, Pattison Eliot Inspektor Shan Kosciana gora 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Brzmiał tak, jakby dobiegał ze studni.Cośporuszyło się obok Shana.Lhandro pracowicie notował słowawyroczni.Jej głos niósł się echem po umyśle Shana.Oko, po-wiedziała wyrocznia.Ale oko nie było błękitne.-ZwiąŜ ich, zwiąŜ ich, zwiąŜ ich, obmyj je, aby ich zwią-zać! - chrypiała Anya obcym głosem.- Tylu juŜ umarło.Tylujeszcze umrze - ciągnęła Ŝałobnym tonem.Nad obozowiskiemzawisła mroźna cisza i Lhandro, z twarzą bladą jak płótno, uniósłoczy znad notatek.-Kto będzie śpiewał, gdy zabraknie ptaka? - zapytał ówktoś przemawiający ustami Anyi i nie odezwał się więcej.Ciałodziewczyny zwiotczało.Czekali w milczeniu, bez ruchu, sparaliŜowani tym, co usły-szeli.Nyma wpatrywała się w oczy Anyi, jakby jej w nich szu-kała.Lokesh wciąŜ powoli kiwał głową.Klęcząca mniszka za-częła się kołysać w przód i w tył.Gyalo obmył twarz dziewczynywodą z miseczki.Nikt się nie odzywał.Lokesh znów zaintono-wał mantrę.Lhandro wpatrywał się w słowa, które zapisał, poczym podał kartkę Shanowi, jakby sądził, Ŝe on moŜe wiedzieć,jak je rozumieć.Shan spoglądał niepewnie na pospiesznie skre-ślone bazgroły, nie mogąc ich odczytać.Ale wiedział, Ŝe Lhandronie zanotował ostatnich słów.„Kto będzie śpiewał, gdy zabraknieptaka?” pytała wyrocznia.Siedzieli tak niemal przez godzinę, dopóki Anya nie oprzy-tomniała.Potarła oczy, jakby się budziła z głębokiego snu, i na-gle wskazała coś w górze.Niebo przeciął świetlisty meteor, takblisko, Ŝe słyszeli jego świst.-Czy bóstwo Yapchi, to, którego oko wieziecie, i ta wy-rocznia - odezwał się ledwo słyszalnie Winslow, ciągle wstrzą-śnięty tym, co zobaczył - są tym samym? To znaczy wiem, Ŝe taknaprawdę nie.- Umilkł.W dolinie nie ma Ŝadnego bóstwa,miał juŜ powiedzieć, tak samo jak wcześniej chciał wszystkichprzekonywać, Ŝe nie ma Ŝadnej wyroczni.-Nie wiem - odparł niepewnie Shan.- Nie wydaje mi się.Zdawało się, Ŝe Ŝaden z nich nie potrafi ująć swoich uczuć wsłowa.Głównie dlatego, jak przypuszczał Shan, Ŝe mieli zamęt wmyślach.254DuŜo później Shan poŜyczył od Amerykanina latarkę i z wo-reczkiem ozdobionym czerwonym kółkiem poszedł międzyowce.Usiadł na płaskiej skale i w świetle księŜyca rozciął nitki,by wyjąć kamienne oko.Oglądał je po raz pierwszy od dnia, wktórym zaszyto je w woreczku z solą, nim opuścili Lamtso.Sie-dział, trzymając oko przed sobą, i wpatrywał się w niewyraźnyrysunek na kamieniu, sam nie wiedząc dlaczego.Mogłoby przy-najmniej pomóc mu się skupić, mogłoby pomóc mu osiągnąć tenstan świadomości, o którym mówił mu Gendun.Za jego plecami zachrzęścił luźny kamyk.Odwrócił się, a wtej samej chwili jakiś ciemny kształt rzucił się ku niemu i cośtwardego uderzyło go w czaszkę.Upadł na twarz i stracił przy-tomność, szybko, lecz mimo wszystko dość wolno, by zanimogarnęła go ciemność, słabo, jakby doświadczał tego ledwiecząstką siebie, poczuć jeszcze, Ŝe ktoś kopie go w Ŝebra.Rozdział dziesiątyOko Yapchi zniknęło.Poprzez mgłę bólu Shan spojrzał spodprzymruŜonych powiek na plamę księŜycowego światła, w którejje połoŜył, i wyciągnął ku niej rękę.Macał dookoła, ale na próŜ-no.Nie zwaŜając na ukłucie bólu w Ŝebrach, podniósł się na łok-ciu i wpatrzył w otaczające go ciemności.Coś poruszyło się woddali.Poderwał się na nogi, zrobił krok.ale świat zawirował iShan opadł na kolana, po czym runął na twarz.Znów ogarnęła gociemność.Obudził się przy ognisku, na kocu obok Anyi.Dziewczyna,oparta o skałę, uśmiechnęła się słabo.U jego drugiego boku klę-czał Lokesh, który delikatnie ocierał mu czoło zakrwawionąszmatką.-Oko przepadło - jęknął Ŝałośnie Shan.- Straciłem je.-Szukają go - odparł cicho Lokesh.- Nasi przyjaciele jeznajdą.- Uniósł dłoń Shana i ścisnąwszy ją mocno, trzymał przezchwilę w swojej.Gdy Shan spróbował usiąść, krew zahuczała mu w uszach.Zamrugał i zamknął oczy, czując powracające zawroty głowy.Niejasno zdawał sobie sprawę, Ŝe zbliŜają się jacyś ludzie, i sły-szał pospiesznie szeptane słowa.Gdzieś z oddali dobiegł go tę-tent kopyt i głos kogoś, kto nawoływał psy.Jego umysł na chwilęodpłynął w sen, który nie był snem, i nagle Shan ocknął się, zu-pełnie przytomny.Minęły godziny.KsięŜyc juŜ zachodził.Było około trzeciejnad ranem.Wieśniacy zuŜyli cały zapas jaczego łajna, by otoczyćobozowisko kręgiem ognisk.Jakiś jeździec zsiadał z konia.Lhandro był przy owcach, sprawdzał ich juki.Jedno ze zwierząt,bez ładunku, siedziało obok Anyi.Był to brązowy baran, któryniósł sakwę z czerwonym kółkiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl