, Masterton Graham Glod 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wie pan, jacy są ludzie, jak łatwo o panikę.Nie możemy przecież stanąć w obliczu narodowego głodu.Przez długą chwilę prezydent stał w milczeniu za swoim biurkiem, po czym powiedział:- Jesteś pewien tego, co mówisz, Alan? Czy nie masz żadnych skrytych motywów, żeby ukrywać rzeczywistą grozę sytuacji?Alan Hedges łypnął na niego okiem.- Ukrytych motywów, sir?Prezydent posłał mu szybki, pozbawiony humoru uśmiech.- Chcę, żeby Departament Rolnictwa miał przez cały czas aktualny obraz sytuacji, godzina po godzinie, senatorze.Ży­czę sobie codziennych raportów, w tym informacji o ewentu­alnych nowych ogniskach choroby.Życzę sobie regularnych, aktualnych ocen co do tego, na jaką produkcję w tym roku możemy liczyć.Powołam również specjalny zespół, który oce­ni, jak wielkie są faktyczne rezerwy zbóż oraz mrożonek, konserw i suszonej żywności.Czy wiesz, że na Kanadę spadło to samo nieszczęście?- Tak, sir.Czytałem raporty ich ludzi z Winnipeg.- Dobrze.Życzę sobie, żebyście wymieniali pomiędzy sobą wszystkie materiały badawcze, a poza tym po prostu uważnie śledźcie, co oni robią.- W porządku, panie prezydencie.Czy to wszystko?- Niezupełnie, Alan.Wezwałem cię tutaj między innymi dlatego, że te ewentualne poważne braki żywności stworzą bardzo zagmatwaną i delikatną sytuację.Na wstępie muszę cię jednak uprzedzić, że jeśli chociaż słówko z tego, co teraz powiem, przedostanie się poza ściany tego gabinetu, konse­kwencje będą straszliwe i nieodwracalne.Alan Hedges milczał.Zdjął jedynie okulary i wyprostował się sztywno w fotelu.- Jest częścią obowiązków prezydenta postępować w ten sposób, aby sprostać każdej sytuacji, aby w porę przygotować się do tego, co jeszcze nie nastąpiło, ale co może nastąpić -zaczął prezydent.- Z tego, co mi dzisiaj powiedziałeś, wyni­ka, iż nie powinniśmy mieć kłopotów z zaopatrzeniem, pod warunkiem że wszyscy będziemy trzymać głowy na karku.Zamierzam więc jeszcze dziś wieczorem zażądać dla siebie kilkunastu minut czasu antenowego w telewizji i ogłosić na­rodowi to, co zasugerowałeś: że nie ma powodu do obaw, przynajmniej w dającym się przewidzieć czasie.Chcę jednak, żebyś wykonał pewne zadanie, które przed tobą postawię, i to wykonał je w absolutnej tajemnicy.Jeśli sprawy potoczą się źle - kontynuował - i nadejdą rzeczywiste i poważne kłopoty z żywnością, chciałbym, aby centrum administracyjne nasze­go kraju było mimo wszystko dobrze zaopatrzone i aby tutaj głód w żadnym wypadku nie groził.Chcę, żebyś w ciągu naj­bliższych dwóch tygodni sprowadził do Waszyngtonu tyle konserwowanej i mrożonej żywności, ile potrzeba, żeby naj­ważniejsi ludzie ze wszystkich ministerstw oraz z Kongresu mieli zapewnione właściwe odżywianie przez co najmniej sześć miesięcy.Nie wspominam o Białym Domu, bo to chyba spra­wa oczywista.Całą akcję musisz przeprowadzić bardzo umie­jętnie i dyskretnie, stosując różne środki transportu: koleje, samoloty, statki, ciężarówki.Jeśli ktokolwiek będzie się inte­resował, w jakim celu transporty te kierowane są do Wa­szyngtonu, może uzyskać tylko jedną odpowiedź: na federalne testy jakościowe.- Czy otrzymam polecenie na piśmie? - zapytał cicho Alan Hedges.Prezydent popatrzył na niego wzrokiem nie wyrażającym żadnego uczucia.- Nie.Muszą ci wystarczyć moje słowa.W ten sam sposób zresztą Hoover otrzymywał od Roosevelta polecenia w spra­wie zakładania podsłuchu.- Czy uważa pan, że celowo lekceważę zagrożenia, jakie niesie ze sobą choroba plonów, z którą mamy do czynienia?Prezydent uniósł głowę i skierował wzrok na sufit w geście, który mógł znaczyć wszystko: “wierzę ci”, “nie wierzę ci”, “jakie to ma znaczenie?”- Pozwól, że przedstawię ci sytuację w ten sposób, Alan.Jeśli nasz naród będzie odczuwał niedostatek żywności, mnie potrzebny będzie aktywny, żwawy i zdrowy aparat rządowy.To wszystko, co mam ci na ten temat do powiedzenia.- Dobrze, panie prezydencie - powiedział Alan Hedges, wstając z krzesła.- Skoro dyrekcja tego teatru życzy sobie, żeby tak się stało, tak właśnie się stanie.W South Burlington Ed pokazywał Delii McIntosh zgniłą pszenicę.Kiedy powracali do domu, było już prawie ciemno i światła jeepa wyłaniały z szarości zgniłe, czarne kłosy, spra­wiające niesamowite wrażenie.- Zauważyłaś to? - Ed wskazał na światła samochodu.-Ani jednej ćmy.Della popatrzyła na niego.- Uważasz, że wirus je również zabił?- To całkiem możliwe [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl