, Gene Wolfe Pazur Lagodziciela 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.* * *Kiedy byłem jeszcze uczniem - w dodatku zbyt młodym, aby liczyć na otrzymanie jakiegoś poważniejszego zadania - dostałem kiedyś list, który miałem zanieść do wieży zamieszkanej przez wiedźmy, a znajdującej się po drugiej stronie Starego Dziedzińca.(Dużo później dowiedziałem się, że nie bez przyczyny posyłano tam jedynie małych chłopców, którzy nie osiągnęli jeszcze pełnej dojrzało­ści).Teraz, kiedy wiem już, jak wielkie przerażenie budziła nasza własna wieża, nie tylko w ludziach z najbliższych dzielnic Nessus, lecz także w mieszkańcach samej Cytadeli, mój ówczesny strach wydaje mi się śmieszny i naiwny, choć dla chłopaczka, jakim wtedy byłem, stanowił coś bardzo realnego.Słyszałem przecież okropne opowieści powtarzane przez starszych uczniów i widziałem na własne oczy, jak chłopcom dużo odważniejszym ode mnie trzęsą się ze strachu nogi.W tej najbardziej posępnej z niezliczonych wież Cytadeli nocą płonęły światła o przedziwnych barwach.Przeraźliwe krzyki docierające przez okrągłe okienka do naszej bursy nie wydobywały się z podziemi, tak jak u nas, lecz z najwyższych pięter.Wiedzieliśmy, że to krzyczą same wiedźmy, nie zaś ich klienci, gdyż tych po prostu nie miały.Poza tym, we wrzaskach tych nie było ani szaleństwa, ani cierpienia.Kazano mi umyć ręce, abym nie pobrudził koperty i kiedy szedłem przez dziedziniec starannie wybierając drogę między zamarzniętymi kałużami czułem, jakie mam wilgotne dłonie i widziałem ich zaczer­wienioną skórę.Wyobrażałem sobie, że zostanę przyjęty przez jakąś niezwykle dostojną wiedźmę, która najpierw zmiażdży mnie pogardliwym spojrzeniem za to, że ośmieliłem się podać list takimi czer­wonymi rękami, a potem ukarze mnie w jakiś odrażający sposób i odeśle do mistrza Malrubiusa.Byłem wtedy naprawdę bardzo mały, gdyż musiałem podskoczyć, aby dosięgnąć kołatki.Do dziś czuję pod stopami szeroki, głęboko wyżłobiony próg Wiedźmińca.- Słucham?Twarz, która się pojawiła, nie znajdowała się wcale wyżej od mojej.Należała do tych natychmiast rzucających się w oczy twarzy, które pozostają na długo w pamięci, ponieważ będąc piękne, są również naznaczone piętnem choroby.Wiedźma, do której należała, wydała mi się wówczas niezmiernie stara, przypuszczam więc, że miała około dwudziestu lat.Była jednak niska, a w dodatku poruszała się zgięta niemal wpół, tak jak czynią bardzo wiekowe osoby.Jej urocza, pozbawiona kropli krwi twarz, przypominała maskę wyrzeźbioną z kości słoniowej przez jakiegoś znakomitego artystę.Bez słowa podałem list.- Chodź ze mną - powiedziała.Najbardziej obawiałem się, że usłyszę te właśnie słowa, a teraz, kiedy już zostały wypowiedziane, wydały mi się równie nieuchronne jak następstwo pór roku.Wszedłem do wieży zupełnie innej niż ta, jaką znałem.Nasza była przytłaczająco solidna, zbudowana z metalowych płyt tak ciasno dopa­sowanych, że ich krawędzie stopiły się ze sobą, tworząc jednolitą po­wierzchnię.W Wiedźmińcu mało rzeczy sprawiało wrażenie solidnych, a jeszcze mniej takimi było.Znacznie później mistrz Palaemon wyjaśnił mi, że Wiedźminiec jest dużo starszy od pozostałych części Cytadeli, i że został wzniesiony w czasach, gdy każda budowla stanowiła imitację ludzkiego ciała, to znaczy składała się ze stalowego szkieletu pokrytego znacznie mniej trwałymi substancjami.Z biegiem stuleci szkielet uległ korozji, a całość trzymała się wyłącznie dzięki niezliczonym naprawom dokonywanym przez kolejne pokolenia.Ogromne pokoje miały ściany nie grubsze od draperii, żadna podłoga nie była pozioma, żadne schody proste, a każda poręcz, jakiej dotknąłem, sprawiała wrażenie, iż lada chwila rozsypie się w ręku.Ściany pokrywały białe, zielone i fioletowe malowidła, umeblowanie zaś określiłbym jako co najwyżej skromne.Powietrze wydawało się chłodniejsze niż na zewnątrz.Po pokonaniu wielu krętych schodów oraz trzeszczących drabin połączonych ze sobą jeszcze świeżymi pnączami dotarłem przed oblicze starej kobiety siedzącej w jedynym fotelu, jaki zobaczyłem w tej wieży.Kobieta wpatrywała się w coś w rodzaju stołu, na którym pod grubym szkłem znajdowała się plastyczna mapa jakiegoś terenu, zamieszkana przez maleńkie, bezwłose zwierzęta.Wręczyłem jej list i zostałem natychmiast wyprowadzony z pokoju, nie wcześniej jednak, nim stara kobieta przyjrzała mi się dokładnie.Jej twarz, podobnie jak twarz starej-młodej wiedźmy, która otworzyła mi drzwi, na zawsze pozostała w mojej pamięci.* * *Opowiadam o tym wszystkim, gdyż położywszy Jolentę na dachu obok ogniska odniosłem wrażenie, że znam obie kobiety.Naturalnie było to niemożliwe: ta, której wręczyłem list, z pewnością od dawna już nie żyła, młodsza natomiast (o ile nie umarła na toczącą ją chorobę), musiała zmienić się nie do poznania, podobnie jak ja.A jednak twarze, które zwróciły się ku mnie, były twarzami zapamię­tanymi przeze mnie z dzieciństwa.Może na świecie są tylko dwie wiedźmy, które wciąż od nowa rodzą się i umierają?- Co jej się stało? - zapytała młodsza kobieta.Dorcas i ja wyjaśniliśmy jej najlepiej jak potrafiliśmy.Jeszcze nim skończyliśmy naszą relację, starsza kobieta uniosła nieco głowę Jolenty i wlała jej do ust trochę wina.- Zaszkodziłoby jej, gdyby było mocne, ale to w trzech czwartych czysta woda - powiedziała.- Jeżeli naprawdę nie chcecie, aby umarła, to macie sporo szczęścia, że trafiliście właśnie na nas.Nie wiem tylko, czy mogę to samo powiedzieć o niej.Podziękowałem staruszce, a następnie zapytałem, gdzie podziała się trzecia postać, którą widzieliśmy przy ognisku.Stara kobieta spojrzała na mnie, po czym westchnęła i ponownie skoncentrowała uwagę na Jolencie.- Jesteśmy tu tylko my dwie - odparła młodsza.- Widziałeś jeszcze kogoś?- I to bardzo wyraźnie.Twoja babka, jeśli rzeczywiście nią jest, odezwała się do mnie, a ty i tamta osoba podniosłyście głowy, by zaraz je opuścić.- To Cumaeana.Słyszałem już wcześniej to imię, ale przez chwilę nie mogłem sobie przypomnieć gdzie, a z nieruchomej twarzy młodszej kobiety nie byłem w stanie nic wyczytać.- Wizjonerka - uzupełniła Dorcas.- A kim ty jesteś?- Jej uczennicą.Nazywam się Merryn.Możliwe, iż ma to jakieś znaczenie, że was troje dostrzegło przy ognisku także troje ludzi, podczas gdy my, badać tylko we dwie, ujrzałyśmy najpierw także tylko dwoje.Spojrzała na Cumaeanę, jakby oczekując od niej potwierdzenia, a potem z powrotem na nas.- Jestem pewien, że widziałem trzecią postać, większą od was - powiedziałem.- To niezwykła noc.Czasem zdarza się, że ci, którzy unoszą się w ciemności na skrzydłach wiatru, przybierają na chwilę ludzką postać.Pozostaje tylko pytanie, w jakim celu ktoś taki miałby ci się pokazywać.Jej ciemne oczy i doskonale spokojna twarz wywarły na mnie tak ogromne wrażenie, że może nawet bym jej uwierzył, gdyby nie Dorcas, która wykonała głową prawie niedostrzegalny ruch, sugerując, iż trzecia, tajemnicza osoba, mogła ukryć się po drugiej stronie dachu, za jego szczytem.- Będzie żyła - oznajmiła Cumaeana, nie odrywając wzroku od twarzy Jolenty.- Chociaż chyba tego nie chce [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl