, Niziurski Edmund Ksiega urwisow 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Do pokonania pozostaje tylko jedna, ostatnia przeszkoda.Ale Karlik ma już świetny plan.Wszystko zależy teraz od tego, kiedy będzie go można wykonać.Ale o tym właśnie można się dowiedzieć tylko w szkole.Po drodze wstąpił do Wiktora.Na podwórze kolegi zaglądał ostrożnie.Bał się matki Wiktora od czasu, jak dostał od niej gałganem przez plecy, kiedy Wiktorowi krowa zginęła.„Jużeś przyszedł, zły duchu!” — wołała na niego odtąd, ilekroć się zjawił.W głębi duszy uważała go za moralnego sprawcę wszystkich wykroczeń Wiktora.A teraz jeszcze ta sprawa z zatkaniem komina!Na szczęście tym razem Stopiny nie było.Zobaczył natomiast Osucha.Stary zajęty był dziwną zabawą.Brał z jednej kupki jakieś suche badyle, kładł je na stojaku przypominającym trochę kozioł gimnastyczny, po czym szybko ciachał je przymocowanym do stojaka kawałkiem drzewa podobnym do ramienia wielkich, tępych nożyc, aż z badyli zostawały tylko włókniste, włochate strzępy.Wtedy Osuch rzucał je na drugą stronę, gdzie tworzył się stos tak potężny, jakby leżało tam co najmniej sto bród zgolonych świętym Mikołajom.Nagle usłyszał, że ktoś woła na niego.Odwrócił się i zobaczył Wiktora taszczącego wiadro wody.Trzymał je oburącz i pomagał sobie jeszcze nogą.— Co tak wcześnie?— Ojciec wyjechał.Wiktor zatrzymał się i odgarnął włosy z czoła.— Co? To znaczy, że już.— spojrzał pytająco na Karlika.— Właśnie — teraz zależy tylko.wiesz od czego?— Gola mówił, że na pewno w środę.— mruknął Wiktor.— No, to fajno! Żeby tylko ojciec nie wrócił.To mówiąc rzucił tornister, przesunął pompkę pod kabłąk wiadra, Wiktor uchwycił z jednej strony, on z drugiej i sapiąc z wysiłku poczłapali do stajni.— Ty, Wiktor, co on takiego robi? — szepnął Karlik pokazując ruchem głowy na Osucha.— Międli.— Jak powiedziałeś?— Międli len.— O raju!— Nie widziałeś nigdy, jak to się robi?— Nie — odrzekł Karlik.— Wiesz, ściągnąłbyś mu trochę tego, porobilibyśmy sobie brody.— Poczekaj, aż się lepiej oczyści.Najlepiej to brać prosto z kołowrotka.Wiesz, jak się nici będzie prząść.Napoili konie.Karlik skoczył po tornister przyglądając się ciągle Osuchowi.— No, co się tak gapisz? Dawaj język, to ci przytnę — zażartował Osuch kłapiąc drewnianą szczęką przyrządu.Karlik wycofał się przezornie do stajni.— No, to idziemy — otarł ręce Wiktor.— Tylko wyłaź ostrożnie i od razu wal za stajnię, żeby Osuch nie widział.Wyjął książki z kosza pełnego sieczki i zdmuchnąwszy z grubsza, ściągnął je rzemykiem.Wymknęli się jeden po drugim za stajnię, przeskoczyli płot i pognali w górę wsi.Słyszeli jeszcze, jak Osuch wołał:— Wiciu!.Wiciu, gdzie jesteś? Groch przebrać trzeba.CZĘŚĆ IIWYPRAWA RUDNIOKA I STOPYROZDZIAŁ IXSposobność się trafia · Nieprzewidziana przeszkoda · UcieczkaPlan Karlika był prosty.W środę o ósmej klasa wybierała się do świetlicy kopalnianej na film pt.„Opowieść o prawdziwym człowieku”.Świetlica znajdowała się w obrębie kopalni, za ogrodzeniem.Więc? Nie było nic prostszego!.Tego dnia Karlik z Wiktorem spóźnili się nieco.Zbyt dużo czasu stracili przy kombinowaniu i pakowaniu ekwipunku.Wiktora przychwycił na chowaniu butów gumowych Osuch.Wiktor spiekł raka.— Właśnie chciałem pożyczyć — bąknął zmieszany.— He? Na co ci te buty do szkoły? — zapytał podejrzliwie stary.— Idziemy ze szkołą do kopalni — skłamał rozpaczliwie Wiktor.— He? A mówiłeś, że do kina.— Najpierw do kina, a później do kopalni — brnął dalej Wiktor.— A na co do kopalni?— No, tego.pracę górników poznać — wykrztusił.— Aha — Osuch mruknął coś do siebie.— No, to weź — rzekł dobrotliwie — i uważaj na siebie.nie zmocz się.ubrania szkoda.I tak jakoś dzięki tej dobrotliwości wybrnął Wiktor.Karlikowi znów nie chciały się buty gumowe zmieścić do tornistra.Konserwy ciążyły jak kamienie.No, ale w końcu uporał się.Hełmy schowali do teki Wiktora.Do pełnego ekwipunku brakowało tylko lampy górniczej, lecz tę postanowili zdobyć na miejscu.Kiedy zadyszani dopadli do szkoły, klasy ustawiały się już w pary.Chłopcy i dziewczynki byli pochłonięci filmem, który mieli wkrótce zobaczyć, i mało kto zwrócił uwagę, że Wiktor zamiast z książkami ściągniętymi rzemieniem przyszedł tego dnia z wielką, płócienną teczką, podejrzanie pękatą i ciężką.Karlik taszczył wprawdzie swój zwykły wojskowy tornister, ale gdyby się kto bliżej przysłuchał, zdziwiłby się, że nie słychać w nim charakterystycznego stuku książek, tak był wyładowany.Przez wieś szkoła przeszła śpiewając wesoło.Ludzie wyglądali z chałup.— A gdzie to?— Do kopalni!— Do kina!Pocieszek rozmawiał po cichu z kobietami i długo odprowadzał ich wzrokiem.Tuż przed kinem zaszedł nieprzewidziany wypadek, który o mało co nie zniweczył całego planu Karlika.Zajączkowski ujrzawszy uśmiechniętą twarz Paluszka, kierownika świetlicy i operatora filmowego w jednej osobie, przypomniał sobie, że to już dziesiąty raz korzystają z uprzejmości świetlicy kopalnianej, i wzruszył się.— Warto by tym złotym ludziom sprawić jakąś niespodziankę.Jak pan myśli, Stelmach?Stelmach nadział na laskę żółty liść lipy.— Ofiarujmy im jakąś dobrą książkę do biblioteki.Kierownik świetlicy skarżył się.podobno brakuje im książek o tematyce górniczej.— Tak, to będzie chyba najstosowniejszy upominek — zamruczał Zajączkowski gładząc się w zamyśleniu po brodzie.— Szkoła składa w podarunku książkę świetlicy.bardzo na miejscu.symbolicznie prawie.Na przykład, co by pan powiedział o „Węglu”? Mamy zdaje się dwa egzemplarze.Stelmach nie miał nic przeciwko podarowaniu „Węgla”.Książka ta nie wchodziła w zakres lektury uczniów szkoły podstawowej i pożyczał ją tylko słuchaczom wieczorowych kursów dla dorosłych.— Wręczyłby ją uczeń Rudniok, syn zasłużonego górnika.To byłoby bardzo przyjemne.Rudniok! — Zajączkowski zaczął rozglądać się dokoła.— Zawołajcie no Rudnioka.Karlik przybliżył się zaniepokojony.Zajączkowski wyjaśnił mu, o co chodzi— Pobiegniesz teraz po książkę do naszej biblioteki, a po seansie wręczysz przedstawicielom kopalni.Karlik struchlał.To się nazywa wdepnąć.— Ja.ja się wstydzę.może by kto inny — wykrztusił.— Co znowu! — oburzył się kierownik.— Ty, syn inżyniera-górnika, najlepiej tu pasujesz! Pan Stelmach da ci klucz! Panie kolego — zwrócił się do Stelmacha.A więc wszystko na nic.Co za pech! Żegnaj, wyprawo! Cały plan walił się jak domek z kart.Czy można w życiu w ogóle coś planować, zwłaszcza jak się ma trzynaście lat?.Karlik z rozpaczą spoglądał, jak Stelmach zdejmuje z kółka przy pasie malutki kluczyk.Ten od biblioteki.I nagle na widok zbolałej miny nauczyciela przyszła mu do głowy myśl, której uczepił się jak ostatniej deski ratunku.— Ja.tego.mnie w sobie boli, proszę pana! — jęknął zginając się w pół.— Co? — Stelmach przyjrzał mu się z zainteresowaniem.— Niestrawność?Karlik pokiwał smutno głową.— Czujesz ciężar w żołądku?— Z dziesięć kilo, proszę pana.Stelmach położył mu dłoń na rozpalonym czole.— Gorące.pewnie znów co zjadłeś.— Bigos, proszę pana.Stelmach był znanym wrogiem bigosów.Pokiwał wyrozumiale głową.— Rudniok źle się czuje — zwrócił się cicho do kierownika — może by jednak kto inny przyniósł tę książkę?— Co? Źle się czuje?! Znam się na takich chorobach.Cóż cię boli?— Żołądek — wyręczył Karlika Stelmach — po bigosie — dodał z naciskiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl