, Grisham John Obronca ulicy 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Według obszernego spisu najemców lokali, wiszącego w atrium, wszyscy trzej urzędowali na pięćdziesiątym pierwszym piętrze.Na chybił trafił wybrałem niejakiego Dicka Heile’ego.Z gromadą ludzi spieszących do pracy na dziewiątą wjecha­łem na pięćdziesiąte pierwsze piętro.Kiedy tylko wysiadłem z windy, znalazłem się w dobrze mi znanym otoczeniu - marmury, mosiężne okucia, orzechowe meble, przyćmione światło, eleganckie dywany.Idąc powoli w stronę stanowiska recepcyjnego, rozejrzałem się ukradkiem za poczekalnią, ale nigdzie jej nie dostrzegłem.Recepcjonistka pełniła jednocześnie rolę telefonistki, miała na głowie słuchawki z mikrofonem.Zrobiłem zbolałą minę i przystanąłem przed kontuarem.- Słucham pana - odezwała się z przymilnym uśmiechem, przełączywszy jakąś rozmowę.Zagryzłem zęby, z sykiem wciągnąłem przez nie powietrze i jęknąłem:- Jestem umówiony.ach.na dziewiątą z panem Dickiem Heile’em, ale.bardzo źle się poczułem.Chyba coś mi zaszkodziło.Czy mógłbym skorzystać z toalety?Przycisnąłem ręce do brzucha i lekko ugiąłem nogi w ko­lanach, starając się sprawiać takie wrażenie, jakbym rzeczywiś­cie za chwilę miał zwymiotować na biurko.Uśmiech natychmiast zniknął z jej twarzy.Poderwała się z miejsca i wskazując ręką, powiedziała szybko:- Zaraz za rogiem, po prawej.Zgięty wpół, ruszyłem w tamtym kierunku.Jęknąłem cicho, chcąc zrobić jeszcze większe wrażenie, po czym mruknąłem przez ramię:- Dziękuję.- Może dać panu jakieś proszki? - bąknęła niepewnie.Energicznie pokręciłem głową, zbyt schorowany, by wydusić choć jedno słowo więcej.Za zakrętem korytarza dałem nura do męskiej toalety, zamknąłem się w kabinie i postanowiłem odczekać parę minut.Odbierała tyle telefonów, że musiała szybko o mnie zapo­mnieć.Byłem ubrany elegancko, jak adwokat ze znanej kancelarii, toteż nie powinienem budzić specjalnych podejrzeń.Po dziesięciu minutach wyszedłem śmiało z toalety i ruszy­łem dalej korytarzem.Z pierwszego pustego biurka zwędziłem parę czystych kartek i zacząłem po drodze coś na nich zapisywać, jakbym załatwiał niezwykle ważną sprawę.Ukradkiem odczytywałem wszystkie nazwiska na tabliczkach - na drzwiach, przy biurkach, na identyfikatorach przypiętych do piersi zapracowanych sekretarek.Przelotnie zerkałem na siwowłosych mężczyzn w koszulach z krótkimi rękawami i na młodszych, w garniturach i krawatach, rozmawiających przez telefony komórkowe, nawet na maszynistki zaciekle bębniące w klawisze.Jakże świetnie to wszystko znałem!Palma miał teraz własny gabinet, co prawda jeszcze bez tabliczki z nazwiskiem, ale dostrzegłem go przez uchylone drzwi.Bez namysłu wskoczyłem do środka i zatrzasnąłem je za sobą.- Co jest, do cholery?! - rzucił ze złością.- Witaj, Hectorze.Nie musiał się mnie bać, co najwyżej obudziłem w nim przykre wspomnienia.Oparł obie dłonie o kant biurka i uśmiech­nął się przyjaźnie.- A niech to.- mruknął.- Jak się żyje w Chicago? - zapytałem, podchodząc bliżej.- Co ty tu robisz? - rzekł z niedowierzaniem w głosie.- Mógłbym ci zadać to samo pytanie.- Pracuję - odparł, przekrzywiając głowę.Został ukryty sto pięćdziesiąt metrów nad poziomem gruntu, w niewielkim gabinecie bez tabliczki na drzwiach, w bez­piecznym otoczeniu nadzwyczaj ważnych osobistości, a mimo to odnalazł go jedyny człowiek na świecie, przed którym szukał schronienia.- Jak mnie znalazłeś? - spytał.- To wcale nie było trudne, Hectorze.Jestem teraz obrońcą ulicy, szczwanym i przebiegłym adwokatem.Jeśli znów zmienisz miejsce pobytu, i tak cię odnajdę.- Nie zamierzam donikąd uciekać - mruknął, odwracając głowę.I wcale nie chodziło o teatralny gest wykonany specjalnie dla mnie.- Jutro występujemy z oskarżeniem - wyjaśniłem.- Po­zwanymi będą RiverOaks, TAG oraz Drake i Sweeney.Tak więc naprawdę nie masz już dokąd uciekać.- W czyim imieniu występujecie?- Lontae Burton i jej dzieci.Później będziemy mogli powiększyć grono powodów o innych eksmitowanych, jeśli tylko zdołamy ich odszukać.Zacisnął powieki i nerwowo potarł palcem nasadę nosa.- Pamiętasz Lontae, prawda, Hectorze? - ciągnąłem.- To ta młoda matka, która w trakcie eksmisji rzuciła się z pięściami na gliniarzy.Widziałeś to na własne oczy i teraz czujesz się winny, ponieważ znasz prawdę, wiesz, że ci ludzie płacili czynsz Gantry’emu.Opisałeś wszystko w swojej notatce służbowej z dwudziestego siódmego stycznia i chyba osobiście dopilnowałeś, żeby znalazła się ona pośród innych dokumen­tów w aktach sprawy.Zapewne podejrzewałeś, że w którymś momencie Braden Chance usunie ją z teczki.I tak też się stało.Właśnie z jej powodu przyjechałem, Hectorze.Chciał­bym dostać kopię tej notatki.Mam pozostałe dokumenty i zamierzam je ujawnić, warto by więc było skompletować je na nowo.- Na jakiej podstawie zakładasz, że zachowałem kopię sprawozdania?- Bo jesteś za sprytny na to, żeby się nie zabezpieczyć.Wiedziałeś, że Chance usunie je z akt w celu zatarcia po sobie śladów.Teraz jednak będzie musiał ponieść odpowiedzialność.Chyba nie chcesz iść na dno razem z nim, prawda?- A mam wybór?- Nie - odparłem stanowczo.- Rzeczywiście nie masz wyboru.Nie trzeba mu było tłumaczyć, że skoro znał całą prawdę o trybie pospiesznej eksmisji, tak czy inaczej musiał złożyć w tej sprawie zeznania.Te zaś powinny pogrążyć kancelarię Drake’a i Sweeneya, dni jego kariery były więc policzone.Dość obszernie przedyskutowaliśmy tę kwestię z Mordecaiem i trzymaliśmy w zanadrzu kilka propozycji dla Palmy.- Jeśli oddasz mi kopię - dodałem - nikt się nie dowie, jak ją zdobyłem.I nie będę także powoływał cię na świadka, dopóki nie zajdzie taka konieczność.W zamyśleniu pokiwał głową.- Skąd wiesz, że nie mógłbym kłamać?- Mógłbyś, wątpię jednak, czy wystarczyłoby ci odwagi.Łatwo udowodnić, że twoja notatka została wpięta do akt, a dopiero później stamtąd zniknęła.Nie zaprzeczysz, że ją napisałeś.Ponadto mamy zeznania ludzi eksmitowanych z ma­gazynu, którzy byliby wspaniałymi świadkami przed ławą przysięgłych, w większości złożoną z czarnych.Zdobyliśmy też zeznania ochroniarza, towarzyszącego ci dwudziestego siódmego stycznia podczas eksmisji.Każde zdanie odbierał niemal jak cios w szczękę.Był przyparty do muru.W rzeczywistości nie udało nam się dotrzeć do żadnego z pracowników firmy ochroniarskiej, ich nazwisk nie było w papierach.- Tak więc daruj sobie wszelkie wykręty - ciągnąłem.- Tylko byś pogorszył swoją sytuację.Hector nie należał do ludzi, którzy potrafią łgać w żywe oczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl