, Crichton Michael Linia Czasu (4) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zamierzała ich szukać między namiotami na skraju pola, ale tam kręcilisię wyłącznie mężczyzni, rycerze, giermkowie i pachołkowie.A ona w skromnymstroju nie wyglądała na szlachetnie urodzoną.Gdyby jakiś hultaj zaciągnął ją nabok i zgwałcił, nikt nawet nie zwróciłby na to uwagi.Zachowywała się tak, jak w New Haven po zmroku.Starała się nie oddalać odludzi, zawsze trzymać blisko jakiejś grupy, ale i nie zbliżać zanadto do podejrza-nych gromadek młodych mężczyzn, żeby ich nie prowokować.Przecisnęła się pod trybunę.Gromkie okrzyki gawiedzi powitały na placuzmagań kolejnych rycerzy.Rozglądała się uważnie po namiotach po drugiej stro-nie pola, nigdzie jednak nie spostrzegła Marka i Chrisa.Obaj zeszli z placu zaled-wie parę minut wcześniej, sądziła więc, że powinni być w którymś namiocie.Jużod godziny nie słyszała niczego przez radio.Domyślała się, że masywne hełmy220 blokują łączność radiową, miała jednak nadzieję, że lada moment obaj uwolniąsię od zbroi.Nagle zobaczyła ich na łące za polem turniejowym, siedzących nad strumie-niem.Ruszyła w tamtą stronę.Słońce grzało dość mocno, zaczęła ją swędzić spoco-na skóra pod peruką.Pomyślała, że chyba lepiej było pójść za radą Gomez i prze-brać się za mężczyznę.Nie musiałaby nosić uciążliwej peruki, a włosy ukryłabypod czapką.Zresztą wystarczyło je trochę skrócić, a i bez czapki mogłaby ucho-dzić za kilkunastoletniego chłopaka.Zaczęła się już nawet zastanawiać, skąd zdobyć nożyczki, gdy spostrzegłażołnierzy podchodzących do Marka.Zwolniła kroku.W radiu wciąż panowałacisza, chociaż nic nie powinno zakłócać łączności.Czyżby urządzenie było wyłączone? Postukała się palcem w ucho.Natychmiast doleciał ją głos Chrisa: My go pohańbiliśmy?!Zaraz jednak coś głośno zatrzeszczało.Uniosła głowę.Strażnik popychał Hu-ghesa w kierunku zamku.Marek posłusznie szedł obok niego.Kate odwróciła się, odczekała kilkanaście sekund i ruszyła za nimi.* * *Castelgard wyglądało jak wymarłe.Sklepy i warsztaty były pozamykane, uli-ce wyludnione.Wszyscy poszli na turniej.Kate trudno było niepostrzeżenie śle-dzić grupę idącą ulicami.Musiała zostać w tyle.Czekała, aż mężczyzni znikną zarogiem, po czym ruszała biegiem i ostrożnie wychylała się zza węgła.Wiedziała, że wygląda to podejrzanie, miała jednak nadzieję, iż nikt jej niezauważy.W oknie jednego z domów spostrzegła starszą kobietę.Na szczęściemiała zamknięte oczy, wystawiała twarz do słońca.Nawet nie spojrzała na ulicę.Może zapadła w drzemkę.Chris i Marek w eskorcie strażników wyszli na otwarty teren pod murami zam-ku.Tu także nie było nikogo.Zniknęli rycerze na koniach i poczty z chorągwiami.Kiedy kroki grupy mężczyzn zadudniły na belkach zwodzonego mostu, Kate wy-nurzyła się spomiędzy zabudowań.Docierały tu okrzyki gawiedzi stłoczonej naplacu turniejowym.Halabardnicy nawoływali straże na murach, skąd było widaćzmagania rycerzy.Przekazywane komentarze wywoływały bądz okrzyki radości,bądz głośne przekleństwa.Bez wątpienia robiono zakłady na zwycięstwo tego czyinnego faworyta.Kate prześliznęła się na teren zamku.221 * * *Zaraz za bramą skręciła na niewielki boczny dziedziniec gospodarczy.Niebyło tu żywej duszy, stało tylko parę uwiązanych koni.Nie krążyły też straże.Ktomógł, obserwował turniej z murów obronnych.Rozejrzała się, ale Marka i Chrisa nigdzie nie było.Nie bardzo wiedząc, codalej począć, wróciła na dziedziniec i zajrzała do głównego holu.Doleciało jągłośne echo kroków, dochodzące ze spiralnych schodów po lewej.Ruszyła w górą, ale już za pierwszym zakrętem odgłosy niemal całkiem uci-chły.Zrozumiała, że tamci poszli na dół.Zbiegła szybko.Schody prowadziły do nisko sklepionego korytarza wypeł-nionego wilgotnym, zatęchłym powietrzem.Wzdłuż jednej ściany ciągnęły sięzakratowane cele.Drzwi do nich stały otwarte, w środku nikogo nie było.Zzazałomu korytarza doleciały stłumione głosy, pózniej brzęk zamykanej kraty.Ostrożnie ruszyła dalej.Wiedziała, że znajduje się pod głównym holem.Z na-wyku utrwalała w myślach rozkład pomieszczeń, opierając się na dobrze zapamię-tanym wyglądzie ruin, w których spędziła przecież kilka tygodni.Nie mogła sobiejednak przypomnieć tego korytarza.Być może zawalił się i zniknął bez śladu jużprzed wielu laty.Znów brzęknęły kraty, doleciał czyjś śmiech.Potem rozległy się kroki.Minęła dłuższa chwila, zanim Kate zrozumiała, że ktoś idzie w jej kierunku.* * *Marek wyciągnął się na stercie gnijącego, cuchnącego siana.Chris usiadł przynim.Drzwi zatrzasnęły się z brzękiem.Umieszczono ich na końcu korytarza.Poobu jego stronach ciągnęły się cele.Andre odprowadził wzrokiem odchodzącychstrażników.Tuż przed zakrętem jeden z nich rzucił głośno: Hej, Paolo! A ty gdzie leziesz? Masz tu zostać i pilnować więzniów. Po co? Nigdzie nie uciekną.Chcę obejrzeć turniej. To twoja służba.Oliver kazał ich pilnie strzec.Potężnie zbudowany strażnik jeszcze przez chwilę protestował, klnąc głośno.Pozostali jednak odeszli ze śmiechem, ich kroki ucichły za zakrętem korytarza.Paolo wrócił, przez kraty zmierzył więzniów groznym wzrokiem i jeszcze razzaklął pod nosem.Nie był zadowolony, że omija go pasjonujące widowisko.Siar-222 czyście splunął na posadzkę celi, odwrócił się i odszedł parę kroków.Stołek za-skrzypiał pod jego ciężarem.Marek nie widział go zza krat, ale na załomie muruwyraznie rysował się cień strażnika.Wyglądało na to, że zaczął dłubać sobie w zębach.Andre podszedł do drzwi i ciekawie rozejrzał się po lochu.Prawa strona ko-rytarza tonęła w gęstym mroku, ale w jednej z cel po lewej dostrzegł sylwetkęczłowieka skulonego w kącie pod murem.Rozpoznał profesora Johnstona.30.51 [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl