, Philip K. Dick Kosmiczne marionetki 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stal obok żółtego packarda, ciągnąc niecierpliwie za klamkę.Barton usiadł za kierownicą, chłopiec zaś obok niego.Kiedy uruchamiał silnik, zauważył, że chłopiec starannie sprawdza zagłębienia w samochodzie, podnosi nakrycia siedzeń i zagląda pod nie.- Czego szukasz? - zapytał zdziwiony Barton.- Pszczół - odpowiedział, sapiąc, Peter.- Możemy mieć zamknięte okna? Mogą wlecieć w czasie jazdy.Barton zwolnił hamulec i samochód wolno zjechał na główną ulicę.- O co chodzi z tymi pszczołami? Boisz się ich? Nie boisz się pająków, a boisz się pszczół?W odpowiedzi Peter dotknął swojej wciąż piekącej szyi.- Niech pan skręci w prawo - polecił.Usiadł wygodnie w fotelu, wyprostował nogi i wsadził ręce do kieszeni.- Niech pan okrąży ulicę Jeffersona i pojedzie do tyłu.Z kryjówki Petera widać było jak na dłoni całą dolinęi otaczające ją wzgórza.Barton usiadł na skalistej ziemi i wyjął paczkę papierosów.Wciągnął głęboko powietrze.Kryjówkę częściowo zacieniały rosnące obok krzaki i drzewa.Było w niej chłodno i cicho i widziało się całą dolinę.Słońce świeciło przez grubą powłokę niebieskiej mgiełki spowijającej odległe szczyty.Nic się nie ruszało.Pola, farmy, drogi i domy - wszystko było pogrążone w bezruchu.Peter przykucnął obok Bartona.- Ładnie tu, co? - powiedział.- No.- O czym rozmawiał pan wczoraj wieczorem z doktorem Meade'em? Nie słyszałem.- Może to nie twoja sprawa.Chłopiec zarumienił się i zrobił ponurą minę.- Nie cierpię go, tych jego śmierdzących cygar i srebrnej wykałaczki.Wyjął z kieszeni kilka pająków i puścił je na swojej ręce.Barton odsunął się trochę na bok, udając, że nie zwraca na to uwagi.- Może mi pan dać papierosa? - odezwał się po chwili Peter.- Nie.Chłopcu zrzedła mina.- Niech panu będzie - powiedział po chwili, robiąc z powrotem zadowoloną minę.- Co pan sądzi o tych dwóch Wędrowcach wczoraj wieczorem? To było coś, prawda?- Hm.czy ja wiem - odrzekł Barton.- Widuje się je często.- Bardzo chciałbym wiedzieć, jak oni to robią - powiedział z pasją Peter.Nagle pożałował, że zdradził swoje emocje.Zgarnął pająki i strząsnął je na zbocze.Odpełzły podniecone, a Peter udawał, że je obserwuje.Bartona uderzyła pewna myśl.- Nie boisz się tutaj pszczół? Gdyby jakaś tu przyleciała, nie miałbyś gdzie się ukryć.Peter zaśmiał się z pewnością siebie.- Pszczoły nie przylatują tutaj - oświadczył.- To za daleko.- Za daleko?- Tak - potwierdził z wyższością w glosie Peter.- To jest chyba najbezpieczniejsze miejsce na świecie.Barton nic nie rozumiał z tego, co mówił chłopiec.Po krótkiej przerwie zauważył:- Ta mgiełka jest dzisiaj stosunkowo gęsta.- Co jest gęste?- Ta mgiełka.- Barton wskazał niebieskie obłoki na tle odległych szczytów.- To od tego upału.Wzgarda na twarzy Petera wzrosła jeszcze bardziej.- To nie żadna mgiełka - powiedział.- To On!- Co? - rzucił zaskoczony Barton.Chyba w końcu na coś trafił.żeby tylko nie spłoszyć.- Co masz na myśli?- Nie widzi go pan? - zdumiał się Peter, wskazując ręką.- Jest bardzo duży.Stąd go najlepiej widać.Jest stary.Jest starszy niż wszystko razem wzięte.Starszy od tego świata.Barton nic nie widział.Nic poza mgiełką, górami i błękitnym niebem.Peter wsadził rękę do kieszeni i wyjął z niej coś, co wyglądało jak szkło powiększające w niklowanej oprawce.Podał je Bartonowi.Barton obejrzał je, nie bardzo wiedząc, co z nim zrobić.Chciał już je oddać Peterowi, ale chłopiec go powstrzymał.- Niech pan przez nie spojrzy! - powiedział.- Na góry! Barton zrobił, jak mu powiedział Peter.I nagle zobaczył to.Owo szkło było swego rodzaju filtrem.Eliminowało mgiełkę, sprawiało, że cały obraz był jasny i ostry.Z początku źle to ocenił.Myślał, że On jest fragmentem tego widoku.On był tym widokiem.Był przeciwległą częścią tego świata.Skrajem doliny, górami, niebem - wszystkim.Cała odległa strona wszechświata wznosiła się do góry jak gigantyczna kolumna, koszmarna wieża istnienia, która nabrała kształtu, kiedy skierował tam soczewkę-filtr.To był najwyraźniej mężczyzna.Jego stopy były zagłębione w dolinie; przeciwległa strona doliny była jego stopą.Barton nie mógł powiedzieć, czy Jego nogi są górami czy odwrotnie.Dwie kolumny wznosiły się obok siebie do góry, szerokie i masywne.Mocno usadowione.Jego ciało było niebieskoszarą mgłą lub czymś, co wyglądało jak mgła Ogromny tułów zaczynał się tam, gdzie góry łączyły się z niebem.Ręce miał rozłożone nad doliną.Były zawieszone w powietrzu nad jej przeciwległą połową.Tkwiły w jakiejś matowej zasłonie, którą Barton pomyłkowo wziął za pył i mgłę.Ogromna postać była pochylona lekko do przodu, jak gdyby schylała się w jakimś celu nad swoją częścią, swoją połową doliny; patrzyła w dół.Jej twarz była zamglona.Cała postać była nieruchoma; całkowicie nieruchoma.Nieruchoma, ale żywa.Nie jakiś kamienny wizerunek, martwy posąg.Ów mężczyzna był żywy, lecz jednocześnie znajdował się poza czasem.Nie było widać żadnej zmiany w jego położeniu, żadnego ruchu z jego strony.Był wieczny.Jego odwrócona głowa stanowiła najbardziej uderzającą część postaci.Wyglądała, jakby płonęła, jak jakieś kuliste ciało niebieskie pulsujące życiem i światłem.Jego głowa była słońcem.- Jak on się nazywa? - zapytał po chwili Barton.Raz zobaczywszy tę postać, Barton widział ją już stale.Jak w tych grach, kiedy nie można pozbyć się widoku ukrytego kształtu, skoro się go raz dostrzeże.- Już mówiłem, że nie wiem tego - odpowiedział z niezadowoleniem Peter.- Może ona wie.Ona prawdopodobnie zna oba ich imiona.Gdybym znał jego imię, mógłbym zawładnąć nim.Na pewno mógłbym.On jest tym, którego nie lubię.Jednak z tym nie mam problemów.Dlatego właśnie zrobiłem sobie kryjówkę po tej stronie.- Z tym? - powtórzył zdziwiony Barton.Obrócił głowę i spojrzał w górę przez mały krążek szkła.Poczuł się trochę nieswojo, stwierdziwszy, że był częścią tego drugiego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl