, Przysiega otchlani Grange Jean Christophe 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.PejzaŜ znowu uległ zmianie.Droga zwęziła się, ciemności siępogłębiły.śadnego punktu odniesienia, Ŝadnej tablicy informacyjnej.Zwolniłem.WjeŜdŜałem na przełęcz Simplon.Droga nagle zaczęła piąć się do góry.Pojawił się śnieg.Wysokie stromezbocza po obu stronach drogi połyskiwały białym fosforyzującymblaskiem, jakby przysypano je proszkiem luminescencyjnym.Spod kółulatywały suche igły coraz rzadszych sosen.Nikogo w polu widzenia.Moje audi kołysało się pod uderzeniami wiatru.Chłód wciskał się downętrza samochodu.Chciałem jak najszybciej znaleźć się na drugimkońcu przełęczy i zacząć zjeŜdŜać w dół.Znowu pojawiły się tunele, nagie,nieprzyjazne.Kamienne kręgi wŜynające się w skalną ścianę, betonowarampa wyŜłobiona w zboczu, kolumnada pod szalejącym potokiem.Zacząłem majaczyć.Płatki śniegu migające przed przednią szybą264zmieniały się w ptaki, arabeski, chińskie znaki.Nie włączałem długichświateł, bo odbijały się w ekranie padającego śniegu.Zmęczenie ogarniało całe moje ciało, osłabiając refleks, kładąc sięołowianym cięŜarem na moich powiekach.Od jak dawna tak naprawdęporządnie nie spałem? Zmiana wysokości zwiększała ciśnienie w uszach,co jeszcze bardziej mnie otępiało.Postanowiłem zatrzymać się po drugiej stronie przełęczy, na włoskiejgranicy, Ŝeby się przez kilka godzin przespać.Miałem trochę czasu wzapasie.Wystarczyło wyruszyć znowu o godzinie siódmej, Ŝeby dojechaćdo Mediolanu na dziesiątą.Nagle w tylnej szybie rozbłysło światło.Ksenonowe reflektory.Zwiększyłem szybkość i spojrzałem we wsteczne lusterko.Niezobaczyłem nic poza białym refleksem.Mój prześladowca włączył długieświatła.Wróciłem na drogę — nic nie widziałem, bo śnieg padał zezdwojoną siłą.A z tyłu oślepiało mnie światło.Opuściłem lusterkowsteczne i skoncentrowałem wzrok na śnieŜnych zaspach na poboczachbędących jedynym punktem orientacyjnym, Ŝeby utrzymać się na drodze.Udało mi się oddalić od reflektorów.Zakręt i tamten samochód zniknął.Przestraszony zastanawiałem się, kto to moŜe być.Zabójca z Sartuis? Ktośinny wmieszany w dochodzenie? A moŜe po prostu jakiś agresywnykierowca?Odpowiedzią był świst.Pocisk musnął dach mojego auta.53Nacisnąłem pedał gazu.Ogarnęła mnie panika, blokując zmysły, myśli,odruchy.Ale gorsze od kul było zagroŜenie ze strony oblodzonejnawierzchni na ciasnych zakrętach.Zwolniłem.Światło znowu objęło tylną szybę samochodu.Przezsekundę pomyślałem, Ŝe chyba śnię, Ŝe to nie mógł być świst kuli.Kierowca, skoncentrowany na prowadzeniu samochodu, nie mógłrównocześnie strzelać do mnie.Jakby w odpowiedzi na to poczułemuderzenie pocisku, od którego zatrzęsła się cała karoseria mojego audi.Awięc było ich dwóch.Kierowca i strzelec.Doskonały tandem wpolowaniu na człowieka.265Znów nacisnąłem pedał gazu.Jedna tylko myśl chodziła mi po głowie— Ŝe nie mam Ŝadnych szans.Ich samochód robił wraŜenie mocniejszegood mojego.I było w nim dwóch uzbrojonych ludzi.A ja byłem całkowiciesam.Pędziłem tą drogą ku swojej zgubie.Jechałem z głową wciśniętą w ramiona, z palcami kurczowotrzymającymi kierownicę.PrzeraŜony szukałem jakiegoś cienia nadziei.Powtarzałem sobie: „Mój samochód jest sprawny.Nie jestem ranny.".Tylna szyba rozprysła się na kawałki.Do wnętrza wozu wdarł się chłód.Jednocześnie moje koła wpadły wpoślizg.Silnik wył.Samochód skręcił gwałtownie w lewo.Kolejny pociskzniknął gdzieś w zawiei.Skręciłem kierownicą raz i drugi i wróciłem natrasę.Na szczęście pojawił się przede mną tunel.Wytyczona linia na jezdni ioświetlenie zmieniły sytuację.Ustawiłem lusterko wsteczne i przyjrzałemsię moim przeciwnikom.Bmw, limuzyna z przydymionymi szybami, zczarną karoserią błyszczącą jak pancerz czołgu.Oślepiony reflektoraminie zdołałem odczytać tablicy rejestracyjnej.Nie widziałem równieŜkierowcy, ale pasaŜer w kominiarce wychylił się z auta do połowy,trzymając snajperski karabin z lunetką i tłumikiem.Obraz śmierci.Przez ułamek sekundy urzekło mnie jego piękno: światłalamp na błyszczącej blasze, reflektory mieniące się na róŜowo podsklepieniem tunelu, zabójca pochylony nad swoją bronią.Wprawiona wruch machina — precyzyjna, nieubłagana.Nacisnąłem pedał gazu do oporu.Audi kontra bmw — pojedynek trwał.Zostawiałem za sobą asfalt, beton, światła.Latarnie uciekały zhipnotyczną szybkością.Ale we wstecznym lusterku widziałem, Ŝe bmwznowu się przybliŜa.Czas na ripostę, teraz albo nigdy.Chwyciłem kaburęi wyciągnąłem pistolet.Odwróciłem się i wycelowałem moje parabellum 9 mm.Zwolniłem.Nacisnąłem spust.Siła odrzutu omal nie wytrąciła mi z ręki pistoletu, alezdołałem dostrzec, Ŝe bmw, wpadłszy w poślizg, hamował z piskiem, aŜdym szedł spod kół.Chwilowe zwycięstwo.Niebo, śnieg, kolejny tunel przede mną.Konstrukcja z przęsłami na skalnym zboczu.Powodowany nagłym pomysłem przed samym wjazdem do tuneluskręciłem gwałtownie w prawo, na pnącą się pod górę266drogę na plac budowy.Bmw wjechał w ciemną czeluść tunelu.Krótkachwila wytchnienia.Na pewno będą czekać na mnie przy wylocie.W tym momencie poczułem pokusę, Ŝeby wszystko rzucić i uciekaćpieszo.Ale dokąd? śeby zgubić się górach? Moi prześladowcy na pewnomieli noktowizory.To polowanie na człowieka jeszcze bardziejprzypominałoby łowy na zwierza.Włączyłem pierwszy bieg i wolno ruszyłem ze zgaszonymi światłami.Samochód podskakiwał na Ŝwirowej ścieŜce, a ja szukałem w myślachjakiegoś wyjścia.Padał coraz gęstszy śnieg i skraj drogi ginął wciemnościach.W końcu ta boczna dróŜka skręciła, dochodząc do głównej szosy.Niemiałem Ŝadnego pomysłu, co robić.Ale panujący wkoło spokój przywróciłmi nadzieję.Stanąłem na poboczu i czekałem: Ŝadnego dźwięku silnika,Ŝadnej smugi świateł.Znowu włączyłem pierwszy bieg i wolno, bardzowolno ruszyłem przed siebie.śadnego samochodu.Czy zrezygnowali zpościgu? Czy pojechali dalej, nie próbując juŜ mnie zabić?Właśnie zmieniałem biegi, kiedy wszystko zrobiło się białe.Ksenonowe reflektory! Nie za mną ani przede mną.U góry! Okręciłem sięna fotelu, szukając świateł.Faceci ustawili się na dachu tunelu.Domyśliłem się, co się wydarzyło.Znaleźli inne wyjście z tunelu nadrogę z placu budowy i tak jak ja, ze zgaszonymi światłami, pojechali niąaŜ do końca.Potem ustawili się na skraju tunelu w pozycji do strzału.Grad pocisków.Rozprysła się moja przednia szyba, a potem boczne.Nacisnąłem gwałtownie pedał gazu i wpadłem w poślizg.Opony ślizgałysię po asfalcie.W lusterku wstecznym zobaczyłem coś niesamowitego:oba reflektory uleciały w ciemność nocy niczym dwie świecące kule.Zabójcy skoczyli w pustkę.Podwozie ich samochodu uderzyło w jezdnię,wzbijając śnieg i skry.Miałem wraŜenie, Ŝe huk przeniknął głęboko wziemię.Wcisnąłem gaz do dechy i włączyłem światła.Pościg zaczął się nanowo.Wokół sosny, kamieniste ściany, zaspy śnieŜne.Zawieja uspokajałasię.Wracała widoczność.Próbowałem coś wymyślić.Nic mi nieprzychodziło do głowy.Poza tym, Ŝe muszę uciekać aŜ do granicy, docelników.Ile to jeszcze kilometrów? Trzydzieści? Pięćdziesiąt?SiedZemer dk zn ią eł se iąm t?ponownie we wsteczne lusterko.Dwa białe oka267wciąŜ były za mną, mrugając co jakiś czas na wiraŜach.Nagle droga sięskończyła [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl