzieci jeszcze trochę pośpiewają.Wyjdą stąd o dziesiątej, czyli mniej więcej za godzinę.Możecie państwo zaczekać po drugiej stronie drogi, albo pójść do domu.Wszystko będzie dobrze.W odpowiedzi rozległy się ponure pomruki, ale nikt już nie krzyczał.To był męczący dzień, zakończony długą, pospieszną wędrówką pod górę i długim czekaniem.Część ze zgromadzonych odjechała do domu.Podwieźli ich kierowcy licznych samochodów, które podążały za idącymi.Pozostali, głównie rodzice, zebrali się w małe grupki i czekali.Za jasnymi kręgami światła latarń, palących się nad sekciarzami i młodzieżą, w oknach kamiennej budowli płonęły spokojnie niebieskie żarówki.Springer i Kent zostali przy bramie, obserwując siedzących na trawie nastolatków i rozmawiając na temat Michała, który przewodził pieśniom i modlitwom.Jego głęboki bas dolatywał wyraźnie aż do ich uszu.O dziesiątej, zgodnie z zapowiedzią, śpiewy się zakończyły.Młodzież zaczęła ściskać się na pożegnanie z sekciarzami, po czym wybiegła na podjazd.Michał stanął przy otwartej bramie i błogosławił wychodzących, którzy mieli zalęknione twarze, jakby się go bali.Dzieci mijały w milczeniu swoich zmieszanych rodziców.- Musimy się pozbyć Błękitnego Bractwa - powiedział Springer, przyglądając się grupie, maszerującej pogrążoną w ciemności drogą w kierunku Hudson City.Kent rozejrzał się niespokojnie, jak gdyby bał się, że zostanie podsłuchany, i odparł:- Hmm.Tak, ale nie wszyscy chcą, żeby oni odeszli.Poza tym mają pieniądze i Strunka.To będzie nas kosztowało sporo wysiłku.- Zaczniemy od zaraz - zaproponował nie zrażony Alan.- Porusz sprawę na jutrzejszym zebraniu Rady Miejskiej.28Już na godzinę przed poniedziałkowym zebraniem Rady Miejskiej, w ratuszu, mieszczącym się przy Main Street w jednym z budynków przeznaczonych na sklepy, zebrał się ponury tłum.Zanim Bob Kent rozpoczął zebranie prośbą o spokój i porządek, na dworze zdążyło zgromadzić się jeszcze kilkaset osób, które głośno domagały się, żeby zrobić im więcej miejsca.Burmistrz szybko naradził się z kolegami i po chwili oznajmił, że spotkanie zostaje przeniesione do sali gimnastycznej szkoły.Publiczność ucieszyła się, podniecona własną liczebnością, i ruszyła ulicami w kierunku budynku szkoły.Kobiety skupiły się w gromadki i rozmawiały półgłosem, a w tym czasie mężczyźni otwierali z trzaskiem składane krzesła i ustawiali je na sali, służącej zwykle do gry w koszykówkę.Członkowie rady usiedli za stołem, naprzeciw tłumu, a Bob ponownie poprosił o spokój.Jeden z zawieszonych u góry koszy rzucał na miejskich radnych cień siatki.Kent i Ed Stratton cieszyli się z tego, że tak wiele osób przyszło na zebranie, ale Pete Lewis, Ken Moser, Joe Preston i Gary Spencer spoglądali z niepokojem na głośno pomrukujący tłum.Springer usiadł na samym środku pierwszego rzędu, mając przed sobą twarze członków rady.Obok Alana, po drugiej stronie utworzonego przez środek sali przejścia, siedział Wilber Strunk.Adwokat z Warrington wydawał się zdenerwowany, a jednocześnie skupiony, jak stary lis, próbujący wyczuć zmieniający się wiatr.Sekretarz rady - starsza pani o nazwisku Norah Bonę, która zajmowała się protokołowaniem zebrań i rejestracją uprawnionych do głosowania, odczytała drżącym głosem streszczenie poprzedniego spotkania.Tłum niespokojnie szumiał przez cały czas, kiedy omawiano rezultaty poprzedniego zebrania.Kiedy tylko Kent oznajmił przejście do spraw bieżących, Ed Stratton podniósł dłoń.- Chcę pomówić o Błękitnym Bractwie.Przez salę przebiegł groźny pomruk.- Co z nimi? - spytał ostrym tonem Pete Lewis.- Muszą odejść!Zgromadzona publiczność odpowiedziała nieomal rykiem.Stratton wstał.Miał na sobie lekki, kraciasty garnitur; wymięty, gdyż przez cały dzień siedział w nim w swoim sklepie.Napięta koszula zdawała się podtrzymywać jego okazały brzuch.- Za dużo ich tam mieszka.Stanowią w tej chwili realne niebezpieczeństwo dla naszego miasta.Strunk natychmiast nadstawił uszu i sięgnął po swoją teczkę.Przerzucił pospiesznie znajdujące się w niej papiery i wyjął oprawioną na żółto książeczkę - prawo lokalowe Hudson City.Doktor patrzył z podziwem, jak prawnik błyskawicznie odnalazł odpowiedni ustęp.Strunk, przeczytawszy, zacisnął usta.Sprawiło to Alanowi pewną satysfakcję, ale zdawał sobie również sprawę z tego, jak teraz czuł się adwokat.Rada Miejska storpedowała zaproponowany przez Springera plan budowy tanich domków letniskowych, za pomocą tego samego dokumentu.Stratton wziął w rękę swój egzemplarz żółtej broszurki i otworzył ją na stronie, którą zaznaczył dla niego doktor.Czytając wymachiwał książeczką niczym maczugą.- Prawo lokalowe Hudson City zobowiązuje Radę Miejską do przeciwdziałania istnieniu zbiorowych mieszkań, jeśli uznamy je za niebezpieczne dla naszego miasta.- Oni mieszkają trzy kilometry od Hudson City - przerwał głośno Pete Lewis.Nie przeszkadzają nam w żaden sposób.Publiczność zaprzeczyła gniewnym pomrukiem.Joe Preston odezwał się:- Powiedzmy sobie szczerze: prawo lokalowe dotyczy warunków życia mieszkańców i nie ma żadnego związku z określonymi wydarzeniami, które ostatnio zaszły i być może zaniepokoiły parę osób.Stratton pozwolił zgromadzonym ludziom na pełen złości szum, zanim odpowiedział:- Prawo lokalowe - mówił - odnosi się do wszystkiego, co ma związek z mieszkaniami zbiorowymi, które mogłyby przysporzyć naszemu miastu problemów.- Nie można tego interpretować tak szeroko - sprzeciwił się Gary Spencer.Był najmłodszym członkiem rady i często ulegał starszym od siebie kolegom.Preston i Moser żywo przytaknęli.Kent postukał otwartą dłonią w stół.- Myślę, że Fred Zinser może nam objaśnić tę kwestię.Miejski prawnik siedział po przeciwnej stronie długiego stołu niż pani sekretarz.Żadne z nich nie miało na zebraniu prawa głosu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl