, King Stephen Christine 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podejrzewam, że gdyby tak było, wszyscy prędzej czy później wylądowaliby u czubków.LeBay stał na swoim łysiejącym trawniku niedaleko miejsca, w którym w ziemię wsiąkła wielka kałuża oleju, wyciągnął ogromną chustkę, jakich zwykle używają starzy ludzie, opuścił głowę i ocierał nią oczy.Łzy błyszczały na jego policzkach jak plamy jakiejś tłustej mazi, a jabłko Adama wędrowało szybko w górę i w dół.Odwróciłem głowę, żeby na to nie patrzeć, i przypadkowo spo­jrzałem prosto na szeroko otwarty garaż.Przedtem wydał mi się wypełniony po brzegi - między innymi rupieciami zgromadzonymi przy ścianach, ale przede wszystkim tym wielkim starym samochodem o podwójnych reflektorach, popękanej przedniej szybie i gigantycznej masce.Teraz narzędzia i inne przedmioty tylko podkreślały pustkę.Garaż przypominał rozdziawione bezzębne usta.Ten widok był niemal tak okropny, jak poprzedni, lecz kiedy spojrzałem ponownie na LeBaya, stary drań prawie zdążył się już opanować.Przestał płakać i wepchnął chustkę do tylnej kieszeni spodni, ale jego twarz nadal była ponura.Bardzo ponura.- No i tak to wygląda, synu - wychrypiał.- Pozbyłem się jej.- Panie LeBay - odparłem - żałuję, że mój przyjaciel nie może powiedzieć tego samego.Gdyby pan wiedział, co się działo w jego domu z powodu tego przerdzewiałego wraka.- Zjeżdża] stąd - powiedział.- Beczysz jak cholerna owca.Tylko głupie bee-bee-bee, i nic więcej.Twój kumpel wie dużo więcej od ciebie.Jedź za nim i zobacz, czy nie trzeba mu pomóc.Ruszyłem przez trawnik w kierunku samochodu.Nie miałem najmniejszej ochoty przebywać dłużej w towarzystwie LeBaya.- Tylko bee-bee-bee! - krzyknął za mną jędzowatym tonem.Przypomniało mi to starą piosenkę Youngbloods: “Znam tylko jedną nutę i gram ją co minutę”.- Nie jesteś nawet w połowie tak mądry, jak ci się wydaje!Wsiadłem do samochodu i odjechałem.Obejrzałem się za siebie tylko raz, skręcając w Martin Street, i zobaczyłem go stojącego w dalszym ciągu na trawniku z łysiejącą głową błyszczącą w promie­niach słońca.Jak się okazało, miał całkowitą rację.Nie byłem nawet w połowie tak mądry, jak mi się wydawało.5.Jak zajechaliśmy do DarnellaKupiłem stare kombi, klawą maszynę,Na pewno żadne cudo,Ale wygląda mi na sprytną, pojętną dziecinę.Jan i DeanPojechałem Martin Street do Walnut Street i skręci­łem w prawo, w kierunku Basin Drive.Dogonienie Arniego nie zajęło mi dużo czasu.Christine stała przy krawężniku z podniesioną maską, a o jej pogięty tylny zderzak opierał się podnośnik sprawiający wrażenie, jakby używano go do obsługi serwisowej pierwszych pionier­skich wozów zmierzających na Zachód.W prawej tylnej oponie nie było powietrza.Zdążyłem zatrzymać samochód i wysiąść, kiedy z najbliższego domu wyszła młoda kobieta i ruszyła w naszą stronę, lawirując wśród bogatej kolekcji szkaradzieństw ustawionych na trawniku.(Dwa różowe flamingi, cztery czy pięć kamiennych kaczuszek podążających rządkiem za wielką kamienną kaczką i plastikowa sadzawka obrośnięta plastikowymi kwiatami).Kobieta sprawiała wrażenie, jakby pilnie potrzebowała konsultacji z najbliższym Kółkiem Samoodchudzania.- Nie możecie tu stać tym rupieciem - powiedziała żując zawzięcie gumę.- Chyba rozumiecie, że coś takiego nie może stać mi przed domem?- Proszę pani, po prostu złapałem gumę - odparł Arnie.- Odjadę natychmiast, jak tylko.- Chyba rozumiecie, że coś takiego nie może stać mi przed domem - powtórzyła dokładnie tym samym tonem.- Mój mąż niedługo wróci z pracy.On też nie chce mieć żadnego złomu przed domem.- To nie jest złom - powiedział Arnie takim tonem, że kobieta cofnęła się o krok.- Nie powinieneś tak do mnie mówić, synu - oznajmiła wyniośle otyła królowa.- Mój stary łatwo się wścieka.- Niech no pani posłucha.- zaczął Arnie tym samym groźnym, bezbarwnym głosem, jakim rozmawiał poprzedniego dnia z Michaelem i Reginą.Położyłem mu rękę na ramieniu.Miał już wystarczająco dużo kłopotów.- Oczywiście, proszę pani - powiedziałem.- Znikniemy stąd tak szybko, że będzie się to pani wydawało złudzeniem.- I dobrze.- Wskazała kciukiem mojego dustera.- A twój wóz stoi na moim podjeździe.Przyglądała się, jak go cofam, po czym pożeglowała do domu, w którego drzwiach stało dwoje dzieci, chłopiec i dziewczynka.Oni również nie należeli do najszczuplejszych, a każde zajadało właśnie wysokokalorycznego batona.- Co siem stało, musiu? - zapytał chłopczyk.- Co to za pana ten mochód?- Zamknij się! - warknęła królowa tanecznego kroku i we­pchnęła dzieciaki do środka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl