, Christie Agatha Zabojstwo Rogera Ackroyda 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chociaż właściwie nie podsłuchiwaliśmy, ale tym dwojgu nad sadzawką wystarczyło podnieść głowy, by nas zobaczyć.Zwróciłbym ich uwagę już dawno, gdyby mój towarzysz nie zacisnął ostrzegawczo palców na moim ramieniu.Najwidoczniej chciał, bym siedział cicho.Teraz jednak zadziałał szybko.Zerwał się z ławki i odchrząknął.— Bardzo przepraszam! — wykrzyknął.— Nie mogę pozwolić, by mademoiselle tak bez opamiętania obsypywała mnie komplementami, a ja żebym nie zwrócił uwagi na moją obecność.Mówią zwykle, że ten, kto słucha, niewiele dowie się o sobie dobrego, ale w tym wypadku jest inaczej.Czerwienię się i wstydzę.Mademoiselle pozwoli, że podejdę i przeproszę.Pośpieszył alejką, ja tuż za nim, i podszedł do siedzących.— To jest pan Herkules Poirot — przedstawiła Flora.— Zapewne słyszał pan o nim, majorze?Poirot skłonił się głęboko.— Ja znam majora Blunta ze słyszenia — powiedział grzecznie.— Bardzo mi przyjemnie poznać pana, monsieur.Potrzebuję pewnych informacji, których może mi pan udzielić, tak?Blunt spoglądał zdziwiony.— Kiedy po raz ostatni widział pan pana Ackroyda żywego?— Przy kolacji.— I potem nie słyszał go pan ani nie widział więcej?— Nie widziałem.Słyszałem jego głos.— Jak to było?— Spacerowałem po tarasie.— Pardon*, o której godzinie?— Około wpół do dziesiątej.Chodziłem tam i z powrotem.Paliłem fajkę.Przed oknami salonu.Ackroyd rozmawiał w gabinecie…Poirot nachylił się i wyrwał jakiś mikroskopijny chwast.— Ależ chyba nie mógł pan słyszeć głosów w gabinecie z tej części tarasu? — bąknął.Nie patrzył na Blunta, ale ja patrzyłem i ku memu największemu zdziwieniu zobaczyłem, jak ten się czerwieni.— Poszedłem w sam róg — wyjaśnił major niechętnie.— Aha, doprawdy? — odparł Poirot.W bardzo delikatny sposób wyraził chęć usłyszenia czegoś więcej.— Zdawało mi się, że widziałem kobietę.Mignęła w krzakach.Mignęło coś białego.Może się myliłem.Wtedy stałem w rogu tarasu.Usłyszałem głos Ackroyda.Mówił do swego sekretarza.— Do pana Geoffreya Raymonda?— Tak mi się wtedy wydawało.Najwidoczniej się myliłem.— Pan Ackroyd nie zwracał się do niego po imieniu?— O nie!— A więc, jeśli wolno spytać, dlaczego pan myślał, że to… Blunt wyjaśnił dokładnie:— Byłem pewien, że to Raymond.Przed wyjściem na taras słyszałem, jak mówił, że niesie papiery Ackroydowi.Nie przeszło mi przez myśl, że to kto inny.— Przypomina pan sobie słowa, jakie wypowiedział pan Ackroyd?— Niestety nie.Coś zupełnie zwykłego i nieważnego.Tylko jakieś pojedyncze słowa.Myślałem wtedy o czymś innym.— O, to zresztą nieważne — uspokoił go Poirot.— Czy to pan przesunął głęboki fotel pod ścianę, kiedy pan wszedł do gabinetu po wykryciu zbrodni?— Fotel? Nie, po co?Poirot wzruszył ramionami, ale nie odpowiedział.Zwrócił się do Flory:— Jednej rzeczy chciałbym się dowiedzieć od pani, mademoiselle.Kiedy pani oglądała zawartość srebrnego stołu w towarzystwie doktora Shepparda, to sztylet był na miejscu, czy nie?Flora podniosła szybko głowę.— Inspektor Raglan już mnie o to pytał — odparła niechętnie.— Powiedziałam mu i powtórzę to samo panu.Jestem pewna, że sztyletu nie było.Inspektor myśli, że był i że Ralf wykradł go wieczorem.I on mi nie wierzy.Uważa, że tak mówię, by chronić Ralfa.— A czy tak nie jest? — spytałem poważnie.Flora tupnęła:— I pan, doktorze?! Och, jakie to okropne! Poirot taktownie zmienił temat:— Pan miał rację, panie majorze.W sadzawce coś błyszczy.Zobaczmy, czy nie uda mi się tego wyłowić.Ukląkł nad sadzawką, podciągając rękaw po łokieć.Bardzo wolno zagłębił rękę w wodzie, żeby nie poruszyć mułu na dnie.Ale mimo ostrożności woda się zmąciła i Poirot wyciągnął po chwili pustą dłoń, ubrudzoną mułem.Patrzył na nią żałośnie, więc zaofiarowałem mu chustkę, którą przyjął z wylewnym podziękowaniem.Blunt spojrzał na zegarek.— Prawie czas na obiad — powiedział.— Wracajmy lepiej do domu.— Może pan zje razem z nami, panie Poirot? — zaproponowała Flora.— Bardzo bym chciała, żeby pan poznał mamę.Ona jest… ona bardzo lubi Ralfa.Detektyw skłonił się głęboko.— Będę zachwycony, mademoisellel— I pan też, doktorze, prosimy bardzo.Zawahałem się.— Naprawdę proszę!Miałem ochotę zostać, więc przyjąłem zaproszenie bez dalszych ceregieli.Ruszyliśmy w stronę domu.Flora i Blunt szli pierwsi.— Co za włosy! — odezwał się do mnie cicho Poirot, głową wskazując Florę.— Prawdziwe złoto.Ładna z nich będzie para.Ona i ten czarnowłosy, przystojny kapitan Paton.Tak?Rzuciłem na Poirota pytające spojrzenie, ale on już się zajął jakimiś ledwo widocznymi kropelkami wody na rękawie.Ten człowiek przypominał mi pod wieloma względami kota.Zielone oczy i przesadne zamiłowanie do czystości.— I zabrudził się pan niepotrzebnie — powiedziałem współczująco.— Ciekaw jestem, co tam tak błyszczało w tej sadzawce.— Chce pan zobaczyć? — spytał Poirot.Spojrzałem na niego zdumiony.Skinął głową.— Drogi przyjacielu — powiedział łagodnie, lecz z lekkim wyrzutem.— Herkules Poirot nie ryzykuje pobrudzenia rąk, jeśli nie ma pewności, że osiągnie swój cel [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl