,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Niech pan każe opuścić skrzyżowanie! Mieliśmy już dosyć strat.- Świnia - powiedział Hinrichsen głucho.- Nikczemna świnia.Każe nam tutaj krwawić, a sam ucieka.- Drżącymi bezradnie rękami chwycił Ascha za pierś.- Podporuczniku - zawołał - to przecież nie może być prawdą!- To jest prawdą! Kazał żołnierzom krwawić, aby sam mógł zwiać.Ale nie wymknie się.Nie pozwolę, żeby się wymknął.Odnajdę go! A wtedy jednego z nas diabli wezmą.W takim okresie jak ten - ryczał Schulz przejmującym głosem koszarowego zupaka - który jest okresem wielkim i decydującym, musimy okazać się godnymi ofiar poniesionych dla Wielkich Niemiec!Opuścił nieco kartkę, z której te słowa odczytał, podniósł swój kanciasty łeb, aby jeszcze raz zlustrować żołnierzy ustawionych przed nim w szeregu.Gapiła się na niego szara, bezosobowa masa; nie można powiedzieć, żeby płynęła od niej zbyt zdecydowana gotowość służenia ojczyźnie.Nie odczuwało się nawet bezwarunkowego respektu należnego przełożonym.To zwłaszcza zasmucało Schulza.- Walka nasza - czytał dalej, przy czym jego oczy dzika lśniły melancholijnie - jest walką ogromną, niepowtarzalną i ponad wszelką wątpliwość wzniosłą.O tym powinien pamiętać każdy, którego przeznaczenie wybrało, by stał na straży ukochanej ojczyzny w jej najcięższej godzinie.Schulz znowu zadarł głowę, tym razem z mniejszą pewnością siebie niż poprzednio, spojrzał ponad udeptany żwir dziedzińca koszarowego ku żołnierzom, którzy po okresie wyszkolenia stanęli w szeregu, by dowódca, obecnie on, Schulz, pożegnał ich tak, jak tego wymagały przepisy służbowe i zgodnie z potrzebą ich serc.Chwilę tę jednak Schulz wyobrażał sobie bardziej wzniosie, bardziej uroczyście, bardziej związaną ze sprawami o nieprzemijającej wartości.Krótko mówiąc: bardziej po żołniersku.Miał jednak wrażenie, jak gdyby mówił do ściany.- Nasza ukochana niemiecka ojczyzna - obwieszczał zaczerpnąwszy głęboko powietrza - jest krajem, który od wieków ukazywał światu najlepszych żołnierzy i którego na polu walki nikt nigdy jeszcze nie zwyciężył.Możemy być z tego nieskończenie dumni.Ale nakłada to na nas ów święty obowiązek, od którego nikt uchylić się nie może, od którego uchylić się nie wolno.Schulz, owiany uroczystością chwili, uważał, że są to słowa wielkie i pełne niezwykłej wagi.Dlaczego jednak nie zapalały?Spojrzał, tym razem z przenikliwą ostrością, na żołnierzy i ku swemu ogromnemu zdumieniu stwierdził, że na niego nie patrzą.Nie wisieli, jak należało się tego spodziewać, jak było w zwyczaju i, stosownie do przepisów, na jego wargach.Patrzyli poprzez niego! Byli to, jak stwierdził, do głębi wstrząśnięty w swej męskości, starzy, zmęczeni, spróchniali wojacy z zapiecka.Nie było w nich ani odrobiny zacięcia; prawdopodobnie długoletnie życie rodzinne tak na nich wpłynęło.Stan cywilny tkwi w ich krwi jak choroba weneryczna.- A więc - czytał bez skupienia, wstrząśnięty, oburzony i pełen pogardy - będziemy dzierżyć wysoko nasz sztandar i kroczyć za nim, dopóki pozostanie w nas choćby kropla poczucia honoru.Ostateczne zwycięstwo będzie wtedy nasze, bo naszym być musi!Większość żołnierzy, tworząca szarą, głuchą, obojętną masę, patrzyła nieruchomo w przestrzeń.Jedynie z tyłu, na lewym skrzydle stało kilku uczniaków w mundurach, których oczy utkwione w pana kapitana lśniły oddaniem i wiarą.Ujrzawszy ich i uświadomiwszy sobie, jaką przedstawiają wartość, Schulz znowu nabrał odrobinę otuchy."Ci jeszcze nie ześwinieli - pomyślał - są surowym materiałem, głupim, ale chętnym.To nasza młodzież niemiecka, z której można by zrobić żołnierzy, i to dobrych, gdyby się tylko miało na to czas.Czy ma się jednak czas? Dawniej robiło się z cywilów żołnierzy w ciągu trzech miesięcy.Dziś trzeba tych żołnierzy produkować w ciągu parszywych trzech, czterech tygodni, i z kim ma się do czynienia? Z podstarzałymi ofermami albo z tymi młodymi chłopakami, w oczach których lśni wprawdzie entuzjazm, którym jednak brak żołnierskiego szlifu."Niezadowolony z miernego entuzjazmu i zasmucony widokiem cennego materiału, którego nie można wykorzystać, Schulz złożył kartkę pozostawioną mu wspaniałomyślnie przez spragnionego wypoczynku dowódcę."Co za gadanina - myślał Schulz.- Ten się znowu wykpił biadoleniem.Chociaż właściwie to brzmi wcale nieźle, jakoś w duchu niemieckim, nawet bardzo niemieckim.Ale teraz można Niemiec szukać z latarnią w ręku.A ci umundurowani uczniacy i tak nie okraszą już tej kaszy".Pan kapitan, wściekły z powodu generalnej klapy, wezwał, nie bez pompy, zgromadzonych żołnierzy do wzniesienia trzykrotnego hura! Na część ukochanego führera, na część narodu i Rzeszy! Hura, hura, hura! Potem pan kapitan się ulotnił.W głębi swego żołnierskiego serca był rad, że nie musi już oglądać tych bezmyślnych półżołnierzy, którzy teraz zostaną podrzuceni jakiejś walczącej jednostce [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|