, Grisham John Malowany Dom (2) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hank poczerwieniał jak burak.Kolejna szybka i Hank po raz kolejny spudłował.Dwa strajki, obstawione bazy, dwóch wyautowanych.Bez cienia uśmiechu na ustach Kowboj postanowił się trochę pobawić.Najpierw rzucił klasyczną wolną - Hank posłał piłkę za boczną linię boiska - potem silną podkręconą, która omal nie urwała Hankowi głowy, a jeszcze potem kolejną wolną i tę Hank nieomal trafił.Miałem wrażenie, że gdyby tylko zechciał, Kowboj mógłby wcisnąć mu piłkę w ucho.Meksykanie znowu zaczęli gadać.Trzeci strajk: piłka podkręcona ruchem nadgarstka, pozornie łatwa do odbicia.Sęk w tym, że w ostatniej chwili zboczyła w lewo i gwałtownie opadła.Hank wziął potężny zamach, chybił o dobre trzydzieści centymetrów i ponownie wylądował na ziemi.Wrzaskliwie zaklął i cisnął pałkę pod nogi taty.- Uważaj na słowa - powiedział tata.Hank wymamrotał coś pod nosem i otrzepał się z kurzu.Połowa zmiany dobiegła końca.Pałkę przejął Miguel, narzucał Hank.Pierwsza piłka po­szybowała prosto w głowę Meksykanina i nieomal sięgnąwszy celu, odbiła się od ściany silosu i potoczyła w stronę trzeciej bazy.Meksykanie zamilkli.Druga piłka była jeszcze silniejsza.Miguel spudłował i upadł.Jego koledzy zaczęli cicho szemrać.- Przestań się wygłupiać! - powiedział głośno tata.- Rzucaj celnie.Hank, jak to Hank, odpowiedział mu szyderczym uśmieszkiem i tym razem narzucił w miarę normalnie.Miguel posłał piłkę na prawe zapole, gdzie tyłem do bazy domowej stał nasz obrońca Trot, gapiąc się na rosnące nad rzeką drzewa, tak że popędzić za niego musiała Tally.Niestety, nie zdążyła: piłka wpadła między krzewy bawełny i Miguel został wyautowany.Kolejna seria narzutów miała być ostatnią w meczu.Miejsce pałkarza zajął Kowboj.Hank zebrał wszystkie siły i posłał szybką prosto w niego.Kowboj próbował odskoczyć, lecz zrobił to za wolno i piłka ugodziła go w bok, wydając przy tym paskudny odgłos, jaki wydaje dojrzały melon spadający na cegły.Meksyka­nin przeraźliwie krzyknął i ułamek sekundy później cisnął w Hanka pałką, która obracając się niczym wielki tomahawk, ze świstem przecięła powietrze.Celował między oczy, lecz spudło­wał, gdyż kij odbił się od ziemi i ugodził Hanka w goleń.Spruill wrzasnął, zaklął i rzucił się na Kowboja jak rozszalały byk.Pozostali też się rzucili.Tata z pola wewnętrznego.Pan Spruill spod drzewa przy silosie.Ja nie drgnąłem.Stałem na jedynce, zbyt przerażony, żeby zrobić choćby jeden krok.Wszyscy głośno krzyczeli i pędzili w stronę bazy domowej.Ale Kowboj się nie cofnął.Lśniący od potu, przez sekundę stał zupełnie nieruchomo, prężąc mięśnie i odsłaniając zęby.Kiedy szarżujący byk znalazł się krok przed nim, błyskawicz­nie sięgnął do kieszeni i wyjął nóż.Machnął nim i z drzewca wyskoczyło stalowe ostrze, lśniące, długie i bez wątpienia bardzo ostre.Rozległ się metaliczny trzask, który pobrzmiewał mi w uszach przez wiele lat.Kowboj podniósł nóż, tak żeby wszyscy go zobaczyli, i Hank gwałtownie wyhamował.- Rzuć to! - wrzasnął, stojąc półtora metra przed nim.Kowboj kiwnął na niego palcem lewej ręki.Podejdź bliżej, chojraku.Chodź, na co czekasz?Widok noża wszystkich zamurował i przez kilka sekund na podwórzu panowała cisza.Nikt się nie poruszył.Słychać było tylko nasze głośne oddechy.Hank patrzył na nóż, na ostrze, które zdawało się wydłużać.Nie ulegało wątpliwości, że Kowboj go przedtem używał, że wie, jak to robić, i że gdyby Spruill podszedł krok bliżej, z przyjemnością obciąłby mu głowę.Między nimi stanął tata z pałką, a u boku Kowboja wyrósł Miguel.- Rzuć to - powtórzył Hank.- Walcz jak mężczyzna.- Zamknijcie się! - warknął tata, grożąc im kijem.- Nikt nie będzie z nikim walczył.Pan Spruill chwycił Hanka za ramię.- Chodź - powiedział.- Idziemy.Tata spojrzał na Miguela.- Zaprowadźcie go do stodoły - rozkazał.Meksykanie powoli otoczyli kolegę, odciągając go od Spruillów.W końcu Kowboj odwrócił się i odszedł, jednak noża nie schował.Oczywiście Hank nie drgnął z miejsca.Stał tak i patrzył za nimi, jakby chciał tym dowieść, że wygrał pojedynek.- Zabiję go - warknął.- Dość już zabijania - odparł tata.- Idź stąd.I trzymaj się z dala od stodoły.- Chodź, Hank - powtórzył pan Spruill, i Trot, Tally, Bo oraz Dale powoli ruszyli w stronę podwórza od drogi.Hank odszedł dopiero wtedy, kiedy Meksykanie zniknęli nam z oczu.- Zabiję - wymamrotał na tyle głośno, żeby usłyszał go tata.Zebrałem piłki i rękawice, wziąłem pałkę i potruchtałem za babcią i rodzicami.ROZDZIAŁ 12Tego samego dnia przed wieczorem zagadnęła mnie Tally.Przyszła aż za dom i wyglądało na to, że w miarę upływu czasu Spruillowie wykazują coraz większe zainteresowanie zwiedza­niem okolicy.W ręku trzymała małą torbę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl