, Kress Nancy Hiszpanscy zebracy 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak jest, proszę pana - burknęła do mikrofonu, a Jordan zamrugał ze zdumienia.W zakładzie nikt nigdy nie zwracał się do Hawke’a per „proszę pana”, chyba że był na niego wściekły.Ale nikt nigdy nie wściekał się na Hawke’a.Zawsze kierowali swoją wściekłość w inną stronę.Zawsze.Mayleen wyszła z budki.- To twoja robota, Jordan?- Tak.- Po co? - niemalże splunęła tym pytaniem, a Jordan wreszcie (wreszcie! Hawke twierdzi, że zbyt trudno wpada w gniew) poczuł jak jego własna twarz tężeje.- Czy to powinno cię obchodzić, Mayleen?- Wszystko, co się dzieje w tym zakładzie, powinno mnie obchodzić - odpowiedziała Mayleen i to była święta prawda.Hawke sprawił, że to była prawda dla wszystkich ośmiuset pracowników.- Nie chcemy tu takich jak ona.- Wygląda na to, że Hawke chce.- Pytałam cię: po co?- Dlaczego jego nie spytasz?- Pytam ciebie.Po co, do jasnej cholery?Drogą zbliżała się ku nim chmura pyłu.Samochód.Jordan poczuł nagły przypływ paniki: czy ktoś powiedział jej, żeby nie przyjeżdżała tu samsungiem-chryslerem? Ale śmiało można było założyć, że sama o tym dobrze wiedziała.Zawsze wiedziała takie rzeczy.- Zadałam ci pytanie, Jordan! - warknęła Mayleen.- Dlaczego pan Hawke zamierza wpuścić do naszego zakładu jedną z tamtych?- Nie zadałaś mi pytania, tylko zażądałaś odpowiedzi.- Gniew rozpalił się na dobre, przepłaszając resztkę nieśmiałości.- Ale odpowiem ci, Mayleen, tylko ze względu na ciebie.Leisha Camden jest tutaj, bo poprosiła o pozwolenie na przyjazd, a pan Hawke wyraził zgodę.- Tyle to sama widzę! Nie wiem tylko po co?Samochód zatrzymał się przy bramie.Był wyposażony w broń i pełen ochroniarzy.Kierowca wysiadł, żeby otworzyć tylne drzwi samochodu.Nie był to samsung-chrysler.- Po co? - powtórzyła Mayleen z taką nienawiścią, że nawet Jordan się zdumiał.Odwrócił się do niej.Wąskie usta wykrzywione złością, ale w oczach ukryty strach, który Jordan nauczył się już - od Hawke’a - rozpoznawać.To nie był strach przed żywymi ludźmi, lecz przed uwłaczającymi wyborami, których trzeba dokonywać na co dzień: dwa dolary na pół paczki papierosów czy na parę ciepłych skarpet? Fryzjer czy dodatkowa porcja mleka dla dzieci, poza przydziałem z opieki społecznej? To nie był lęk przed głodem, bo taki nie istniał w kraju, który zbudował swą potęgę gospodarczą na taniej energii, ale przed niemożnością korzystania z owoców tej potęgi.Przed zepchnięciem do pośledniejszej klasy, która nie ma prawa do najważniejszej oznaki godności dorosłego człowieka - pracy.Przed własnym pasożytnictwem.Gniew opuścił Jordana; ze smutkiem obserwował, jak znika.Złość wiele ułatwia.Najłagodniej jak tylko potrafił odezwał się do Mayleen:- Leisha Camden znalazła się tutaj, bo jest siostrą mojej matki.Moją ciotką.Zastanawiał się, jak długo przyjdzie Hawke’owi za to pokutować.* * *- Zatem każdy skuter powstaje jako efekt szesnastu operacji na taśmie montażowej? - pytała Leisha.- Tak - odparł Jordan.Stali otoczeni ochroniarzami Leishy - każdy w kapeluszu i ciemnych okularach - przyglądając się stanowisku 8-E.Przy dwunastu skuterach kłębiło się trzech pracowników, którzy w swoim zapale zdawali się kompletnie ignorować gości.Zapał ten sam w sobie bardziej był godzien podziwu niż jego wyniki.Ale Leisha z pewnością doskonale o tym wie.Pół roku temu w Kalifornii, podczas osiemnastych urodzin jego młodszej siostry, Leisha tak go wypytywała o fabrykę, że wiedział - czuł w kościach - iż w końcu spróbuje się wprosić.Natomiast zupełnie nie spodziewał się, że Hawke jej na to pozwoli.- Myślałam, że pan Hawke się do nas przyłączy.W końcu to do niego przyjechałam - mówiła teraz.- Kazał mi przyprowadzić cię później do swojego biura.Za grubym szkłem maski ochronnej na twarzy Leishy pojawił się uśmiech.- Pokazuje mi, gdzie moje miejsce?- Chyba tak - odparł ponuro Jordan.Nie znosił, kiedy Hawke, jak zawsze nieprzewidy­walny, zniżał się do odgrywania ważniaka.Ku swojemu zaskoczeniu poczuł na ramieniu dłoń Leishy.- Niech ci nie będzie przykro z mojego powodu, Jordanie.W końcu ma do tego prawo.Cóż mógł na to odpowiedzieć? Koniec końców chodziło głównie o to, kto do czego ma prawo.Kto co ma, jak to otrzymał i dlaczego.Jordan jakoś nie czuł, że ma prawo prezentować własną opinię w tej sprawie.Przecież sam nie był nawet pewien, kto ma jakie prawa w jego własnej rodzinie.Związki między jego matką a ciotką były dość niezwykłe.A może bardziej pasowałoby tu określenie „nieco wymuszone”.Choć nie do końca.Leisha odwiedzała rodzinę Watrous w Kalifornii tylko przy różnych odświętnych okazjach; Alice nie jeździła do Chicago nigdy.A mimo to Alice, która była pasjonatką uprawiania ogródka, codziennie posyłała do mieszkania Leishy bukiet wyhodowanych przez siebie kwiatów, wydając na to nieprzytomne, według Jordana, sumy.A same kwiaty to były najzwyklejsze w świecie ogrodowe byliny: floksy, słoneczniki, liliowce i nagietki, jakie Leisha mogłaby równie dobrze kupić za kilka dolarów na ulicach Chicago.- Czy ciocia Leisha nie woli przypadkiem egzotycznych szklarniowców? - zapytał kiedyś Jordan.- Woli - odparła z uśmiechem jego matka.Leisha zawsze przywoziła Jordanowi i jego siostrze, Moirze, fantastyczne prezenty: młodzieżowe zestawy elektroniczne, teleskopy, sieciowe gry giełdowe.Alice zawsze sprawiała wrażenie, że jest uszczęśliwiona prezentami na równi z dziećmi.Niemniej kiedy Leisha zaczynała pokazywać siostrzeńcom jak z nich korzystać - jak nastawiać azymut i ostrość w teleskopie, jak rysować japońskie literki na papierze ryżowym - Alice zawsze wychodziła z pokoju.Po jakimś czasie Jordan zaczynał niekiedy żałować, że nie wychodzi i Leisha, że nie zostawi ich w spokoju, żeby mogli przeczytać instrukcję obsługi.Leisha tłumaczyła zbyt szybko, zbyt długo, zbyt zawile i denerwowała się, kiedy Jordan z Moirą nie byli w stanie od razu wszystkiego zapamiętać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl