, Norton Andre Czarodziejskie miecze 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na szczęście nie brakowało mi zajęcia.Yonan spadł ze skały i doznał dość ciężkich obrażeń.Na pewno by umarł, gdyby Jaszczuroludek Tsali nie odnalazł go uwięzionego w jednej ze szczelin.Cieszyło mnie, że muszę leczyć jego kostkę i mam dużo pracy.Bo chociaż zaraz zmyłam glinę z rąk, wydawało mi się jednak, że nadal są nią w jakiś sposób zbrukane.Dręczył mnie też niejasny niepokój.Trzykrotnie próbowałam o tym opowiedzieć, przekonałam się jednak, że nie jestem w stanie wykrztusić nawet słowa.Odwołałam się więc do nauk Dahaun – lecz nic nie wskazywało, by cokolwiek mającego związek z Ciemnością przedostało się przez nasze zapory.Tamtej nocy nie mogłam usnąć, nawet chciałam, żeby ktoś przy mnie czuwał.Zdałam sobie jednak sprawę, że nawet o to nie potrafię poprosić.Zasnęłam tak nagle, jak gdybym przeszła przez jakieś drzwi I miałam sen tak samo żywy i prawdziwy jak przebudzenie.Wszystko, co mnie dotąd otaczało, wydało mi się złudzeniem w porównaniu z miejscem, w którym teraz stałam.Był to pałac – niepodobny do tych, które widziałam w Estcarpie.Może tylko w samym Es znajdowały się równie starożytne budowle.Ściany ogromnej komnaty ginęły w mroku, ale bardzo wyraźnie widziałam wysoki rząd kolumn pokrytych płaskorzeźbami wyobrażającymi potwory z koszmarnego snu.Nie oświetlał ich ciepły blask słońca czy jakiejkolwiek lampy, ale dziwna, zielonożółta poświata emanująca z upiornych filarów.Ktoś tam na mnie czeka.ktoś, z kim muszę się spotkać.Zdążając w nieznane niesamowitą nawą, miałam wrażenie, że nie idę normalnie, lecz płynę w powietrzu, nieważka i bezwolna, niezdolna do sprzeciwu.Nawa kończyła się kolistą przestrzenią.W samym środku stała półkolumna, na której spoczywała czaszka naturalnej wielkości, wyrzeźbiona z najczystszego kryształu.Wypełniało ją wirujące, pląsające światło, mieniące się wszystkimi kolorami tęczy, które bez końca to gasły, to przeistaczały się jeden w drugi.Stała tam też jakaś kobieta, opierająca rękę na szczycie kolumny, tuż obok kryształowej czaszki.Przypominała z wyglądu współplemieńców Dahaun, gdyż nieustannie zmieniała ubarwienie cery i włosów – płomiennie rude loki stawały się kasztanowate, potem zaś czarne, a ogorzała twarz przybierała kolor kości słoniowej.Nie pochodziła jednak z Zielonej Doliny.Emanowała od niej moc, jakby specjalnie skierowana ku mnie.Pomimo ciągłych przemian, rysy jej twarzy zachowały ten sam wyraz.Na pełnych wargach igrał zagadkowy uśmieszek.Zdawała się rozkoszować myślą o tajemnej wiedzy, którą z nikim nie zamierzała się dzielić.Ciało nieznajomej odziane było tylko w mlecznobiałą mgłę, która kłębiła się i przemieszczała, to odsłaniając jędrną pierś zwieńczoną szkarłatną brodawką, to znów gładkie udo i zaczątek brzucha.Jej ruchliwa szata wydała mi się wyjątkowo rozpustna i budziła we mnie lekki niepokój – może widok ten oddziaływał na jakąś cząstkę mojej istoty, która nie była posłuszna czarom.„Crytho! – Podniosła do góry rękę, parodiując przyjazne powitanie, a jej głos zadźwięczał w moim umyśle.– Witaj, siostrzyczko.”Coś we mnie skręciło się z obrzydzenia na tę niedbałą wzmiankę o pokrewieństwie.Nie byłam jej krewną.Nie byłam! Być może ten chwilowy wstręt zakłócił działanie czaru, który na mnie rzuciła, bo zauważyłam, że przestała się uśmiechać, a w jej oczach błysnął gniew.„Jesteś i będziesz tym, kim zechcę! – Szybko przywołała mnie do porządku.– I zrobisz to, co ci każę.Chodź tu do mnie.Spójrz!” – Ruchem ręki wskazała na czaszkę gorejącą wewnętrznym ogniem, który teraz stał się jaśniejszy, bardziej jaskrawy, żywy!Bezwolnie wyciągnęłam ręce i oparłam je na skroniach kryształowego czerepu.Do mojego umysłu wtargnęła obca, władcza wola, tłumiąc resztki mej samodzielności.Otrzymałam rozkazy; wiedziałam, co mam zrobić.– Więc to tak! – roześmiała się czarownica.– Dobrze wybraliśmy, co, Targi? – Rozmawiała z czaszką jak z żywą istotą.– A teraz – spojrzała na mnie z pogardą – wykonaj polecenie!Spoza wysokich kolumn wychynęły skulone postacie.Byli to Thasowie, mieszkańcy podziemi.Już kiedyś ich współplemieńcy próbowali nas zdradzić.Przywódca tej zgrai złapał mnie za rękę.Ponaglana przez niego, skręciłam w prawo.Długo szliśmy podziemnymi korytarzami, ale nie uświadamiałam sobie, ile ich było i dokąd prowadziły.Pamiętałam tylko o tym, co kazano mi zrobić, i wiedza ta płonęła we mnie niemal takim samym ogniem jak kryształowa czaszka.Zdałam sobie sprawę, że nieznajoma i Targi nie spełnili swoich najgorętszych zamiarów, gdyż nie byli w stanie przebyć tych tuneli [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl