,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ostatni Jezdzcy zniknęli w jasnoszmaragdowej pianie.Kyle zadrżał i odwrócił się mimowoli.- Co takiego zrobiłeś?Renegat zmarszczył brwi.Jego jasne oczy wpatrywały się w fale.Otarł mokrą twarz, apotem machnął ręką, jakby odrzucał coś od siebie.- Powiedzmy tylko, że to rozwścieczyło Korelrijczyków jak nic do tej pory, a dowództwokazało mnie aresztować.Popełniłem błąd.yle oceniłem sytuację i w rezultacie mnóstwo ludziniepotrzebnie zginęło.- Przykro mi.- Ehe, mnie też było przykro.Ale jakoś się z tym pogodziłem.Teraz jestem po prostuwkurzony.Uśmiechnął się ironicznie.Jego oczy błyszczały jak lód pokrywający górskie szczyty wpółnocnej części ojczyzny Kyle'a.Albo jak zbroje Jezdzców.Chłopak poczuł, że jego twarz robi się ciepła, choć dął lodowaty wiatr.Nie chciał słuchaćwyznań.Nie tego człowieka.Człowieka z kompanii, którą poprzysiągł.Niech go szlag!- Lepiej zejdę na dół.Przez tych cholernych Jezdzców będę musiał wszystko oliwić nanowo.Kyle milczał.Bał się tego, co mógłby powiedzieć.Kiedy się obejrzał, renegata już niebyło.Zapadał zmierzch.Na zachmurzonym horyzoncie od zachodu pojawiła się różowo-pomarańczowa łuna.Fale były teraz mniejsze, a wiatr słabł.Pustułka iObieżyświat - ledwiewidoczna plama na północy - zawracały ku południowi.Kyle pozostał na pokładzie, mimo żewiatr nadal wbijał mu w plecy lodowe ostrza.Od panującego pod pokładem zaduchu robiłomu się niedobrze.Na rufie widział płomień fajki.Stary sabotażysta, Przechył, siedział tamowinięty w derkę.Chłopak ruszył w jego stronę, cały czas trzymając się sztormlin.Przechył przyjrzał się fajce, nabił ją kciukiem i wsadził z powrotem do ust.- Uspokój się, chłopcze.Jesteś w domu.- W domu? - Oczywiście! Jesteś teraz Gwardzistą, synu.- Naprawdę?- Ehe.Sam odebrałem twoją przysięgę.- A co z tobą? Gdzie jest twój dom? Przechył żachnął się niecierpliwie.- Domem żołnierza jest jego kompania, chłopcze.Powinieneś już o tym wiedzieć.Pewnie, że zawsze będą nam towarzyszyły słodkie jak miód wspomnienia miejsc, któreopuściliśmy, ale co by się stało, gdybyśmy tam wrócili, hej? - Sabotażysta nie czekał naodpowiedz.- Dowiedzielibyśmy się czegoś, o czym wcale nie chcemy wiedzieć.Tego, że tojuż nie jest nasz dom.Nikt tam nas nie poznaje.Jesteśmy obcy.Nikt nas nie rozumie.Pojakimś czasie uświadamiamy sobie, że popełniliśmy błąd.Nie ma powrotu.Przechyłwestchnął, szczelniej owijając się derką.- Nie, dla tych z nas, którzy wybrali zajęcie żołnierza, domem jest Gwardia, brygada, czyw czym tam służymy.Nie mamy innego.Są tacy, którzy wyśmialiby moje słowa, twierdząc,że to tylko sentymentalne gadanie i słyszeli to.wszystko już mnóstwo razy, ale dla nas topozostaje prawdą, tak?Kyle nie mógł powstrzymać uśmiechu na myśl o drogim dla sabotażysty przekonaniu, żewszyscy w Gwardii są braćmi i siostrami.- Pewnie masz rację.- Spojrzał na starego weterana z jego przekrwionymi oczyma,upstrzoną siwizną brodą i ogorzałą od słońca twarzą.- Długo służysz w Gwardii? Przechyłuśmiechnął się szeroko.- Widziałem już sto sześćdziesiąt lat wojny, wszystkie pod dowództwem diuka, aprzedtem jego ojca i dziadka.Kyle wybałuszył oczy.Nie był w stanie zaczerpnąć tchu.-Jesteś Zaprzysiężonym?- Ehe.- Zaciągnął się mocno.- Szkoda, że cię przy tym nie było, chłopcze.Tegowieczoru pod czyste niebo uniosło się może z sześćset mieczy i tyle samo głosów przemówiłojak jeden.Zlubowaliśmy wieczną wierność i służbę naszemu diukowi, dopóki będzie żył, aimperium będzie istniało.On nadal gdzieś żyje.-Sabotażysta przyjrzał się fajce i z powrotemwepchnął ją do kącika ust.- Diuk był wodzem godnym naszej służby.No wiesz, na pewienczas udało się nam ich powstrzymać.Tylko nam jednym.Oprawca stoczyłz Dassemem,Mieczem Imperium, nierozstrzygniętą walkę.Ale ten wysiłek nas złamał.Byliśmy zmęczeni,tak bardzo zmęczeni.Wkrótce potem diuk zniknął.Podzieliliśmy się na kompanie i każda znich poszła swoją drogą.- A teraz wasze wędrówki się skończyły - stwierdził Kylenerwowym tonem.Czuł płonący w piersi gniew.- W takim razie po co to wszystko? Po cokontrakty? Po co przybyliście do Baelu? Na.Ostrogę? - Ehe, Diaspora się skończyła -potwierdził z westchnieniem Przechył.- Wracamy odzyskać nasze ziemie.Ale to nie byłyzwykłe wędrówki.Szukaliśmy diuka.My go nie znalezliśmy, ale może jakaś inna kompania.nie wiem.Przez pewien czas siedzieli obok siebie w milczeniu.Kurzańscy marynarze rozwijaliżagle.Wreszcie węgielki w fajce sabotażysty się dopaliły.Przechył wstał.- Nie wiem, jak tobie, ale mnie przemarzła dupa.Otulił się szczelniej derką i zszedł podpokład.Kyle ostał tam jeszcze przez chwilę.Patrzył na fale, ale właściwie ich nie widział [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|