,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czuł, jakby oddech palił mu płuca, bolały go napięte mięśnie.Zeszłej nocy ziemia przyjęła go, zwolniła od konieczności oddychania, pozwoliłasięodprężyć, zasnąć w skupieniu.Wspomniał, co usłyszał od żywiołu jeszcze wcześniej, przy pierwszej rozmowie: Kiedyś żyli na tej ziemi śniadzi, a wcześniej tothowie.Pod koniec tychmrocznych czasówmoże się okazać, że i po ludzkości zostało jedynie wspomnienie.Ziemia zadrżała lekko i Ioma pomyślała, że to wstrząs wtórny po wielkimtrzęsieniu wpobliżu Carris, jednak wibracje nie ustępowały.Resztki liści zaszeleściły nadrzewach, kilkagłazów stoczyło się po zboczu, a po chwili murawa wypluła Gaborna.Wkoło podniosła się kurzawa.Spod traw wyłaniały się ułamki jakby szarych skał.Dopiero po chwili Ioma pojęła, że to kości -ułamana krowia szczęka, końskaczaszka, łopatka,chyba niedzwiedzia.Ziemia wyrzuciła je podobnie jak Gaborna.Młodzieniec otarł usta dłonią i ciężko łapał oddech.Dłuższą chwilę siedziałnagi ispluwał ziemią.W końcu drżenie ustało i jeszcze tylko niewielki głaz stoczyłsię pomiędzygromadkę ludzi.Binnesman wskazał kości laską i zmarszczył brwi.- Masz swą odpowiedz.- Ale co to znaczy? - spytał Gaborn.Czarnoksiężnik podrapał się po brodzie.- Ziemia przemówiła do ciebie, nie do mnie.Sam musisz odczytać znak.- Niezbyt potrafię.- Pomyśl, a w końcu zrozumiesz.Zaufaj swoim odczuciom.Zaufaj ziemi.Nie mówiąc więcej ani słowa, Binnesman skinął na dziką i ruszył ścieżką.Gaborn sięgnął po jeden ułomek kości, potem po drugi, jakby chciał coś z nichwyczytać.Ioma przyniosła mu ubranie, zarzuciła płaszcz na ramiona.- Kości w ziemi.- mruczał Gaborn.- Kościelisko.szukaj Kościeliska.Ioma nie potrzebowała wyjaśnień czarnoksiężnika, żeby pojąć, co się stało:ziemiaodrzuciła Gaborna, nie wysłuchała jego prośby.- Wszędzie leżeć będą kości.- wyszeptałaGaborn poderwał głowę i odruchowo przytulił do piersi trzymaną w dłoni czaszkępsa.- Nie! To nie tak!Ioma objęła go ze współczuciem.Gaborn starał się jak mógł sprostać brzemieniu Króla Ziemi.Ale nie był aninieczuły,ani wyniosły.Nie był w gruncie rzeczy wojownikiem.Zresztą dlatego właśnie gopokochała.Niemniej z tego samego powodu popełniał błędy, które mogły ich wszystkich zabić.Czy mam dość siły, by mimo wszystko mu pomóc? pomyślała dziewczyna.- I co teraz zrobimy, kochany? - spytała.Gaborn dalej siedział na ziemi, okryty tylko płaszczem.- Najpierw musimy ostrzec Skalbairna i resztę wojska, że straciłem swoje moce.Potem zrobimy to, czego żąda od nas ziemia.3 AROGANCKINaiwni często mylą cynizm z przenikliwością.Cynicy ostrzegają, że wszyscyludzie sązepsuci i życie nie ma sensu.Mądrzy wiedzą jednak, że nie każdy poddaje sięzepsuciu, a życieprzynosi i radości, i smutki, które razem nadają sens naszemu bytowaniu.Cynicygłoszą tylkopółprawdy, które cieniem są mądrości.- z dzienników króla Jasa Larena Sylvarresty- Problem polega na tym, że Gaborn nazbyt kocha swój lud, a Raj Ahten nie kochagowcale -powiedział Skalbairn do sir Chondlera, gdy jechali nocą przez las wpogoni zaraubenami.Marszałek wielki otrzymał już tajemnicze ostrzeżenie od Gaborna,któryzatrzymał się na noc w wiosce Balington, i teraz obaj wodzowie próbowalizrozumieć, o cowłaściwie chodziło władcy.- Nic dobrego z tego nie przyjdzie, wspomnisz moje słowa -odparł marszałekChondler.- Człowiek nie poprzestanie nigdy na własnym zepsuciu.Posieje jewszędzie izadba, żeby bujnie wzeszło.Skalbairn wydął wargi.- Nikt nie powinien ściągać z premedytacją biedy.-powiedział i więcej wyrzecniezdążył.Jadący przodem Chondler puścił odsuniętą na bok gałąz, którawyprostowała sięgwałtownie i uderzyła wolnego rycerza w twarz.W pewnym sensie była toodpowiedz.- Skaleczyłeś mnie - stwierdził marszałek wielki.- Przepraszam.- Jeśli wypłynie z tego jakaś nauka, będę z tego rad - mruknął Skalbairn.Szykował kolejny atak na raubenów i chciał dostać się na wzgórze, na którymdalekowidzący, sir Skarret, zapalił ostrzegawczą latarnię.Tyle że na szczyt nieprowadziłażadna ścieżka, a na dodatek noc już zapadła i miast siąpiącego dotąd deszczu znieba zacząłpadać śnieg.- Napytać sobie biedy można na setki sposobów - zgodził się Chondler.-Zauważyłeśna przykład, jak łatwo można zaszkodzić sobie dobrymi uczynkami?- Co masz na myśli?- Kiedy byłem młody, znałem pewną kobietę, która tyle łożyła na biednych, żewszyscy ją chwalili.Piekła im chleb, dawała pieniądze, darowała swoją krowę, aw końcunawet dom.I tak sama skończyła, żebrząc na ulicy Broward, gdzie zmarła pewnejzimy.Padłaofiarą własnej dobroci.- Rozumiem.Myślisz, że często tak się zdarza?- Może i nie, ale jeszcze nie skończyłem.Ta kobieta miała syna, który widząc,że tracicały spadek, został rozbójnikiem i zaczął okradać każdego, kogo spotkał naszlaku.Jakośnikomu nie udawało się go pojmać, aż uznał się za niepokonanego i nawet chwaliłsię, że jestnajwiększym z rozbójników.Zebrał sporą bandę i żył sobie dobrze, aż pewnegodniapodkradłem się do ich obozowiska i przeszyłem mu gardło strzałą.- Dobra robota - pochwalił Skalbairn.- No i widzisz.Można czasem zrujnować sobie życie cnotliwym postępowaniem, albocnotę pomylić z łotrostwem.Tak czy owak, marnie się kończy.A nasz Król Ziemiuważa, żejego miłość do ludu jest wszystkim, chociaż przez swą zacność i siebie osłabia,i nas do grobuwpędza.Ułatwia Ahtenowi zadanie i w końcu mu się podłoży.- A niechże cię! - zachichotał wódz wolnych rycerzy [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|