,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ode mnie?! O czym ty, do cholery, mówisz?- Chyba nie sądzisz, że ci z Kelvin-Castner rzeczywiście skierują swoje badania na odnalezienie antidotum, co? Spodziewają się, że wirus nie przeniknie do enklaw, bo wiedzą, że musiała go stworzyć jakaś grupa Wołów.W celu zniwelowania politycznego lub fizycznego zagrożenia ze strony Amatorów, i to bez paprania się mokrą robotą.Jeśli nie przypilnujesz warunków kontraktu, K-C popędzi z rykiem w kierunku zastosowań komercyjnych, a twoje antidotum będzie musiało długo poczekać.- Codzienne sprawozdania z laboratoriów.- Były przez ciebie bardzo szczegółowo sprawdzane, nieprawdaż? Gówno prawda.Ledwie rzuciłeś na nie okiem.Milczał, próbując przełknąć tę pigułkę.- Ja się im przyjrzałam - mówiła dalej Vicki - chociaż niewiele mi to dało.Nie mam odpowiedniego przygotowania, dla mnie to tylko rzędy wykresów, plątanina równań i modele niepojętych substancji.Jackson, będziesz musiał zamieszkać na najwyższym piętrze Kelvin-Castner, jeśli rzeczywiście zależy ci na tym antidotum.Właśnie ty.- A Theresa.?- Już zdrowieje.Dirk, Billy i Shockey - nie.W końcu - wzniosła dłonie w błagalnym, pokornym geście, jakiego Jackson nigdy dotąd u niej nie widział i o jaki nigdy by jej nie podejrzewał - w końcu jesteś lekarzem, prawda?- Nie jestem naukowcem!- Teraz już tak - odparowała.A potem zupełnie nieoczekiwanie uśmiechnęła się.- Witamy na kolejnym szczeblu indywidualnego rozwoju.To były całe tygodnie sprawozdań.Codziennie rosła liczba pracujących uczonych - począwszy od siedemnastu wzrosła do niewiarygodnej wprost liczby dwustu czterdziestu jeden, rozrzuconych po różnych placówkach w całym kraju.Wszyscy wysyłali Jacksonowi kopie ze wszystkiego: wszystkie protokoły z konferencji, wszystkie procedury, wszystkie spekulacje, wszystkie wersje wszystkich elektronicznych modeli.Różne warianty tempa absorbcji, biodostępność, wiązania białkowe, mechanizmy działania różnych podtypów receptorów, wzory nerwów odprowadzających, modele Meldruma, jonizacja ganglionowa, syntezy białkowe w rybosomach, wskaźniki tempa oddziaływania czyściciela komórek - nikt nigdy nie byłby w stanie przebrnąć przez to wszystko.Po kilku próbach Jackson zaczął podejrzewać, że o to właśnie chodziło.Zaczął także podejrzewać, że część tego, co mu tu przysyłają, to zwyczajna lipa.Ale brakowało mu czasu, specjalistycznej wiedzy, a także i cierpliwości, żeby określić dokładniej, która to część.Siedząc w gabinecie przy terminalu i przeglądając sterty wydruków, zorientował się, że jedyny sposób na to, żeby się w tym wszystkim połapać, to napisać specjalne programy selekcjonujące, które wyszukałyby charakterystyczne wzory i specyficzne linie przebiegu badań.Albo potencjalnych badań.Albo kierunki, w jakim te potencjalne badania mogłyby pójść.Takich programów nie ma na rynku.A Jackson, nie będąc softwerowym ekspertem, nie potrafił ich napisać.Nie mówiąc już o wyszperaniu tych raportów, których, jak podejrzewał, z Kelvin-Castner mu nie przysyłają.- Poślij po Lizzie - polecił Vicki znużonym głosem.- Lizzie?! Ona nic nie wie o badaniu procesów chemicznych w mózgu.- No cóż, ja też nie.A w każdym razie nie dosyć.Zadzwoń do niej i powiedz, że zaraz wysyłam po nią helikopter.Będzie musiała pomóc mi napisać wyspecjalizowany program selekcjonujący.Jeśli tego nie potrafi, może przynajmniej przeszperać zamknięte archiwa K-C.Bóg mi świadkiem, że na tym zna się dostatecznie dobrze.Nie chcę wprowadzać w to wszystko szperacza z zewnątrz, który mógłby odsprzedać komuś nasze informacje.W każdym razie jeszcze nie teraz.Vicki zaświeciły się oczy.- W porządku.Skoro już jesteśmy przy temacie informacji, Jones twierdzi, że Cazie leci tu, żeby się z tobą zobaczyć.Jackson podniósł wzrok znad stert wydruków, piętrzących się na całym jego antycznym biurku w stylu aubusson.Twarz Vickie przybrała ostrożny wyraz neutralności.Znów poczuł dookoła siebie jej ręce - cieple, solidne - tam, koło tarasowej barierki.Może pomoc Lizzie to nie jedyne wyjście z tej sytuacji.- Cazie - powtórzył cicho.- Bywała tu regularnie, prawda? Widywać Theresę.- Tym razem chce się widzieć z tobą.- Skąd wiesz?Vicki uśmiechnęła się z przekąsem.- Wiem.I zaraz zjawiła się Cazie, wpakowała mu się do gabinetu jak do swojego, z szelestem niebieskiej sukni i rozwianymi loczkami.Jej żywiołowość zdawała się rozpalać cały ten pokój, tworzyć niebezpieczną poświatę, która, jak się zdawało, zdolna była strawić nawet niekonsumowalny plastik wydruków.Cazie obrzuciła go wściekłym spojrzeniem.- Jack! Gdybym mogła widzieć cię samego.- Tylko gdybyś zaczęła widzieć kogoś jeszcze poza sobą - mruknęła Vicki i wyszła.Jackson wstał, żeby zyskać choćby tę kruchą przewagę wzrostu.- Jak się miewasz, Jack?- W porządku.- Czekał.Tym razem to już będzie koniec.Definitywny.Zastanawiał się, czy Cazie zdaje sobie z tego sprawę.- A Tessie?- Zdrowieje ściśle według rozkładu.Uśmiech Cazie był jak najszczerszy.- Tak się cieszę! Nasza Tessie [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|