, narrenturm scr 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z pomocą pospieszył mu Samson Miodek, gromiąc swym ratyszczem.Olbrzymnie uląkł się napierającego nań rycerza z toporem, walnął jego rumaka w chroniący łebżelazny naczółek z taką siłą, że ratyszcze pękło z trzaskiem.Ale koń zakwiczał i padłna kolana.A jezdzca ściągnął z siodła jasnowłosy.Obaj zaczęli się barować, splecenijak dwa niedzwiedzie.Reynevan i strącony z siodła młodzik desperacko stawili opór pozostałym pancer-nym, dodając sobie odwagi dzikim krzykiem, klątwami i wzywaniem świętych.Bezna-dziejność sytuacji była jednak nie do przeoczenia.Nic nie wskazywało, by atakujący487 w ferworze pamiętali o rozkazie brania żywcem  a nawet jeśli, Reynevan widział sięjuż na stryczku.Ale fortuna była im tego dnia łaskawą. Bij, w imię Boże! Morduj, kto w Boga wierzy!Wśród tętentu i bogobojnych okrzyków do walki wkroczyły następne siły  trzechkolejnych ciężkich jezdzców w pełnych zbrojach i przyłbicach z zasłonami typu hunds--gugel, psia kapuca.Nie było wątpliwości, po czyjej są stronie.Ciosy długich mieczyjednego po drugim rozciągały na zakrwawionym piasku pieszych w kapalinach.Ciętypotężnie, zachwiał się w siodle rycerz z rybami w herbie.Drugi osłonił go tarczą, pod-trzymał, złapał konia za wodze, obaj rzucili się w galop, do ucieczki.Trzeci też chciałuciekać, ale dostał mieczem po głowie i runął pod kopyta.Co mężniejsi piesi próbowalisię jeszcze zastawiać drzewcami, ale co i rusz któryś rzucał broń i zmykał w las.Jasnowłosy potężnym ciosem pięści w żelaznej rękawicy obalił tymczasem swegoprzeciwnika, usiłującego wstać pchnął stopą w ramię, gdy zaś pchnięty usiadł ciężko,rozejrzał się za czymś, czym by go mógł grzmotnąć. Aap!  krzyknął jeden z ciężkozbrojnych. Aap, Rymbaba!488 Nazwany Rymbabą jasnowłosy chwycił w locie rzucony mu czekan, paskudnie wy-glądający martel de fer, z rozmachem, aż zahuczało, walnął po hełmie usiłującegowstać, raz, drugi, potem trzeci raz.Głowa bitego opadła na ramię, spod wgiętej bla-chy krew obficie wylała się na aventail, obojczyk i napierśnik.Jasnowłosy stanął nadrannym okrakiem i grzmotnął raz jeszcze. Jezu Chryste  sapnął. Jak ja lubię tę robotę.Młodzik z perkatym nosem zacharczał, wypluł krew.Potem wyprostował się,uśmiechnął ubroczonymi usty i wyciągnął do Reynevana dłoń. Dzięki za pomoc, szlachetny paniczu.Na piszczele świętego Afrodyzjusza, nieprzepomnę wam tego! Jestem Kuno von Wittram. A mnie  jasnowłosy wyciągnął prawicę do Szarleja  niech czarci w piekleoprawią, jeśli przepomnę pomocy waścinej.Jam jest Paszko Pakosławic Rymbaba. Zbierać się  skomenderował jeden z pancernych, pokazując spod otwartej za-słony śniadą twarz i sine od gładko zgolonego zarostu policzki. Rymbaba, Wittram,łapcież konie! %7ływiej, u kaduka! O, wa  Rymbaba pochylił się i wysmarkał w palce.489  Toć uciekli! Wrócą wnet  orzekł drugi z przybyłych z odsieczą, wskazując na porzuconątarczę z trzema rybami w słup. Czyście się obaj blekotu naćpali, by napadać podróż-nych akurat tu?Szarlej, głaszcząc ciska po chrapach, obdarzył Reynevana znaczącym, bardzo zna-czącym spojrzeniem. Akurat tu  powtórzył rycerz. Na dziedzinie Seidlitzów.Nie darują. Nie darują  potwierdził trzeci. W konie, wszyscy!Drogą i lasem niósł się krzyk, rżenie, łomot kopyt.Przez paprocie i karcze bieglihalabardnicy, drogą pędziło kilkunastu konnych, ciężkozbrojnych i kuszników. W nogi!  wrzasnął Rymbaba. W nogi, komu szyja miła!Poszli w cwał, ścigani wrzaskiem i świstem pierwszych bełtów.490 * * *Nie ścigano ich długo.Gdy piechota została z tyłu, konni zwolnili, nie dowierzającwidać przewadze.Strzelcy posłali za uciekającymi jeszcze jedną salwę  i na tympogoń się skończyła.Dla pewności gnali jeszcze galopem parę staj, pokluczyli, oglądając się co i rusz,wśród wzgórz i jaworowych lasów.Nikt ich jednak nie ścigał.By dać odetchnąć ko-niom, zatrzymali się w pobliżu wioski, przy skrajnej chałupie.Chłopina, nie czekając,aż mu splądrują chatę i obejście, sam wyniósł miskę pierogów i ceber maślanki.Rau-britterzy siedli u płota.Jedli i pili w milczeniu.Najstarszy, który wcześniej przedstawiłsię jako Notker von Weyrach, długo przypatrywał się Szarlejowi. Taaaak  rzekł wreszcie, oblizując umazane maślanką wąsy. Porządni i śmializ was ludzie, panie Szarleju i ty, paniczu von Hagenau.Nawiasem, czyście jaki potomektego sławnego poety? Nie.491  Aha.O czym to ja? A, że śmiałe i dzielne z was chłopy.A i wasz pachoł, choć naoko przygłup, odważny jest i waleczny ponad podziwienie.Taaak.Pospieszyliście z po-mocą moim chłopcom.I przez to samiście w opałach, nie miną was kłopoty.Zadarliściez Seidlitzami, a oni są mściwi. Prawda  poświadczył drugi rycerz, z długimi włosami i sumiastym wąsem,który przedstawił się jako Woldan z Osin. Seidlitze są osobliwe sukinsyny.Całyich ród, znaczy się, także samo Laasany.I Kurzbachy.Wszystko wyjątkowo złośliwebydlaki i mściwe dranie.Ej, Wittram, ej, Rymbaba, aleście nabzdzili w sprawę, żebywas zaraza! Myśleć trzeba  pouczył Weyrach. Myśleć, jeden z drugim! Przecie myślelim  wybąkał Kuno Wittram. Bo było tak: patrzym, jedziewóz.Tedy pomyślelim: może go tak ograbić? Od słowa do słowa.Tfu, na powrozyświętego Dyzmy! Sami wiecie, jak to jest. Wiemy.Ale myśleć trzeba. A takoż  dodał Woldan z Osin  baczenie mieć na eskortę!492  Nie było eskorty.Tylko woznica, ciury i konny w bobrowej szubie, musi kupiec.Te uciekli.To i myślimy: dobra nasza.Aż tu masz: jak spod ziemi wyskakuje piętnastuzawziętych chmyzów z halebardami. Toć mówię.Myśleć trzeba. A bo to też i czasy takie!  zaperzył się Paszko Pakosławic Rymbaba. Doczego to doszło! Głupi zasrany wóz, towaru tam pod tym wańtuchem pewnie za trzygrosze, a bronili, jakby tam był, nie przymierzając, Zwięty Graal. Drzewiej tak nie bywało  pokiwał modnie po rycersku podstrzyżoną czarnączupryną trzeci rycerz, ten śniady, niewiele starszy od Rymbaby i Wittrama, zwący sięTassilo de Tresckow. Drzewiej, jak się zakrzykło:  Stój i dawaj! , to dawali.A dziśbronią się, biją jak czarty, jak weneckie kondotiery [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl