,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Warknął, skrzywił się i pewnym gestem odwrócił ciąg obu dodatkowych zespołów silnikowych, mających posłużyć za hamulce.- Dwieście metrów.Sten czym prędzej wrócił do swojego kokonu.Nurkujący Atherston kąpał się w potokach ognia.Wszystkie baterie lądowiska uznały go za cel godny uwagi.Trudno było chybić w tak duży obiekt.Coraz więcej martwych ciał Bhorów i ludzi zaścielało przedziały statku.Zastępca Otha, z rozszarpaną szyją, padł prosto na pulpit kontrolny.Kurshayne wyskoczył z kokonu i zmagając się z przeciążeniem, odepchnął zwłoki.Zaraz runął na pokład, gdy jeden z zespołów silnikowych oderwał się i poszybował samodzielnie w niebo, pociągając za sobą większość rakiet oraz pocisków automatycznie sterowanych działek.Przed oczami Stena rósł masyw hangaru.Statek był coraz bliżej ogromnych wrót.Dziób Atherstona przedarł się przez wierzeje jak przez mokrą tekturę.Na chwilę zawisł w otworze.Potem, jakby w zwolnionym tempie, wrota poddały się i razem z wrakiem runęły do wnętrza hali, wywołując całkiem pokaźne trzęsienie ziemi.- Dalej! Dalej! - krzyknął Sten, słysząc, że zapalniki zadziałały, odstrzeliwując zamieniony w taran nos statku.Pozbawione płynu hydraulicznego przekładnie jęknęły, próbując opuścić rampy wyładowcze.Popychając kulejącego Kurshayne'a i czując na ramieniu ciężar rannego Otha, Sten wydostał się ze sterówki.Trafił w środek strumienia kompanów oraz żołnierzy Vosberha wybiegających na zewnątrz statku.Jednak nie było paniki.Sten z dumą zauważył, że wszyscy żołnierze trzymają już broń w dłoniach, a obsługa ciężkich karabinów zajęła stanowiska i odpowiedziała na ogień ukrytych Jannów.Ładowniki Bhorów lotem koszącym ganiały nad lądowiskiem.Co chwila włączały dopalacze, strzelając przy tym z działek i wypuszczając rakiety.Dym okrył stanowiska Jannów.- Idziemy! Ruszać się! - Czemu ja tak wrzeszczę? Może dlatego, że w tych warunkach trudno o lepsze pomysły, zastanowił się przez sekundę Sten.Jego oddział zebrał się w rogu hangaru, w pobliżu przypisanego mu do zniszczenia celu.Dlaczego ja się tak wydzieram, skoro jest całkiem cicho? Może ogłuchłem? Chyba jednak nie, pomyślał Mantisowiec, odnotowując, że jedynymi strzelającymi w okolicy byli już tylko jego podwładni.Wszyscy posłusznie zdążali na wyznaczone im wcześniej stanowiska.Alex zażądał wstrzymania ognia.Przed Stenem wyrósł zakrwawiony Otho.- Mamy godzinę, pułkowniku.A potem, na brodę mojej matki, poślemy ten przybytek czarnych do piekła.Poetycka fraza Bhora oznaczała, że Otho nastawił już mechanizm zegarowy: zapalniki zostały podłączone do konwencjonalnego materiału wybuchowego umieszczonego na pokładzie statku.Jednak było go dość, by eksplodować z siłą dwóch kiloton.Khorea wszedł do sztabu, oddał honory i rozejrzał się po wnętrzu bunkra.Z satysfakcją zauważył, że obsługa spokojnie siedziała na stanowiskach, przy włączonych ekranach obserwacyjnych.- Jak sytuacja?- Inwazja w sile około tysiąca ludzi.Tylu wylądowało - zameldował oficer.- Ani śladu większych jednostek desantowych.Jedynie statki wsparcia.Brak oznak użycia ładunków nuklearnych.- Najemnicy?- Chyba tak, generale.- A to miał być ich cel - Khorea dotknął palcem ekranu ukazującego szczątki wielkich wrót, pośród których leżał zmasakrowany kadłub Atherstona.- Tak - odparł inny oficer.- Najwidoczniej ich wywiad źle ocenił grubość drzwi.Jak dotąd nie meldowano większych zniszczeń.Po usunięciu zagrożenia, odbudowa i ponowne uruchomienie zakładów zajmie trzy, może cztery dni.- Wspaniale.Khorea usiadł przed głównym pulpitem.Ten przeklęty Theodomir znów przypuścił atak, ale tym razem spudłował, pomyślał generał.Nie ulega wątpliwości, że będą próbowali poczynić jak największe zniszczenia.Ale czemu brak statków drugiego rzutu? Uważają, że dadzą radę zdobyć i utrzymać planetę.Oczekują, że się poddamy.Nie, to niedorzeczność.Najemnicy nie są przecież aż takimi ignorantami.Jannowie nie ustępują pola.Atak straceńców? Też nieprawdopodobne.No, może w odniesieniu do tych fanatyków w czerwonych mundurach.Ale najemnicy to inna sprawa.Oni nie mają zwyczaju poświęcać życia dla dobra klientów.A zatem, nie wiadomo.Potrzeba więcej danych.Khorea nakazał otoczyć najeźdźców ciasnym pierścieniem i usunąć zagrożenie.- Wynosić się stąd - warknęła Ffillips, stojąc z bronią gotową do strzału nad gromadą klęczących robotników.Za jej plecami dwaj żołnierze kończyli mocowanie ładunków na module naprawczym.- Nie zabijamy cywili.A teraz biegiem.Zjeżdżajcie jak najdalej.Robotnicy wstali i stłoczyli się przy drzwiach.Pani major sapnęła z zadowoleniem i zajęła się podwładnymi.Nagle jeden z robotników błyskawicznie sięgnął po broń poległego komandosa i wycelował w Ffillips.Ta odskoczyła, obróciła się i strzeliła.Seria przecięła Janna wpół.Pani major ze smutkiem pokiwała głową.- Poświętliwe dranie - mruknęła pod nosem.- Zabić ich! Zabić Jannów! - ryknął Mathias, wpadając na czele kompanów do koszarowego szpitala.W salach leżeli zwykli chorzy, jakich znaleźć można w każdym przemysłowym mieście.Żaden nie był uzbrojony.Dla bandy fanatyków nie miało to najmniejszego znaczenia.Pacjenci próbowali chować się pod łóżkami.Nic im to nie pomogło.Ginęli wszyscy.Statki Bhorów polowały na każdy cel, który przypominał człowieka w czarnym uniformie.Cały obszar lądowiska pogrążył się w chaosie.Gdzieniegdzie płonęły pożary, coraz więcej budynków eksplodowało.Postacie w mundurach przemykały od jednego schronienia do drugiego.Atak rozwijał się nader pomyślnie.- Wspaniałe - powiedział Kurshayne.Cel Stena, Alexa i Kurshayne'a stanowiło biuro projektowe Jannów, ze szczególnym uwzględnieniem centrum komputerowego w piwnicach budynku.Pokoje projektantów były pełne szkiców i modeli.Niektóre świadczyły jednoznacznie, że pracujący tu ludzie dobrze wiedzą, na czym polega subtelne piękno opływowych sylwetek statków kosmicznych.I co z tego? Sten nastawił zapalnik na dwudziestosekun - dowe opóźnienie i uruchomił urządzenie.Na podłodze leżały kłęby kabli podłączonych do zapalarki.Kurshayne wciąż wpatrywał się z fascynacją w jeden z modeli.Sten złapał makietę i wcisnął ją do niemal pustego plecaka przybocznego.- Ruszaj się, człowieku, bo inaczej polecisz na orbitę.Cała trójka wybiegła z budynku.Chwilę potem ładunki odpaliły.Centrum zapadło się do piwnicy.Nie, pomyślała Ffillips.Żaden człowiek, nawet Jann, nie powinien umierać w ten sposób.Wraz z trzema żołnierzami przycupnęła za zrujnowanym budynkiem.Po drugiej stronie placu pojawiła się tyraliera Jannów.Zebrali się akurat w cieniu wielkiego zbiornika chemikaliów.Między liniami leżał podkomendny pani major.Był ranny.- Sanitariusz! - krzyknął jakiś podwładny Ffillips i wybiegł na otwartą przestrzeń.Jeden z nieprzyjaciół starannie złożył się do strzału i posłał niedoszłemu ratownikowi kulkę.Potem dobił rannego.Ffillips przestała się wahać.Puściła cały magazynek prosto w zbiornik.Płynny ogień pochłonął odziane w czerń postacie, zmieniając je na chwilę w płomieniste marionetki śmierci.- Wszystkie oddziały pierwszego rzutu zaangażowane w walkę, generale - zameldował Jann.- Dziękuję - odparł Khorea.Spojrzał na ekran ukazujący pole bitwy.Bardzo dobrze, bardzo dobrze.Pierwszy rzut powstrzyma najemników, oddziały drugiego złamią ich system obrony, trzeci dokończy dzieła.Nadal zastanawiał się, jaki właściwie cel najemnicy chcieli osiągnąć tym atakiem.Czy powinien uznać ich za samobójców? To irracjonalne, pomyślał [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|