,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie udał się te\ do kaplicy, bo nie ma tam do niej \adnych drzwi.Z gabinetumo\na wyjść na dwór, ale te drzwi były zamknięte i zaryglowane od środka.No togdzie się podział, fajansiarzu? Gdzie się podział?Jack wiedział, ale mógł jedynie popatrzyć w milczeniu na Rudolpha.- Myślę, \e to diabeł z piekła rodem i zjechał na dół jakąś cholerną windą,\eby się zameldować w swojej kwaterze - powiedział Rudolph.- Chciałbym cipomóc, lecz nie mogę.W całym Forcie Knox nie ma dość forsy, \ebym się naraziłCzarusiowi Sunlightowi.Idz ju\ sobie, dobrze? Mo\e nikt nie zauwa\y, \e ciębrakuje.Nieobecność Jacka została jednak oczywiście dostrze\ona.Gdy wychodziłprzez wahadłowe drzwi, Warwick podkradł się do niego z tyłu i rąbnął go w krzy\dłońmi zło\onymi w jedną gigantyczną pięść.Gdy Jack zatoczył się w stronęopustoszałej kafeterii, jak diabełek z pudełka wyłonił się znikąd Casey i podstawił munogę.Jack potknął się, zaplątał we własne stopy i runął pomiędzy ciasno stojącekrzesła.Zdołał się podzwignąć, tłumiąc łzy wściekłości i wstydu.- Nie powinieneś tak się grzebać z odnoszeniem naczyń, glucie - powiedziałCasey.- Mo\e ci się stać krzywda.- No! - Warwick się uśmiechnął.- Wyłaz na górę.Cię\arówki ju\ czekają.4O czwartej nad ranem następnego dnia Jacka znowu obudzono i sprowadzonodo gabinetu Sunlighta Gardenera.Wielebny podniósł głowę znad Biblii, jakby był zaskoczony jego widokiem.- Gotowy do spowiedzi, Jacku Parkerze?- Nie mam nic.Znowu zapalniczka.Ogienek, tańczący zaledwie cal od czubka jego nosa.- Przyznaj się.Gdzie się spotkaliśmy? - Płomień zatańczył jeszcze bli\ej.-Zamierzam to z ciebie wydostać, Jack.Gdzie? Gdzie?- Na Saturnie! - krzyknął Jack; nic innego nie przychodziło mu do głowy.- NaUranie! Merkurym! Gdzieś w pasie asteroid! Na Io! Ganimedzie! Dej.Gęsty, ołowiany ból nie do zniesienia eksplodował w jego podbrzuszu, gdyHector Bast sięgnął mu pomiędzy nogi i ścisnął jądra.- Proszę - powiedział Bast z pogodnym uśmiechem.- Nale\ało ci się,piekielny szyderco.Jack zwalił się ze szlochem na podłogę.Sunlight Gardener pochylił się powoli z cierpliwym, niemal nabo\nymwyrazem twarzy.- Następnym razem czeka to twojego przyjaciela - poinformował łaskawiewielebny.- Jeśli o niego chodzi, nie będę się wahał.Zastanów się nad tym dojutrzejszej nocy, Jack.Jutrzejszej nocy ju\ nas tu nie będzie, postanowił Jack.Skoro zostawały imtylko Terytoria, musiały wystarczyć.jeśli tylko raz jeszcze zdoła dostać się do nichz Wilkiem.Rozdział dwudziesty piąty - Jack i Wilk idą do piekła1Musieli przeskoczyć z parteru.Jack wolał się nie zastanawiać nad tym, czy imsię to w ogóle uda.Prościej byłoby próbować w ich pokoju, ale \ałosna izdebkaznajdowała się na drugim piętrze - czterdzieści stóp nad ziemią.Jack nie wiedział, jakdokładnie geografia i topografia Terytoriów odpowiada stanowi Indiana, lecz niezamierzał ryzykować, \e obaj połamią karki.Wytłumaczył Wilkowi, co ich czeka.- Zrozumiałeś?- Tak - odrzekł niemrawo Wilk.- Tak czy inaczej, powtórz, stary.- Po śniadaniu idę do łazienki po drugiej stronie świetlicy.Je\eli nikt niezauwa\y, \e mnie nie ma, wejdziesz za mną.I wrócimy do Terytoriów.Zgadza się,Jack?- Zgadza się - odparł Jack.Poło\ył dłoń na ramieniu przyjaciela i je ścisnął.Wilk uśmiechnął się słabo.Jack zawahał się i dodał: - Przepraszam, \e cię w towciągnąłem.To wszystko moja wina.- Nie, Jack - odparł spokojnie Wilk.- Spróbujemy.Mo\e.Ulotny, smutny uśmiech zamajaczył na chwilę w jego oczach.- Tak - powiedział Jack.- Mo\e.2Jack za bardzo się bał i był zbyt podniecony, \eby mieć ochotę na śniadanie,ale doszedł do wniosku, \e jeśli nie zje, mo\e to zwrócić uwagę.Opychał się więcjajkami i ziemniakami, które smakowały jak trociny.Zdołał nawet wmusić w siebietłusty kawałek boczku.Pogoda się wreszcie wyklarowała.Ubiegłej nocy był przymrozek; kamienie naDalekim Polu na pewno przypominały tego ranka bryły łupku, zanurzone wstwardniałym plastiku.Nale\ało odnieść talerze do kuchni [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|