,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Posiadał on zewnętrzny mózg noszony w kuble czy słoju, ten mózg ciągle funkcjonował.Gęsty opatrunek z saranu chronił go przed atmosferą, a także zapobiegał wyschnięciu krwi.Właściciel ciągle musiał na niego uważać i sprawdzać, czy nie doznał wstrząsu urazowego.Nie wiadomo, jak długo żył ten osobnik, lecz całe jego życie sprowadzało się do.- Dość - wydusił z siebie Tibor.Nudności wzięły górę nad jego zainteresowaniem.Zamknął oczy i wcisnął się w kąt swojego siedzenia.Jechali dalej w milczeniu.Nagle zablokowane przednie prawe koło odpadło i potoczyło się w dół.Wózek zatrzymał się gwałtownie, gdyż krowa stanęła wyczuwając, że jej ciężar przemieścił się znacznie.- To już mój koniec - powiedział Tibor przez ściśnięte gardło.Co jakiś czas myślał o takiej chwili w swoim życiu, lecz w czasie Pielg odczuwał jej szczególną bliskość.Oto niepokój stał się bramą do rzeczywistości, i to tak niespodziewanie.Trawiący go dotąd irracjonalny strach wypełzł na powierzchnię rzeczywistości.Czuł zwierzęce przerażenie, jakby na jego nodze zacisnął się potrzask - gdyby tylko miał nogę.Chcąc się ratować, zwierzę odgryza sobie nogę, pomyślał ogarnięty paniką.Co ja mogę zrobić? Nie mam nogi, którą mógłbym sobie odgryźć.Nic nie może mnie uratować.- Sprowadzę pomoc - obiecał ptak.- Tylko że.- Sfrunął i usiadł na ramieniu Tibora.- Ty jeden potrafisz mnie zrozumieć.Napisz wiadomość, a ja ją zaniosę.Prawym ręcznym prostownikiem Tibor wyjął oprawiony w czarną skórę notes i długopis.Napisał: „Ja, Tibor McMasters, imp, zostałem unieruchomiony na zboczu wzgórza z powodu awarii wózka.Idźcie za ptakiem”.- Dobra - powiedział, złożył kartkę i wręczył ją ptakowi.Sójka chwyciła papier w dziób.Po chwili wzbiła się w poranne ciepłe powietrze i pofrunęła w kierunku doliny, i jej ludzkich - czy też niemal ludzkich - mieszkańców.Cisza.Może już nigdy się stąd nie ruszę, powiedział do siebie Tibor.Może tutaj jest mój grób.Grób moich ambicji, czy raczej ambicji innych mnie narzuconych.Nie, także i moich ambicji.Nie musiałem tutaj przyjeżdżać.Byłem świadom niebezpieczeństwa, mimo to zdecydowałem się pojechać.Tak więc to ja jestem winien.Przyjdzie mi umrzeć tak blisko celu, do którego zdążałem.Zakładam, że jechałem właściwą drogą.- Pieprzyć to - powiedział głośno.Krowa odwróciła łeb i spojrzała na niego pytająco.Rozgniewany smagnął ją pseudobatem.Zwierzę zaryczało i spróbowało iść dalej, przednia oś wbiła się jednak głęboko w ziemię i wózek stanął gwałtownie.Pozostało mi tylko czekać, pomyślał.Zginę, jeśli ptak nie wróci albo nie sprowadzi pomocy.W takim zwykłym miejscu.Wyruszyłem w tę podróż po śmierć.Nikt nigdy nie odnajdzie Boga Gniewu.w każdym razie nie ja.I co teraz?, zastanawiał się.Spojrzał na zegarek: dziewiąta trzydzieści.Jeśli w ogóle ktoś miałby przyjść, to będzie tu około jedenastej.Jeśli nie przyjdzie do tej pory.wtedy się poddani, pomyślał.- Chciałbym zobaczyć geriona - powiedział głośno, jakby zwracał się do krowy.Może powinienem cię puścić, pomyślał.Nie, jeśli nadejdzie pomoc, będę cię potrzebował.- „Krowo, krowo - zacytował.- Ty i ja”.Chętnie recytowałby dalej wiersz Jamesa Stephensa, lecz zapomniał słów.„Patrzymy sobie w oczy”? Czy tak było?Jakie to banalne, pomyślał.Dziwne, zastanawiał się, że w trudnych, decydujących momentach człowiek wraca do takich banalnych wierszydeł, a nie do wielkich poematów.„Kiedy wielki sędzia przyjdzie, by twe punkty podliczyć, nieważne, czyś wygrał, czy przegrał, lecz czy grałeś dobrze”.To jest to.Nawet największy poemat nie wyraziłby tego lepiej.Ja grałem uczciwie i pokazałem swoje umiejętności, powiedział do siebie.- „Gdyby pragnienia były końmi, jeździliby na nich żebracy” - zacytował głośno.Zapadła cisza, którą mąciły tylko oddechy jego i krowy; zwierzę próbowało dosięgnąć rosnących nie opodal bujnych chwastów.- Jesteś głodna - powiedział do krowy.Ja też, pomyślał.Natychmiast przyszło mu do głowy coś innego.Tak właśnie zginiemy: z pragnienia i głodu.Przez jakiś czas będziemy pić własny mocz, lecz to nam nie pomoże.Moje życie zależy teraz od istoty, która zmieściłaby się w mojej dłoni, pomyślał.Sójka mutant.a przecież sójki znane są ze swoich podstępnych, złodziejskich skłonności.Sójka jest podejrzana.Dlaczego nie był to drozd?Znowu powróciła myśl, która nie dawała mu spokoju od lat.Był to obraz jakiejś istoty, niewielkiej, pokrytej futrem.Zwierzę to w samotności i ciszy swojej nory budowało wesołe i skomplikowane przedmioty.Kiedy zgromadziło ich wystarczająco dużo, zaniosło je na skraj biegnącej nie opodal drogi.Rozłożyło je starannie na straganie i czekało cierpliwie przez cały dzień, aż ktoś przyjdzie i kupi któryś z przedmiotów.Czas płynął; popołudnie przechodziło w wieczór, ciemność ogarniała świat.Zwierzę nie sprzedało jednak ani jednego ze swoich dziwnych wytworów.Wreszcie pokornie, bez słowa, zebrało swoje przedmioty i odeszło z nimi pokonane.Jego porażka była całkowita, chociaż przychodziła powoli, w ciszy.Podobnie i on teraz siedział czekając.Pozostało mu tylko czekać, tak jak tamtemu stworzeniu; na świat opadnie ciemność, a potem przyjdzie jasność kolejnego dnia.I czas będzie płynął.W końcu któregoś dnia nie obudzi się wraz ze słońcem, nie obudzi się milcząca nadzieja - pozostanie jedynie nieruchome ciało spoczywające na siedzeniu wózka.Będę musiał puścić krowę, pomyślał.Zatrzymam ją tak długo, jak się da.Towarzystwo innego stworzenia dodaje pewności siebie, przynajmniej dopóki i ono nie cierpi.Czy ty cierpisz?, zastanawiał się.Nie rozumiesz mnie; dla ciebie to tylko dłuższy postój, okres bezruchu, choć nie zdajesz sobie sprawy, co on może dla ciebie oznaczać.- Panie Gniewu - przemówił głośno, cytując znane mu słowa liturgii.- Przyjdź do mnie.Ubiczuj mnie i zabierz na łono Natury.Przenieś mnie między rzędy Wielkiego Ogrodnika.- Czekał z zamkniętymi oczami.Nie było odpowiedzi, - Czy jesteś ze mną? - spytał.- Panie, ty, który tak wiele uczyniłeś, który masz władzę nad całym cierpieniem, wybaw mnie od cierpienia, jakie mnie opadło.Ty je sprowadziłeś, ty jesteś przyczyną, mojej udręki.Wybaw mnie od niej, gdyż tylko ty potrafisz tego dokonać, Deus Irae.Znowu zamilkł i czekał.Wciąż nie słyszał żadnej odpowiedzi ani ze świata zewnętrznego, ani ze świata jego umysłu.Zwrócę się - nie, do cholery - będę błagał - starszego Boga, aby się ukazał, pomyślał.Podupadła, nieomal zapomniana religia naszych przodków.Agnus Dei, qui tollis peccata mundi,dona eis requiem sempiternam.Wciąż nic.Żaden nie pomógł.Jednakże on działa czasem powoli.Jego czas nie jest naszym czasem; dla niego nasze życie nie jest dłuższe niż mrugnięcie okiem.Libera me domine.- Poddaję się - powiedział głośno i poczuł, że jego ciało uczyniło podobnie.W jednej chwili odczuł ogromne zmęczenie; nie był w stanie podnieść głowy.Może nadeszła ulga, o którą prosiłem, pomyślał.Może on da mi łagodną śmierć, bezbolesną, szybką i spokojną; rodzaj uśpienia, jakiemu poddawali chore albo ranne zwierzęta.ukochane zwierzęta [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|